HS: A ja rosoły robię znakomite. Wszystko w nich zachowuję, i cebulę, i warzywa, i kawałek grzyba, i mięso, niczego nie odławiam, wszystko jest na talerzu. Trzy godziny to się gotuje. Potem podaję na wielkim talerzu i to jest prawdziwy polski rosół.
MB: Jak mówiłam, że te nasze rozmowy powinny się nazywać „teologią przy rosole”, to usłyszałam, że to nie przejdzie. Że wielki ksiądz profesor na pewno się na takie coś nie zgodzi.
HS: Pamiętasz „Wielkiego Inkwizytora”? „Zbyt wielkie mają mniemanie o człowieku, zbyt wielkie!”. Oczywiście, że mi się podoba! Ale słuchaj, zanim z wielka teologią zaczniemy, to ja bym chciał najpierw prościej. Chciałbym o rekolekcjach pogadać…
MB: Na koniec maja do rekolekcji wielkopostnych mamy wracać? Będę musiała się przyznać publicznie, że na żadnych nie byłam…
HS: I bardzo ładnie, że się przyznasz. W żadnym przykazaniu nie jest napisane, że musisz na jakiejś pójść. Ale wiesz, mnie chodzi o to, że nikt nie wie, ile się przeżywa trwogi przed głoszeniem rekolekcji. Prawdziwej trwogi. Możesz to sobie tłumaczyć jak u Kierkegaarda trwogą, która nie ma powodu. W tym strachu łączy się wszystko. Co ja tym ludziom mam do powiedzenia z całą swoją teorią? Czy ona jest komukolwiek potrzebna? Kiedy opowiadam studentom jakieś historie o islamie, wtedy jeszcze słuchają. Ale kiedy zaczynam o tym twardo, gdzie się spotykamy, a gdzie się różnimy, wtedy już odpływają. Na rekolekcjach jest jeszcze trudniej. Staję wobec ludzi, którzy przychodzą bez żadnego przymusu. Co mam im do powiedzenia? Czy dotykam ważnych dla nich tematów? Czy znam ich problemy? Czy to, co mówię, jest dla nich ważne? Kiedyś fenomenalnie mówiło mi się do dzieci. Ale co ja teraz znam z ich bajek, z ich opowiadań, z ich świata zainteresowań?
MB: Całkiem miła dla ucha refleksja. Znałam księdza, który znał się na wszystkim, od kopania rowów po teologię. Nie wiem, czy zadawał sobie takie pytania. Ale to nie jest wasza wina, że nie wszystko wiecie. Trudno, żebyście spędzali wieczory, oglądając bajki dla dzieci. Może już sama świadomość, że nie wiem wszystkiego, wystarcza?
HS: Nie wiem, ale też nie do końca wiem, jak się dowiedzieć. Ty pewnie masz ten sam problem. Dawno temu ludzie pisali listy do „Tygodnika Powszechnego” – o swoich problemach w wierze, o tym, czego nie rozumieli w konfesjonale. A Tadeusz Żychiewicz im przez lata odpowiadał, całe trzy tomy „Poczty ojca Malachiasza” z tego wyrosły. Pisze dziś ktoś takie listy do redakcji?
MB: Takie o wierze? Żeby były szukaniem odpowiedzi na tematy zasadnicze? Nie piszą…
HS: To znaczy, że też szukasz czasem na oślep. A do tego dochodzi jeszcze druga trudność. To poczucie własnej grzeszności. Jakie mam prawo mówić innym o nawracaniu, skoro sam ledwie się wyspowiadam albo się nie wyspowiadam w ogóle? Z czym idę do ludzi? Mam do drugiego mówić tak, żeby się nawrócił. A nawrócić się – to jest kwestia wszystkiego, na czym stoisz, kwestia wszystkiego, czego się trzymasz. Jak o tym mówić, jeśli nie wiem, czy moje własne życie jest zgodne z tym, co głoszę? Lubię opowiadać o tym, jak spotkałem Matkę Teresę. Studiowałem w Rzymie, chodziłem do ogrzewalni, prowadzonej przez siostry przy dworcu Termini. Wieczorem siostry wychodziły, a my zostawaliśmy na całą noc z takimi czterdziestoma bezdomnymi artystami. I siedzieliśmy tam z nimi. Raz w tygodniu chodziliśmy też do prostytutek, którymi się siostry zajmowały. Stare już były, nie miały żadnej roboty, więc siostry zbierały je wszystkie, dawały jakieś pokoje, a my odprawialiśmy dla nich Mszę. Któregoś dnia odprawiałem taką Mszę, było tam też ze trzydzieści sióstr. Patrzę, a między nimi klęczy Matka Teresa. Malutka, skulona, ale widzę, że to jest ona! Przyjechała, żeby posłać trzy z nich do Portugalii. Poświęciłem krzyżyki, które im przypięła. Wychodziłem potem, do dziś to pamiętam: żwirowana alejka z żółtych kamyczków, a ona tam sobie stoi i na mnie czeka. Podchodzę do niej, zaczyna gadać do mnie po angielsku. Ja do niej po włosku. Ona nie rozumie mojego włoskiego, ja nie rozumiem jej angielskiego. W końcu przeszła na jakiś język słowiański i już było OK. Opowiadała, że była właśnie u Jana Pawła II. Potem poprosiła jakąś siostrę, żeby przyniosła jej książkę. Wpisała do niej dedykację: „Bądź święty jak Jezus przez Maryję”. Dosłownie tak! I się rozstaliśmy. Kiedy o tym opowiadam, ludzie sobie myślą: „Jaki on jest ważny, bo spotkał się z Matką Teresą”. A ja wiem, że jest wyzwanie mojego życia. Bo co z tego „be holy” we mnie zostało? Jestem święty? „Be happy” to tak, ale „be holy”? Dlatego bym chciał, żeby czasem ktoś usłyszał, że my naprawdę przeżywamy ciężkie noce rekolekcyjne. Że wracamy czasem po rekolekcjach jak zbite psy. I że daleko nam do tej świętości…
I jeszcze bym chciał, żeby w mojej teologii i w tych naszych rozmowach to wszystko było: i szczerość, i trwoga, i choćby przedsmak świętości. Inaczej nie warto. Dlatego tak się boję.
MB: Jak to było z tym rosołem? Że wszystko w nim ksiądz zachowuje, bo wtedy jest najlepszy? Powiem tak: zdecydowanie wolę gadać z człowiekiem, który przyznaje, że ma w sobie trwogę, że nie do końca wszystko rozumie, i który nie udaje świętszego, niż jest. Nawet jeśli jest księdzem! Przecież jestem taka sama. A wszystko, co jest na siłę odcedzone, jest mdłe i nudne. I nieprawdziwe. Na takie udawane, ckliwe gadanie, którym nikt by się nie zakrztusił, szkoda by mi było czasu.
HS: Pewnie niejeden raz dostaniemy za to po głowie. Zobaczysz! Naprawdę nie chcesz tego rosołu?
Ks. prof. Henryk Seweryniak prof. dr hab. teologii fundamentalnej, przewodniczący Stowarzyszenia Teologów Fundamentalnych w Polsce
dr Monika Białkowska doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka Przewodnika Katolickiego