Na katechezach przedślubnych byłam ponad 18 lat temu. Coś się przez te kilkanaście lat zmieniło?
– Na pewno nie zmieniło się jedno: młodzi ludzie nadal są spragnieni miłości i wierzą, że uda im się zbudować dobre małżeństwo, które przetrwa przeciwności i trudności życia. Tyle tylko, że młodzi ludzie dzisiaj mają dużo większe oczekiwania niż ci kilkanaście lat temu. Żyją w czasach określonych standardów i takie wymagania stawiają też przed Kościołem. Dlatego zanim zaczniemy przekazywać im naukę Kościoła, trzeba zadbać o te wszystkie rzeczy, które sprawią, że będą chcieli nas słuchać: ładne pomieszczenia, profesjonalnie przygotowanych (wykształconych i doszkalających się) doradców, odpowiedni strój prelegentów itp. Takie szczegóły mają wpływ na odbiór treści naszego przekazu.
Wielu przychodzących na kursy przedmałżeńskie chce tylko „mieć papier”. Ale czy my czasem nie chcemy „mieć ich z głowy”? Bo, powiedzmy uczciwie, i tak zakładamy, że wielu z nich nie zależy na sakramentalnym małżeństwie.
– Czasami mam wrażenie, że osoby, które przychodzą z założeniem, że chcą tylko „mieć papier”, potrzebują najwięcej naszej uwagi. To są często osoby z bagażem doświadczeń. Przychodząc do Kościoła, czują się w nim obco, czują nasze spojrzenia na swoich plecach, czują się szufladkowani, a przecież nikt z nas nie lubi być oceniany przez innych. Młodzi, którzy przychodzą, często już wiele lat mieszkają razem i gdzieś w głębi serca mają świadomość, że robią źle, dlatego bardzo się boją, że ktoś będzie ich krytykował czy mówił, że są gorsi. Oczywiście trzeba jasno uświadamiać, co jest dobre, a co złe (i dlaczego), ale ważne jest, żebyśmy nie skupiali się na rozliczaniu ich z przeszłości, ale wskazywali, w jaki sposób mają budować dobre małżeństwo sakramentalne w przyszłości. Trzeba tym młodym ludziom mówić: idźcie i nie grzeszcie już, spróbujcie żyć inaczej, spróbujcie odnowić więź z Bogiem. Papież Franciszek mówi: otwórzcie się na tych ludzi i zacznijcie im towarzyszyć. To w dzisiejszych czasach jest chyba najważniejszym wyzwaniem dla Kościoła.
Katechezy przedślubne powinny być jednym z końcowych etapów przygotowania do zawarcia sakramentalnego małżeństwa, tymczasem dla wielu są początkiem. Gdzieś zgubiliśmy to przygotowanie od najmłodszych lat. Chyba czas na rodzicielski rachunek sumienia.
– To dlatego, że zmienił się model rodziny. Czasem przychodzą do nas osoby z 30-letnim stażem małżeństwa i mówią: po co tyle kursów robicie, myśmy tego nie mieli, a nasze małżeństwa trwają, teraz są te wszystkie przygotowania, a i tak małżeństwa się rozpadają. To prawda, tyle że wtedy w domach były dobre wzorce, a teraz spora część dzieci i młodzieży pochodzi z rodzin rozbitych i dla nich czymś normalnym jest już cykl: kłócimy się, rozwodzimy i zawieramy nowe związki.
Trzeba na nowo przemyśleć kwestię towarzyszenia małżonkom, o czym jest mowa również w Amoris laetitia.
W archidiecezji katowickiej pracujemy nad programem formacyjnym dla rodziców dzieci pierwszokomunijnych. Program z założenia będzie miał dwa wymiary: ewangelizacyjny, aby na nowo całe rodziny włączyć w życie sakramentalne, przypomnieć sens i znaczenie liturgii domowej, i drugi – pogłębiający więź małżeńską, żeby dziecko patrząc na rodziców, miało dobre wzorce i na tej podstawie mogło budować kiedyś swoje małżeństwo. Przygotowujemy także inny program – dla małżonków w wieku średnim, czyli dla tych, którzy już powoli zaczynają przygotowywać się do roli teściów i dziadków, aby formacją objąć rodzinę szeroko rozumianą.
Zanim młodzi trafią na katechezy przedślubne, powinni odbyć przygotowanie do małżeństwa dla młodzieży szkół średnich, które ma ich ściślej wiązać z parafią. To działa?
– Niestety, z wymiany doświadczeń z różnych diecezji wynika, że to przygotowanie zanika. Może to być efekt tego, że mamy do czynienia z zupełnie nowym pokoleniem, tzw. pokoleniem smartfonowym, które znaczą część swojego życia prowadzi w świecie wirtualnym: tam zawierają i rozwijają przyjaźnie, dzielą się pasjami i swoimi przeżyciami. Sądzę, że nadszedł czas, aby szukać nowych form dotarcia do tych młodych ludzi i zaoferować im taką formę przygotowania do małżeństwa, która ich zaintryguje i pociągnie. Inaczej możemy tych młodych ludzi utracić.
A co z przygotowaniami dla narzeczonych?
– Mamy w naszej diecezji trzy programy. Wszystkie oparte są na metodzie warsztatowo-dialogowej, bo z naszego doświadczenia i badań wynika, że jest ona najbardziej skuteczna.
Jak to wygląda w praktyce?
– Podstawowym programem przygotowania do małżeństwa w naszej diecezji jest program „Ślubuję Ci…”. Zawiera on łącznie dziewięć katechez – cztery oparte są na przysiędze małżeńskiej: ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci, cztery na przymiotach miłości małżeńskiej zawartych w Humanae vitae plus ostatnia katecheza: „Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący…” – temat, który podkreśla sakramentalny wymiar małżeństwa, obecność Pana Boga w życiu małżonków
Każde spotkanie prowadzone jest według podobnego schematu: na początku zadajemy bardzo proste pytanie wprowadzające, np. za co najbardziej podziwiam moją narzeczoną albo dlaczego chcę być aż do śmierci z moim narzeczonym. To nieco rozluźnia atmosferę. Później następuje krótkie wprowadzenie teoretyczne w temat i podprowadzenie pod ćwiczenie. Na początku nauk wszyscy narzeczeni otrzymują teczkę, w której są dwa notatniki (dla niej i dla niego) oraz książeczka, która jest podsumowaniem całości. Podczas ćwiczenia każde z narzeczonych w swoim notatniku odpowiada na pytania zawarte w ćwiczeniu, a następnie wymieniają się notatnikami, czytają swoje odpowiedzi i rozmawiają na ich temat. Na koniec podsumowujemy ćwiczenie, a narzeczeni dzielą się wnioskami z rozmowy. Później wprowadzenie w kolejny temat, następne ćwiczenie itd. Tematyka jest bardzo szeroka od komunikacji czy różnic pomiędzy kobietą i mężczyzną, przez kwestie związane z podziałem obowiązków domowych, finansami i płodnością, aż po religijność, świętowanie i relację z Panem Bogiem.
Cykl kończymy dniem skupienia z możliwością przystąpienia do spowiedzi, choć zdajemy sobie sprawę, że wielu do niej nie przystąpi. Chodzi jednak o to, żeby wspólnie zrobić dobry rachunek sumienia, żeby podprowadzić narzeczonych do sakramentu pokuty i pojednania. Jest też Msza św., na którą zapraszamy rodziców narzeczonych. Oczywiście po katechezach narzeczeni uczestniczą w indywidualnych spotkaniach w poradni życia rodzinnego.
Zwracamy uwagę na to, by przez cały czas trwania nauk, jeśli to możliwe, byli obecni wszyscy prowadzący: i doradcy, i ksiądz, którego zadaniem jest nie tylko powitać zgromadzonych, ale także towarzyszyć narzeczonym w przygotowaniu do sakramentu.
Bo może ktoś przy okazji zapyta o rozmowę czy spowiedź...
– Dokładnie tak. Chociażby podczas przerwy kawowej można podejść czy do księdza, czy do świeckich doradców, porozmawiać, podzielić się swoimi refleksjami. Tak buduje się więzi.
Wszystko to wygląda bardzo profesjonalnie, ale na usta ciśnie mi się pytanie: kto finansuje materiały, szkolenia dla prowadzących?
– W naszej archidiecezji kursy dla narzeczonych są bezpłatne. Podczas dnia skupienia zbierana jest jedynie kolekta: kto chce, wrzuca więcej, kto nie chce, nie daje nic.
Czyli finansowanie przechodzi w dużym stopniu na proboszczów.
– Tak. Proboszcz jest odpowiedzialny za dobre przygotowanie swoich parafian do sakramentów. Kładziemy duży nacisk na to, żeby księża włączyli się w to przygotowanie zarówno przez rozmowę i spotkanie z narzeczonymi, jak i przez znalezienie odpowiednio przygotowanych świeckich do prowadzenia nauk i zorganizowanie takiego przygotowania w parafii.
Ile osób liczą grupy?
– Nie więcej niż piętnaście par. Gdy jest mniej osób, w naturalny sposób robi się bardziej rodzinna atmosfera.
O czym najchętniej rozmawiają młodzi?
– Są zainteresowani np. przyczynami niepłodności oraz profilaktyką w tej dziedzinie oraz tym, co robić, jeśli okaże się, że nie mogą mieć dzieci. Młodzi chętnie rozmawiają o relacjach z teściami, finansach, codziennym podziale obowiązków. Gdy jest mniejsza grupa, odgrywamy scenki, np. o zbyt nachalnej teściowej, zaborczym szefie w pracy lub uciążliwych pasjach współmałżonka. To daje dużo radości i śmiechu, ale jest też bardzo pouczające, bo narzeczeni uczą się reagować na różne sytuacje, z którymi kiedyś mogą się spotkać.
Czyli nie obniżamy poprzeczki?
– Absolutnie nie. Naszym zadaniem jest przekazywać nauczanie Kościoła. Zawsze mówię doradcom: nie mówisz w swoim imieniu, ale masz misję Kościoła, więc masz głosić jego naukę, nawet jeśli to jest trudne. Młodzi ludzie chcą słuchać, chcą, aby wskazywać im ideały i stawiać wymagania. To się nie zmieniło w ludzkiej naturze. Ważne jest jednak, w jaki sposób się to robi. To tak jak w małżeństwie: można zwrócić uwagę delikatnie i taktownie, ale można też kogoś urazić. Trzeba znaleźć taki środek przekazu, żeby drugi człowiek chciał słuchać i sam dochodził do tego, że warto się zmieniać.
Doświadczenie Europy Zachodniej pokazuje, że obniżanie poprzeczki wcale nie przyciąga wiernych, wręcz przeciwnie – kościoły w wielu miejscach są puste. Za to tam, gdzie wraca się do tradycji, wymagań, wszystko zaczyna dobrze funkcjonować. Każdy człowiek chce, aby uwierzyć w jego siły i możliwości, żeby postawić mu wysokie wymagania i pomóc w ich spełnianiu. Na tym polega towarzyszenie.
Programy przygotowania do małżeństwa są różne w poszczególnych diecezjach. Czy nie lepiej, żeby istniał jeden?
– Program ogólnopolski moim zdaniem by się nie sprawdził. Dosyć systematycznie spotykamy się z duszpasterstwami rodzin z sąsiednich diecezji: opolskiej, gliwickiej, sosnowieckiej i bielsko-żywieckiej. Na początku myśleliśmy o wspólnym programie, jednak szybko okazało się, że chociaż dzielą nas nieduże odległości, to jednak każda diecezja ma swoją specyfikę. Dlatego mamy różne programy, ale staramy się szukać wspólnych rozwiązań i ujednolicać to, co się da.
Dobrym rozwiązaniem byłoby utworzenie ogólnopolskiej bazy programów, dostępnych do użytku wewnętrznego duszpasterstw rodzin. Wtedy każda diecezja mogłaby zdecydować, z którego chciałaby korzystać.
Ilu doradców życia rodzinnego jest w archidiecezji katowickiej?
– Całkiem sporo, bo prawie trzystu. Do niedawna były to przede wszystkim kobiety, m.in. także ze względu na to, że doradcy byli głównie kojarzeni z naturalnym planowaniem rodziny. Od kilku lat zmienia się wizerunek i jego zadania, dlatego pojawia się w naszym gronie coraz więcej mężczyzn. Doradcy oprócz tego, że pracują w poradniach, prowadzą także nauki przedślubne i coraz częściej stają się „lekarzami pierwszego kontaktu” w sprawach rodzinnych.
W naszej diecezji wszyscy doradcy, żeby otrzymać misję kanoniczną, muszą mieć skończone studia z zakresu rodziny na wydziale teologicznym lub w studium rodziny, a następnie stale się dokształcać. Dlatego stają się coraz lepszymi specjalistami.
Jacy małżonkowie są dla osób przygotowujących się do małżeństwa autorytetem?
– Wydaje się, że optymalne są małżeństwa z 15–25 letnim stażem małżeńskim które mają już pewne doświadczenie małżeńskie i życiowe, a wiekiem – i co się z tym wiąże – mentalnością jeszcze zbytnio nie odbiegają od narzeczonych. Często mają już w miarę samodzielne dzieci, więc ich posługa nie obciąża aż tak bardzo rodziny. Jednak także młodsze i starsze małżeństwa są w duszpasterstwie rodzin potrzebne. Atutem młodych jest to, że mówią do swoich rówieśników, pokazując, że życie sakramentem małżeństwa to nie przeszłość i jest możliwe także w dzisiejszych czasach. Natomiast atutem starszych jest duże doświadczenie w przezwyciężaniu trudności i świadectwo, że można radośnie żyć w małżeństwie przez 40, 50 lat i dłużej. Mam wrażenie, że właśnie takie świadectwo jest potrzebne w dzisiejszym świecie.