Już blisko sto lat temu gnieźnieńskie dzieci pędzące na lekcje do swojej szkoły, spoglądały na tarczę ogromnego zegara umieszczonego na jej frontonie. Dziś ulica, przy której stoi zabytkowy gmach, nosi imię polskich pilotów, Żwirki i Wigury. Upływ czasu odcisnął na tarczy i mechanizmie zegara swoje piętno. Od dawna nie odmierzał już czasu. Na pokrytym rdzą cyferblacie ledwo widać zarysy rzymskich cyfr, a z fantazyjnych wskazówek zniknęły złocenia. Niedługo jednak na nowo nabierze blasku. Właśnie trafił do „szpitala”. Takim miejscem jest bowiem prowadzona od ponad 40 lat rodzinna pracownia państwa Praisów. W całym kraju działa dosłownie kilka takich profesjonalnych „szpitali”.
Twarz i serce
Praisowie, którzy w swoim warsztacie mieszczącym się w poznańskim Antoninku łączą tradycję z technologią, zapewniają, że jak najwierniej odtworzą wszystkie elementy i kolorystykę gnieźnieńskiego zegara. – Przed nami sporo pracy. Z tarczy wytniemy najbardziej uszkodzone kawałki i uzupełnimy ubytki. Całość wyczyścimy, a po piaskowaniu pomalujemy specjalną farbą, którą stosuje się nawet przy okrętach. Z blachy wytniemy laserem nowe cyfry i gruntownie odnowimy także wskazówki – mówi Patryk, starszy z synów Andrzeja Praisa. Tarcza jest jednak tylko „twarzą” zegara. Uleczenia wymaga również „serce”, czyli mechanizm wprawiający wskazówki w ruch. W przypadku zegara z Gniezna po renowacji stanowić je będzie silniczek elektryczny z automatycznym systemem sterującym. – Tak jest prościej i taniej. Ale przyznam, że bardziej fascynuje mnie uruchamianie starych mechanizmów. Tym razem jednak pozostanie on w zegarze jedynie jako zabytkowy element – dopowiada Patryk Prais.
Jego ojciec, z wykształcenia elektryk, zaczynał od instalowania urządzeń łańcuchowych do mechanicznego napędu automatycznie sterowanych dzwonów, których konstrukcję sam opracował. Z biegiem czasu unowocześniał je, a na początku lat 80. swoje rozwiązanie opatentował. Kilka lat później do napędzania dzwonów zaczął stosować silnik liniowy. – To rozwiązanie okazało się bardzo trafione i wyparło z użycia napędy łańcuchowe. Oczywiście zgłosiliśmy je w Urzędzie Patentowym – opowiada senior rodziny. Z czasem Praisowie stali się ekspertami w swojej dziedzinie. Pracowali m.in. dla sanktuarium w Licheniu czy katedr w Poznaniu, Gorzowie Wielkopolskim czy Kamieniu Pomorskim. Przełomem w stosowanych przez ich firmę technologiach było nawiązanie w latach 90. współpracy z Belgami. – Dawniej to dzwonnik ciągnąc za linę, wprawiał dzwon w ruch i to od jego doświadczenia zależało, jak będzie brzmiał. Teraz zastępuje go komputer, który na bieżąco kontroluje pracę dzwonu. Dba o maksymalny kąt jego wychylenia, łagodny rozruch i hamowanie oraz o to, by nie występowały niekontrolowane, zbyt silne uderzenia serca, które niejednokrotnie były przyczyną uszkodzeń dzwonów. Eliminuje też rezonanse mogące szkodzić konstrukcji dzwonnicy.
Pół tony to niewiele
W zakładzie Praisów pracują zarówno zegarmistrze, ślusarze, jak i automatycy. W jednym z pomieszczeń mieści się spawalnia, w innym nowoczesne lasery do precyzyjnego cięcia, nad którym czuwa młodszy syn Paweł. Na warsztacie są właśnie dwa dzwony z kościoła w podpoznańskim Czerlejnie. Po piaskowaniu fachowcy biorą się za ich polerowanie, które nada im odpowiedni połysk. Te są średniej wielkości i ważą po około 300 i 400 kilogramów. To niewiele w porównaniu z największymi z polskich dzwonów, do których Praisowie montowali napędy w sanktuarium w Licheniu: 19-tonowej Maryi Bogarodzicy czy 12-tonowego św. Józefa.
Aby „obudzić” nieczynne dzwony, trzeba jednak najpierw sprawdzić, czy konstrukcja, na której wiszą, wytrzyma te setki kilogramów wprawione w ruch. – Najpierw oceniamy stan techniczny jarzma, czyli belki, na której wisi dzwon, łożysk, ośrubowania i serca. Jeśli trzeba, wzmacniamy poszczególne elementy lub zastępujemy je nowymi. Wykonanie nowego, bezpiecznego dla starych murów dzwonnicy zawieszenia wymaga jednak doświadczenia. Każdy dzwon ma bowiem swój jedyny i niepowtarzalny środek ciężkości, więc źle wykonana konstrukcja jarzma spowoduje, że będzie dzwonił „ospale” – wyjaśnia Patryk Prais. Dopiero wówczas można przystąpić do automatyzacji dzwonów. – Jeśli z kolei któryś z nich jest pęknięty, kruszy się go i odlewa na nowo w ludwisarni tak, żeby harmonijnie współbrzmiał z pozostałymi. Tylko zabytkowe dzwony pozostawia się jako swoiste pomniki przy wieżach, na których wisiały lub poddaje się je spawaniu.
Dziś coraz częściej dzwony instaluje się też w nowo budowanych kościołach. Jeszcze do niedawna panowała moda na dzwony elektroniczne, które, wprawdzie w znakomitej jakości technicznej, ale jedynie odtwarzają nagrany zapis brzmienia dzwonów. Praisowie montują także całe zestawy dzwonów strojonych, tzw. carillony, składające się co najmniej z dwóch oktaw chromatycznych, czyli 23 dzwonów, wygrywających rozmaite melodie. U nas są może mniej znane, ale usłyszeć je można chociażby w Licheniu czy z gdańskiego ratusza. W Europie przeżywają natomiast renesans.
Werk po liftingu
Na wieżach, zwłaszcza tych kościelnych i ratuszowych, oprócz dzwonów nierzadko umieszczano także zegary wieżowe. Same w sobie są dziełami sztuki, jednak dopiero fachowa renowacja jest w stanie wydobyć całe ich piękno i często także przywrócić pierwotną funkcję – odmierzanie czasu. Świetnym przykładem jest tu kościół mariacki w Chojnie w Zachodniopomorskiem, jedna z największych gotyckich świątyń w Polsce. Spalona w czasie ostatniej wojny, aż do lat 90. stała zabezpieczona jako trwała ruina. Na ponadstumetrowej wieży zachowały się tarcze zegarowe, jednak sam mechanizm zegara zaginął. – To było dla nas spore wyzwanie. Przy tarczach musieliśmy ustawić rusztowania i z nich prowadzić wszelkie prace, aby nie narażać cyferblatów na dodatkowe uszkodzenia przy demontażu. Już i tak było w nich niemało dziur powstałych podczas wojny w wyniku ostrzału. Jedynie wskazówki mogliśmy przewieźć do Poznania, gdzie je odnowiliśmy i przystosowaliśmy do nowoczesnego napędu elektrycznego – mówi Prais.
Jednak największym wyzwaniem było uruchomienie w ubiegłym roku zegara na wieży opactwa Cystersów w Henrykowie. – Tam ożywiliśmy cały zabytkowy mechanizm z 1731 r., którego elementy nie były odlewane ani toczone, ale wykute przez mistrza kowalskiego. Musieliśmy go rozłożyć na części, przewieźć do firmy, starannie oczyścić z wieloletnich nawarstwień rozmaitych farb, smarów i kurzu, usunąć korozję i przywrócić możliwie wszystkie oryginalne detale oraz rozwiązania konstrukcyjne. Kiedy z powrotem zmontowaliśmy go na wieży i cały mechanizm ruszył, poczułem niesamowitą radość i satysfakcję – wspomina Patryk Prais. Ale to nie tzw. werk henrykowskiego zegara, ale jego tarcza stanowiła twardy orzech do zgryzienia. – Zdemontowano ją już w latach 80. i złożono w bocznej nawie kościoła. Ma trzy na trzy metry i waży 400 kg, więc długo rozważaliśmy, jak ją przewieźć do Poznania. W końcu uznaliśmy, że wiąże się to ze zbyt dużym ryzykiem i zaczęliśmy działać na miejscu. Na cyferblat nanieśliśmy nową powłokę lakierniczą, a następnie nabiliśmy odwzorowane według starego kroju cyfry i ozdobniki wycięte z blachy miedzianej. Tak jak ogromne wskazówki, pokryliśmy je na koniec złotem. Ostatecznie, po blisko trzech miesiącach prac, tarcza została zamontowana na wieży za pomocą dźwigu.
Aplikacja dla dzwonnika
Prawdziwym kolosem jest również zegar na warszawskim Dworcu Zachodnim. Średnica jego tarczy wynosi 3,5 metra. Bardzo rzadko się zdarza, aby nowe zegary miały takie rozmiary. Tylko sam werk ma zdecydowanie mniejszy niż ten zabytkowy z opactwa Cystersów. System stalowych lin i ciężarów, kół zapadowych i przekładni zastąpił w Warszawie silnik elektryczny, którego układ sterowania mieści się w niewielkiej kostce. Jednak i w mechanizmach nowoczesnych zegarów stosuje się koła zębate, choć dużo mniejsze niż dawniej. – Przekładnia wskazówkowa działa dziś tak samo jak tradycyjna sprzed stu czy dwustu lat. Tu nic się nie zmieniło – przyznaje Patryk Prais. Zegar dworcowy wykonany w całości w poznańskiej firmie dosłownie spędzał mu sen z powiek. – Zaplanowanie i dopięcie całego przedsięwzięcia przysporzyło nam wiele trudu. Wszyscy byliśmy zaangażowani w realizację tego zadania przez ponad dwa miesiące, kiedy standardowo takie prace trwają około dwóch tygodni – wspomina.
W tym fachu tradycja naprawdę łączy się z nowoczesnością. Dziś nawet stare zegary wyposażone w nowoczesne sterowniki automatycznie synchronizują się za pomocą fal radiowych z wzorcem czasu nadawanym z Frankfurtu nad Menem. Samoczynnie przestawiają się także na czas zimowy i letni. Nie ma również większego problemu, aby za pomocą odpowiedniej aplikacji kontrolować cały, stosowany głównie w kościołach, system sterujący dzwonami, oświetleniem, ogrzewaniem i monitoringiem, przez telefon komórkowy.
Praisowie przyznają jednak, że i do ich pracy wkrada się rutyna. – Mamy wypracowane przez lata swoje schematy działania, sprawdzone rozwiązania i metody. Trudno uniknąć pewnej powtarzalności, mimo że każde kolejne zadanie, jakie przed nami staje, jest nieco inne. Do każdego z nich podchodzimy jednak indywidualnie, z sercem – zapewniają.
Efekty ich pracy cieszą nie tylko Polaków. Swoimi talentami pracownicy rodzinnej firmy podzielili się również z mieszkańcami innych kontynentów. Ich dzwony biją bowiem zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w Brazylii. Wykonali też zegar wieżowy dla katedr w Nowosybirsku oraz w Lome w afrykańskim Togo. Zresztą w różnych krajach na Czarnym Lądzie rozlega się bicie dzwonów od Praisów. Niektóre z nich są ich darami dla misji.