Do tej pory w rodzinie Jankowskich życie płynęło spokojnie, a wyjazdy, zwłaszcza w góry, zawsze były ogromną przygodą. Mówią o sobie, że są rodziną turystyczno-harcerską. Bartek jak każdy nastolatek miał swoje plany i marzenia. Jednak 22 lutego rozpoczęła się walka o jego życie. Kiedy po raz kolejny mocno rozbolała go głowa, rodzice zabrali syna do szpitala. Diagnoza? Glejak – guz mózgu o wielkości 5 na 8 cm, umieszczony centralnie przy wzgórzu, czyli miejscu, które zarządza podstawowymi funkcjami życiowymi. – Na dzień przed wspólnym rodzinnym wyjazdem w góry był to dla nas szok – mówi Tomasz Jankowski, tata Bartka.
Rodzicom chłopca bardzo szybko udało się zorganizować operacje. Już 7 marca lekarze usunęli fragment guza, spędzając przy stole operacyjnym jedenaście godzin. Dzień później konieczna była kolejna. Neurochirurgowi udało się usunąć mniej niż połowę guza. Niestety, nie da się go usunąć do końca chemioterapią czy naświetleniami. Następna operacja też nie wchodzi w grę, bo operowanie w tym obszarze mózgu wiąże się z ryzykiem śmierci.
Walka o zdrowie
W wyniku operacji Bartek miał porażoną prawą część ciała. – Dziś jest już bardzo sprawny. Zanim trafił do szpitala, nauczył się jeździć na monocyklu. Samodzielnie dojeżdża też na rowerze na zajęcia logopedyczne, choć nadal ma problem z widzeniem i mówieniem – opowiada Tomasz Jankowski. Chłopak niedowidzi na prawe oko. Cierpi też na afazję nominalną. – Bartek jest w stanie ułożyć sobie w głowie, co chce powiedzieć, ale nie potrafi tego zrobić. Mówi słowa, które nie pasują do kontekstu, np. zamiast „stoję” powie „siedzę” – tłumaczy jego tata. – Rozmowa z nim wygląda jak kalambury, chociaż ze względu na intensywną rekonwalescencję i rehabilitację jest coraz lepiej – dodaje.
U nastolatka czasami nie ma woli do walki z chorobą. Najbardziej rozbijają go sytuacje, kiedy ktoś podaje mu coś albo podchodzi z prawej strony, a on tego nie widzi. – Większość czasu jest pogodny i bardzo ambitny. Czuje, że stać go na więcej, choć postępy w rehabilitacji są dość wolne, co go deprymuje – mówi tata.
Rehabilitacja, leki, restrykcyjna dieta i wizyty lekarskie są niestety bardzo kosztowne. Kiedy czterej bracia z Poznania dowiedzieli się o historii Bartka, zdecydowali się pomóc. Tyle że w niespotykany wcześniej sposób.
Zróbmy coś razem
Maciej, Michał, Paweł i Szymon Gramaccy z Poznania są w różnym wieku, pracują w różnych zawodach i mają różne pasje. Jednak łączy ich chęć pomagania oraz zamiłowanie do aktywności fizycznej. Postanowili, że w ciągu jednej doby z 16 na 17 lipca, zdobędą Koronę Gór Polski. Biegnąc. To 28 szczytów, najwyższych ze wszystkich pasm górskich Polski. Najniższa góra to Łysica w paśmie Gór Świętokrzyskich (612 m), najwyższe są oczywiście Rysy w Tatrach (2499 m). W niedzielę o godz. 20.39 każdy z braci będzie gotowy do biegu na swój pierwszy szczyt, każdy w innej części naszego kraju. Spotkają się dobę później, o zachodzie słońca, wbiegając na wierzchołek Rysów.
– Zazwyczaj widzimy się tylko podczas wydarzeń rodzinnych. Brakowało nam sytuacji, kiedy robimy coś razem. Na przełomie roku padł pomysł na bieg i że będzie to Korona Polski – opowiada Michał. – Czterech chłopaków, którzy są miłośnikami gór i na dodatek jeszcze biegają, nie rodzi się często – żartuje Maciej, najstarszy z całej czwórki. To od niego bracia dowiedzieli się o chorobie nastolatka. Z tatą Bartka Maciej zna się jeszcze z czasów harcerstwa. Postanowili poprzez bieg nagłośnić sprawę. Jak mówi Michał, ludzie biegają maratony czy ultramaratony dla siebie, by sprawdzić swoje możliwości. Oni biegną w ramach projektu „Bracia” w celu charytatywnym.
Za logistykę odpowiada Paweł. To on przygotował trasy dla braci. Każdy z nich ma do przebiegnięcia dystans 50–60 km. Za każdym razem około 4 km wejścia pod górę i 2,5 km zejścia w dół. Z miejsca na miejsce poruszać się będą samochodami, mając do pokonania od 420 do 640 km. Plusem poruszania się autem jest to, że nie trzeba pakować się na 24 godziny i biec z torbą na własnych plecach. – W większości przypadków na szczyt możemy wbiec bez niczego, bo wszystko można zostawić w samochodzie. Byle tylko nie zgubić do niego kluczyka – śmieje się Paweł.
Zdani na własne siły
Przygotowania idą pełną parą. Każdy trenuje indywidualnie, kilka razy w tygodniu. Kluczem do sukcesu jest także dobra dieta. Gramaccy korzystają też z komory hiperbarycznej, by zwiększyć swoją wytrzymałość. – W biegach górskich niczego nie można przewidzieć – podkreśla Paweł. – Można powiedzieć, że ten bieg jest ekstremalny. Przekracza maraton, jeśli chodzi o liczbę kilometrów. Czeka nas duży wysiłek – dodaje Maciej. Największym problemem dla niego będzie bieg w nocy, bo jak twierdzi, biegnąc w nocy można naprawdę… zasnąć. Dla Michała bardziej wymagający może być poniedziałek, kiedy po kilkunastu godzinach zmęczenia trzeba będzie dalej biegać po szczytach. – Będziemy pozostawieni na łaskę losu i własnych sił – mówi wprost.
Szymon, najmłodszy z braci, obawia się odcinka od Czarnego Stawu pod Rysami na sam ich szczyt, choć tak naprawdę samo wbieganie i zbieganie jest już dużym wyzwaniem. – Schodzenie odbywa się w dużo większym tempie, droga jest kamienista, wyboista, stąd łatwo o błąd, zwłaszcza że jesteśmy rozpędzeni. Przy podchodzeniu bardziej się męczymy, ale tempo podejścia jest mniejsze, więc trudniej choćby o upadek – wyjaśnia. – We wspólnym bieganiu biegacze motywują się nawzajem. My zdani jesteśmy na siebie. Dlatego przed biegiem najbardziej przyda się solidna porcja snu i odpoczynku – mówi Szymon. Podstawą sukcesu braci mają być też wygodne buty, jedzenie, odpowiednie nawodnienie, dobra pogoda, krótkie przerwy na sen oraz niezbędna na noc latarka z zapasem baterii.
Czterej bracia, jak i tata Bartka, liczą na to, że spotkają się na wierzchołku Rysów.
– Ufam, że poradzimy sobie z synem, by wejść i powitać ich na szczycie – mówi Tomasz Jankowski. Po zdobyciu ostatniej góry z listy, wszyscy udadzą się na stronę słowacką Tatr, gdzie odpoczną w Chacie pod Rysami. Przed Bartkiem jednak wciąż długa rehabilitacja i bieg po każdy dzień życia.