Dlaczego mieszanie sfer polityki i religii wydaje mi się niebezpieczne? Otóż grozi ono – świadomą lub nie – instrumentalizacją religii. Co tu kryć, jej wykorzystywanie do celów politycznych zdarza się, niestety, także w Polsce (czy ktoś zaprzeczy?). Wydaje mi się, że dla „sprawy religii”, że tak to ujmę, ważniejsze i zdrowsze od wykrzykiwania do mikrofonów wzniosłych inwokacji jest ewangeliczny styl – w mówieniu, w stosunku do bliźniego, a przede wszystkim w działaniu. Świadectwo ma większą moc przekonywania niż najbardziej patetyczne oracje – czy to w Polsce, czy w Stanach, czy gdziekolwiek indziej.
Nie, nie opowiadam się za zamknięciem religii do „kruchty” ani też chłodną separacją państwa i Kościoła. Nauka społeczna Kościoła jest fundamentem społecznego ładu a instynkt religijny – elementem duchowego DNA każdego człowieka. Jednocześnie jednak radziłbym przyglądać się różnym polityczno-patriotyczno-religijnym oracjom i pytać, czy świętych słów nie używa się w nich, aby do konsolidacji partyjnego elektoratu lub skuteczniejszej realizacji kolejnego politycznego „dealu”.
To samo dotyczy warszawskiego przemówienia prezydenta Trumpa. Wystąpienie to (określane przez niektórych duchownych wręcz jako świetne kazanie) pełne było owej wzniosłej retoryki, z odwołaniami do naszej historii i przywoływaniem postaci wielkich Polaków – Kopernika, Chopina i św. Jana Pawła II. Mówił też amerykański prezydent o roli Kościoła katolickiego w naszych dziejach i niezłomnym, uporczywym w czasach komuny wołaniu Polaków: „My chcemy Boga!” A także o tym, że Ameryka uwielbia Polskę (wkrótce zniesienie wiz, jak rozumiem?). Bardzo dobrze, że o tym wszystkim mówił, ale ta pełna uwielbienia recepcja słów Trumpa jako gwarancji, iż USA obronią nas na wieki przed agresją ze Wschodu, uważam za naiwność. Musimy na trzeźwo wyciągać wnioski z historii, w której nazbyt często padaliśmy ofiarą gry mocarstw. Podobnie też za przesadne uważałbym postrzeganie Trumpa jako natchnionego proroka, który obroni świat przed moralnym relatywizmem. Efektowna (i miło dla nas brzmiąca) fraza: „Więc walczmy wszyscy jak Polacy – o rodzinę, o wolność, o ojczyznę i o Boga” mogłaby sugerować, że to sam Trump chętnie obsadziłby się w takiej roli. Pamiętajmy jednak, że przed bezkrytycznym uleganiem retoryce tego polityka przestrzegają w Ameryce nie tylko lewicowe media, lecz także mówią głośno niektórzy amerykańscy biskupi...
A jednak jestem wdzięczny prezydentowi USA za jego warszawską orację. Przypomnienie, że istnieje coś takiego jak cywilizacja zachodnia i że jest ona wielką wartością wymagającą obrony dla kolejnych pokoleń – ma swoją wielką wagę. Tym większą, im bardziej zachodni przywódcy zdają się o tej prostej prawdzie zapominać. Przecież w takich kategoriach nikt z nich już dziś nie mówi. Co decyduje? Nieznajomość historii Europy? Uległość wobec dyktatu politycznej poprawności? Trudno powiedzieć. Ale może pilnie słuchane w świecie przemówienie amerykańskiego prezydenta da do myślenia także jego zachodnim kolegom?