Myślałem, że przyjdziesz na spotkanie w takim czerwonym płaszczu z wizerunkiem Chrystusa na plecach…
– Dlaczego?
Nagrałeś płytę Król Wszechświatów, a są grupy ludzi, którzy w ten sposób ogłaszają Chrystusa królem.
– Nie znam tych ludzi, choć przypuszczam, że gdzieś tam się ze sobą spotykamy. Pisząc tytułową piosenkę, opierałem się na psalmie 93, gdzie jest opisana potęga Boga i Jego panowanie, które jest bezgraniczne. Mamy to wyznawać przede wszystkim w kontekście swojego życia, bo to daje szansę, że udzielimy tej Jego Królewskiej Mości innym ludziom, czyli Jego siły i Jego miłości. W ten sposób też przypominamy światu…
…kto jest Królem! Jak rozumiesz to panowanie Chrystusa?
– Doświadczenie Jego panowania zaczyna się od najmniejszej skali, czyli życia w domu, w małżeństwie, w rodzinie, potem dopiero przenosi się je na wspólnotę kościelną czy narodową. Jeśli ja nie poddam się Jego władzy, Jego miłości, jeśli ja nie przyjmę wszystkich darów, którymi chce On mnie obsypać, nie pójdę drogą, na którą On mnie zaprasza, to będzie On dla mnie wciąż odległy, jakby z zaświatów. A tu nie o to chodzi. Jeśli czytam Biblię i poznaję Boga, to staje się On mi bardzo bliski, wreszcie najbliższy w Chrystusie. To Chrystus właśnie odzyskał mnie dla Boga. Zatem jeśli to w tym indywidualnym kontekście się wydarzy, to jest szansa, że zadzieje się między ludźmi nowa jakość wspólnoty. Wtedy ja nie jestem interesowny wobec drugiego człowieka, nie muszę z nim przegadywać jakichś interesów, ale mam wewnętrzny impuls, żeby tak żyć, aby dawać, aby służyć, aby kochać i przebaczać.
A jeśli mówisz, że Jezus ma królować w naszych rodzinach, to znaczy, że Ty jako ojciec też na moment stajesz się królem? Czy tylko na Króla wskazujesz?
– Czasami bywa, że chcę być królewiczem. Objawia się to w moich małostkowościach, żałosny jest to widok. Ale wiem, że mam pewną rolę w mojej rodzinie i na pewno jest nią przede wszystkim bycie mężem mojej żony. Moja odpowiedzialność jako głowy rodziny to również dawanie impulsów, ochrona i prowadzenie. W moim mniemaniu powodzenie tej misji zależy w dużej mierze od tego, czy swoją osobistą postawą wskazuję na źródło ludzkiego życia, czy jestem zdeterminowany poprowadzić moją żonę i dzieci do tego źródła, aby same mogły z niego się napić, aby mogły spotkać Chrystusa.
Temat ojcostwa w ogóle wraca ostatnio w twojej twórczości: wcześniej były Pieśni naszych ojców, a na tej płycie śpiewasz najstarszą z takich pieśni Ojcze nasz.
– To jest ciekawe, że ta modlitwa, której Jezus nauczył swoich uczniów, zaczyna się właśnie od tych słów. Jezus wprowadza tych, którzy pytają o to, jak mają się modlić, jak mają rozmawiać z Bogiem w całkiem nowej rzeczywistości. Kiedy się modlisz, wiedz do Kogo przychodzisz, do Kogo się zwracasz, zwracasz się do Ojca…
Ale już w trzecim zdaniu wołamy „Przyjdź Królestwo Twoje!”.
– Tak, bo majestat Boga jest tam opisany, ale zaczyna się wszystko od relacji, od bezpieczeństwa przebywania pod ojcowskim autorytetem. Tam jest zresztą użyte oryginalne słowo abba, można je często usłyszeć dzisiaj na ulicach Jerozolimy, gdy mali chłopcy wołają do swoich tatusiów abba, abba!, a więc „tatusiu”. To nie jest zwrot grzecznościowy, to wyraz tego, że jestem synem, jestem córką, zwracam się do Ciebie, tato. Ten temat jest kluczowy, dlatego że Chrystus właśnie takiego Boga nam objawia, do takiej więzi nas prowadzi. To nie zmienia faktu, że nasz Abba jest również sprawiedliwym Sędzią, że jest wszechwiedzącym, wszechpotężnym Bogiem, że objawia się nam na wiele różnych sposobów. Ale rzeczywistość, do której zostaliśmy odkupieni, to rzeczywistość bycia dziećmi Bożymi.
Z różnych świadectw po spotkaniach ewangelizacyjnych mam takie wrażenie, a może Ty masz podobne po swoich koncertach, że pierwsze, o czym mówią ludzie, to uzdrowienie relacji z ojcem. Ale też doświadczenie Boga jako Ojca.
– Kiedy myślimy o ojcostwu Boga, to myślimy także o naszym doświadczeniu ziemskiego ojca, które jest bardzo różne. Tak czy owak na pewno jest niedoskonałe, bo jest ziemskie. Jest na wzór ojcostwa Boga, ale tylko na wzór. Dlatego tylko przez uznawanie panowania Boga jesteśmy w stanie odkrywać Ojcostwo, od którego to wszystko pochodzi.
Czyli swoich chłopaków też wychowujesz, kochasz po królewsku? Pamiętam, że braliście udział w królewskim harcerstwie…
– Jedna z organizacji skautowskich działających w Polsce, to właśnie Royal Rangers, moi synowie są w niej od małego, a ja wskoczyłem w mundur jakiś czas po nich. Widziałem, jak oni świetnie tam się bawią, więc aby spędzać z nimi więcej czasu i dobrze się bawić, też zostałem harcerzem. Dosłowne tłumaczenie nazwy naszej organizacji to Królewscy Zwiadowcy, więc idzie za tym też to ewangeliczne przesłanie, że jesteśmy od Króla. Służymy pod panowaniem Jego Królewskiej Mości.
Ty sam jesteś synem pastora i od młodości poświęcasz się uwielbieniu. Rozumiem, że Twoi chłopcy też mają już taki dryg, by być np. liderami uwielbienia?
– Nie, nie. Oni są po prostu moimi synami, przejawiają drygi w różne strony, ale nie w tę. Zresztą moja przygoda z muzyką w młodości zaczęła się od osobistego spotkania Boga. Z jednej strony byłem w takim wspierającym środowisku ludzi wierzących, których wiara była ożywiona w codzienności. Wychowywałem się przy Kościele, ale mimo tej całej tradycji i kultury, dobrej, każdy musi mieć moment osobistej odpowiedzi na Boże zawołanie.
Nie musi to być tak jak u każdego artysty, a szczególnie muzyków, że najpierw imprezy i hulanki, a potem ratunek z osobistego dna?
– Ja tak nie miałem. Myślę, że nie trzeba doświadczyć tych rzeczy, żeby zdać sobie sprawę, że jest się totalnym grzesznikiem. Nie trzeba, że tak powiem, złoić się wszystkim, co najbrudniejsze w życiu, żeby zobaczyć, że jest się na dnie. Dzisiaj widzę: gdyby nie Chrystus, to jestem na dnie.