Według mnie rację mają obie strony. Zacznę od „państwa PO”. Oczywiście ks. Sowa to osoba na pół prywatna (chociaż w przeszłości członek rad nadzorczych), ale jego rozmówcy już nie. Sposób układania przez nich życia publicznego jest odzwierciedleniem faktów w stosunku jeden do jednego. Nie jest to obraz budujący. Można by odpowiadać, że przecież to co za kulisami zawsze jest brudne, że podsłuchiwani ujawniają swoje gorsze cechy i motywy właśnie z powodu okoliczności. I do pewnego stopnia się z tym zgadzam. Nasuwa mi się jednak niewesoła myśl: zwłaszcza po ostatnim okresie rządów PO pozostanie niewiele więcej. Głównie takie właśnie smędzenie nad drogimi daniami i trunkami. Żadnych wysiłków, dylematów, ponoszonego ryzyka. To jest w tym najstraszniejsze.
Zarazem mamy do czynienia z problemem księdza uwiedzionego pokusami udziału w życiu mniemanego high life’u. Znam księdza Kazimierza od czasu, kiedy 20 lat temu był dość konserwatywnym uczestnikiem zlotów pampersów (konserwatywnego środowiska skupionego wokół ówczesnego szefa TVP Wiesława Walendziaka – red.). Potem poddał się urokowi facetów palących grube cygara, aż obudził się jako działacz partii rządzącej, która miała panować nad Polską całe dekady. Oto i cała niezbyt skomplikowana tajemnica.
Nie wszystko, co zostało nagrane, to jednak czysty szczebiot człowieka wtrącającego się w to, co nie powinno do niego należeć. Kiedy ks. Sowa instruuje swoich kolegów z PO, jak mają wymuszać na Kościele rozmaite ustępstwa – przede wszystkim instrumentami finansowymi – przestaje być zabawny, a staje się groźny. Nie lubię zbyt grubych analogii, ale skojarzenia z karierami tzw. księży patriotów nasuwają się same. Zwłaszcza że w tych ostatnich latach Platforma była formacją chadecką już tylko z nazwy. Jak rozumiem podobne odbarwienie Kościoła, pozbawienie go twardego moralnego kośćca, jest cały czas marzeniem rozmaitych środowisk. I ks. Sowa był dla nich pożytecznym sojusznikiem.
Co powiedziawszy, wytłumaczę jednak, dlaczego przyznałem rację również tym platformersom, którzy mówili, że to wrzutka. Przecież afera taśmowa wybuchła dwie polityczne epoki temu, a takie przyczynkarskie historyjki trzymano na czarną godzinę nie bez powodu. Akurat w tym tygodniu po raz kolejny pobrzmiewała dysputa o braniu posad w spółkach Skarbu Państwa przez polityków PiS, ich krewnych i znajomych. Szefowa Kancelarii Prezydenta Małgorzata Sadurska musi być w zarządzie PZU – to mnie jeszcze tak bardzo nie szokuje. Ale dyrektorka szpitala w Oświęcimiu musi być w radzie nadzorczej PKO – bo jest znajomą pani premier. Ciąg anegdot z 2014 r. znakomicie kasuje temat.
Obecna partia rządząca jest popularna, ma realne osiągnięcia, także te spółki mają wyniki. Niemniej pamiętajcie kochani – i was może ktoś kiedyś nagrać. Dziś umiejętnie zagłuszacie trudne pytania. Ale w przyszłości?
To zresztą dotyczy także księży w okolicach polityki. Wierzę, że duchowni zawierający czysto polityczne deale z PiS, partią skądinąd bliższą wrażliwości tradycyjnego katolika, nie przeklinają i nie jedzą ośmiorniczek. Ale czy to kasuje pytania o ich zblatowanie ze światem polityki? Szatan oferował Jezusowi królestwo z tego świata. Jezus dar odrzucił. Czy dziś jego słudzy zawsze dokonują podobnego wyboru? Czy to tylko problem nieszczęsnego księdza Sowy? Chyba nie.