Gevorg Tadevosyan należy do młodego pokolenia ormiańskich rzeźbiarzy. Ma na swoim koncie dwie ważne nagrody, kilka wystaw. Narodowy Teatr Opery i Baletu w Erywaniu zamawia u niego rzeźby, elementy scenografii. Jego prace można podziwiać w galeriach w Paryżu i Bordeaux. Bardzo dużo pracuje, wciąż widzi przed sobą wyzwania i stawia wiele pytań. – Jeśli raz zrozumiem, czym jest sztuka – deklaruje – zamknę pracownię. Bo w takim razie nie ma potrzeby pracować. Wiem tylko jedno – wyznaje. – Naprawdę lubię to życie.
Upór
Postać ograniczona klatką – właściwie to cztery pręty, krawędzie prostopadłościanu. Ma szerokie ramiona, to one są najważniejsze. Reszta ciała zarysowana. Ramiona wytężają się, by rozsadzić więzienie. Postać zastygła w zmaganiu.
– Na początku była klatka – mówi Gevorg. – Próbowałem umieścić tam różne figury, ale nikt nie był odpowiedni. Dopiero gdy zacząłem rzeźbić te męskie ramiona, to poszło dalej.
Gevorg jest uparty. Wychował się w Wanadzorze, przemysłowym mieście w prowincji Lorri. Nie miał tam dostępu do wysokiej kultury. Pozostawały mu książki. I wspierający go rodzice, zwłaszcza ojciec, złota rączka, który potrafił naprawić wszystko od joysticka po elektryczność w całym mieście. Tadevosyan chodził na zajęcia z malarstwa do szkoły, która znajdowała się w jego dzielnicy. – Ale było bardzo ciężko i nikt nie mógł za to zapłacić. Pamiętam, jak dyrektor tej szkoły przyszedł do nas do domu i mówił: musicie zapłacić! Pukał do wszystkich drzwi, ale nikt nie płacił – śmieje się.
Wcześnie wyjechał z domu – jako nastolatek przeniósł się do Erywania do artystycznego koledżu. Rodzice z wanadzorską pensją nie byli w stanie utrzymać go w stolicy. – Zacząłem robić, co mogłem. Robiłem ornamenty w drewnie w oprawach luksusowych łóżek. Pracowałem jako fotograf dla wielu magazynów. Malowałem pastelami, miałem wiele małych i dużych prac – wspomina. Ale przede wszystkim otworzył się przed nim nowy świat: – W tamtym czasie pierwszy raz poszedłem do teatru, po raz pierwszy byłem na koncercie muzyki klasycznej. W naszym mieście był bardzo niski poziom muzyki, tzw. rabotni iskusstwa, sztuka robotnicza. Tak się określa rzeczy drugiego sortu. Wszystkie piosenki były o miłości, jedno słowo powtarzało się w kółko. Po muzyce o tak niskim poziomie było mi trudno słuchać koncertu symfonicznego. Zrozumiałem, że muszę się tego nauczyć.
Wciąż bardzo dużo czytał – przede wszystkim w księgarniach, bo nie stać go było na książki. Zdarzyło mu się tak zaczytać, że zamykano go w księgarni. – Byłem głodny w tamtym czasie – podsumowuje.
Dziś ma pracownię przy ul. Abowiana, w lokalu Narodowego Centrum Estetycznego. Mieści się on na parterze wieżowca. Wąski chodnik przecina zarośnięty po kolana trawą skwerek, prowadzi do solidnych niebieskich drzwi. Tutaj Gevorg prowadzi zajęcia plastyczne dla dzieci (połowa nie płaci). I pracuje, pracuje, pracuje.
Świadek
Linie jego ciała układają się tak, by podkreślić zapatrzenie. Siedzi. Plecy to łuk, zgięte kolana i łokcie – stykające się wierzchołkiem trójkąty. Cała konstrukcja podtrzymuje głowę. Dłonie ją obejmują, pomagają zmieścić rezygnację, bezradność, rozpacz, gorzką wiedzę.
Ormiański świadek widział wiele. Tyle razy w ciągu historii ten naród odradzał się, po czym znów burzliwe koleje odbierały mu państwo, ziemię, wyciskały z niego krew. Iluminowane karty ormiańskich ksiąg pełne są jaskrawej czerwieni. Rana, która wciąż się jątrzy, ma ponad sto lat: eksterminacja miliona Ormian na terenie Turcji. Egzekucje, deportacje, marsze śmierci na pustynię, w nicość. Ale oprócz traumy dziedziczonej, niemal każde pokolenie ma własną.
Pokolenie Tadevosyana było świadkiem wielkich przemian – upadku ZSRR, ogłoszenia przez Armenię niepodległości i wojny o Arcach (Górski Karabach). Ten teren, wbrew woli zamieszkującej go ludności, w 1923 r. przez bolszewików został przyznany Azerbejdżanowi. W 1988 r, po pokojowych manifestacjach Ormian domagających się oddania im Arcachu, doszło ze strony azerskiej do pogromów, w czasie których zamordowano kilkaset osób. W 1991 r. wybuchła niezwykle wyczerpująca dla kraju wojna.
– Wojna zaburzyła nasze dzieciństwo – mówi rzeźbiarz. – Nasze pokolenie zaczynało rozpoznawać świat, ale ten świat wciąż się zmieniał. Jeśli miałaś młodszą siostrę lub brata, to oni uczyli się o innym świecie niż ty. Wielu ludzi sprzedało wtedy swoje mieszkania i wyjechało z Armenii.
W czasie wojny Azerbejdżan i Turcja objęły Armenię blokadą handlową i energetyczną: – Mieliśmy mieszkanie, w którym nie było gazu ani pieca. W środku pokoju cięliśmy drzewo. To były drzewa z miasta. Prąd był tylko godzinę w ciągu dnia. Jak wracałem ze szkoły, musieliśmy od razu odrabiać lekcje, bo później nic byśmy nie widzieli. Na chleb były kartki, nie mogłaś kupić więcej niż dwa chleby. A kiedy go ukroiłaś, mogłaś w nim znaleźć muchę. Wyobrażasz sobie? Ale wojenny klimat między rodziną, krewnymi, sąsiadami był tak ciepły. Jeśli miałaś kawałek chleba albo mięsa, wołałaś wszystkich swoich krewnych i sąsiadów. Zbierali się i opowiadali historie. Bo miałaś drewno, mogłaś rozpalić ogień i ogrzać pokój. Później wszyscy zostawali i spali u ciebie. Wszyscy mieliśmy nadzieję. „Będzie dobrze, wiesz?”.
Wojna fascynowała i przerażała. Widziane na żywo czołgi, kalendarz ze zdjęciami poległych żołnierzy – przyciągały chłopców. Ale Gevorg pamięta też grozę, jaką budziły wojskowe samochody: – Wszyscy się ich bali – wspomina.
Świadek znieruchomiał, patrząc na cierpienie ludzi. Może gdyby mógł odwrócić głowę, oprócz ruin i śmierci zobaczyłby życie. Ale brąz, który wystygł, nie zmienia łatwo swojego kształtu. A więc patrzy, zachowuje w pamięci, mieści w sobie wszystko. To ludzie żyją dalej, nie on.
Wieczna nowość
W cyklu rzeźb z jesieni 2016 r., w których motywem przewodnim są okręgi, pojawia się niezwykła, górująca nad innymi postać. Raz stoi poza kręgiem i trzyma go w dłoniach. Wewnątrz kroczy przygarbiony człowiek. Innym razem kręgi są trzy. Stykają się przy ziemi. W każdym z nich człowiek, toczący kolejny, mniejszy krąg. Ta postać jest największa, wydaje się monumentalna. Kto to jest? Superczłowiek? Czy Bóg?
Po przyjeździe do Erywania Gevorg przeżył przebudzenie religijne. Spotkał wtedy wspólnotę New Life, młodych ludzi posłanych z misją do młodzieży z innych krajów, współpracujących na miejscu z lokalnymi Kościołami (w Armenii – z Ormiańskim Kościołem Apostolskim). To był czas, gdy zaczął tworzyć rzeźby o tematyce duchowej. Później odkrył, że może doświadczać Boga w sztuce, niekoniecznie mówiąc o nim wprost. – Pracuj, jakbyś się modlił – mówi. – Czasem wydaje się nam, że gdy mówimy, malujemy czy rzeźbimy o Bogu, to mamy wiarę i wierzymy. Ale dla mnie to bardzo prywatna sprawa, nietykalna. – Mimo to wyznaje: – Wierzę, że twórczość, wyobraźnia pochodzą od Boga.
Na czym polega ta twórczość? – Mam dużo pomysłów, najpierw zawsze muszę rozstrzygnąć, czy da się je przełożyć na język rzeźby – mówi Tadevosyan. Język rzeźby, tak jak go rozumie, to linie i formy, których układ dyktuje mu, co robić.
Odpowiedniej formy szuka, lepiąc z plasteliny. Gdy ją znajdzie, przechodzi do kolejnych etapów czasochłonnego procesu. – Najpierw plastelina, potem gips, później forma z wosku, w końcu odlew z brązu – wymienia Gevorg. Do tego dochodzi końcowa obróbka: szlifowanie, patynowanie, spawanie. Jeśli ktoś miałby wyobrażenie o życiu artystycznym w stylu bohemy, raczej się rozczaruje. – To nie jest tak, że siedzę, maluję, mogę słuchać muzyki klasycznej. Moje instrumenty to duże głośne narzędzia. Rzeźbiarstwo to ciężka fizyczna praca.
W szumie, hałasie, blasku gorącego metalu wlewanego do form Gevorg i jego przyjaciele wyglądają jak pomocnicy Hefajstosa.
Sztuka i życie duchowe mają dla rzeźbiarza coś wspólnego. – W tych sferach możesz iść ciągle głębiej tylko wtedy, gdy masz uczucie, że w każdej chwili odnajdujesz coś nowego – mówi. – Gdybym nie traktował każdej mojej pracy jako nowej, nie mógłbym pójść głębiej w sferę rzeźbiarstwa. Podobnie w życiu duchowym. Ciągle doświadczasz nowych rzeczy i rozumiesz Boga w innej skali, z innej strony.
Tak Gevorg widzi swoje życie: ciągłe poszukiwanie nowych miejsc, relacji, inspiracji. Drogę wyznaczają ambitne cele. – Wiem, że nigdy nie osiągnę miejsca mojego przeznaczenia. Zawsze będzie coś jeszcze – mówi z przekonaniem rzeźbiarz.