Także i dlatego, że strajk nauczycieli zawsze w jakiejś mierze wciąga i dzieli dzieci oraz rodziców. A szkoła nie powinna być przestrzenią ideologicznego starcia.
Wreszcie i dlatego, że dzisiejszy podział opinii w tej kwestii wydaje mi się przebieranką. Kiedy „Gazeta Wyborcza” z TVN próbują mnie przekonać do tego, że system szkolny z gimnazjami jest bardziej twórczy i sprzyjający awansowi nowych pokoleń, mogę z tym dyskutować. Ale kiedy przywdziewają związkowe szaty obrońców nauczycielskich etatów i godzin, przypominam sobie, jak przez lata kibicowali zamykaniu małych szkół, a nawet już w dobie niżu demograficznego żądali zwiększenia pensum, co musiałoby oznaczać wyrzucenie tysięcy nauczycieli poza system. Tysiące i tak z tego systemu zresztą wypadły. I ja to uważam za stratę. Wbrew stereotypowi mamy nie najgorsze nauczycielskie kadry. Ci, którzy się tym nie martwili, teraz stroją się w piórka obrońców. Z jednego powodu. Niechęci czy może nienawiści do prawicowego rządu.
Odnotuję jednak inne przykre zjawisko. Polityczne kibolstwo stało się częścią obecnej polityki. W dzień strajku tysiące internautów rzuciło się do piętnowania „darmozjadów”, którzy mają rozliczne przywileje, a jeszcze ośmielili się strajkować. Bardzo często szydercze memy wieszali ci, którzy dopiero co przedstawiali państwo Platformy jako zbrodniczy system nieszanujący ludzi.
Tym wszystkim przypominam, że tych nauczycielskich przywilejów broniło konsekwentnie, jeszcze podczas kampanii 2015 r., PiS. Przypomnę też, że niezależnie od uspokajających komunikatów MEN, spore grupy nauczycieli mają racjonalne powody do niepokoju. Zatrudnieni w gimnazjach nie wiedzą, co się z nimi stanie. Można mieć nadzieję, że nowy system się ułoży, można apelować do samorządów (często w rękach PO), aby pomagały w szukaniu dla nauczycieli godzin. A można to osiągnąć przez zmniejszanie klas i szkolnych rejonów, przez tworzenie na miejsce szkół gimnazjalnych nowych podstawówek, a może i liceów. Niemniej pocieszanie się, że nie zrobi się omletu, nie rozbijając jajek, może być politycznie prawdziwe. Ale w ludzkim wymiarze nie zawsze wystarczy, bo nikt nie chce być jajkiem.
Szczególnie przykre, kiedy ów kibolski styl argumentacji przenika do elit politycznych. I nie wiem już, czy bardziej dziwić się pohukiwaniu posła Pięty żądającego zwalniania strajkujących, czy frazesom ministrów o nauczycielskich „przywilejach”. Jesteście państwo skazani na łagodzenie napięć, a nie na występowanie w roli antyzwiązkowych twardzieli. Co więcej, możecie być skazani na spytanie o zdanie społeczeństwa, bo sami ukształtowaliście je – choćby przy okazji sporu o sześciolatków w szkołach – w kulcie referendum.
To trudne, kiedy reformę trzeba wprowadzać już (ja proponowałem roczne odłożenie). I kiedy każdy temat staje się przedmiotem nieuczciwej kampanii i groteskowej polaryzacji. Niemniej wciąż wierzę, że rząd mógłby takie referendum wygrać. Nadal około 60 procent Polaków, całkiem niewidocznych w codziennej debacie, uważa, i słusznie, że gimnazja to porażka. Że dzieci nie powinny zbyt często przechodzić ze szkoły do szkoły. Wierzę też, że ten nowy system dający uczniom więcej stabilizacji, a nauczycielom okazję do skuteczniejszego wychowania i nauczania, dotrze się i ułoży.
Ale do władzy jedna uwaga. Nie pohukujcie. To żadna recepta na rządzenie. Wy mieliście się wyróżniać na tle poprzedników społeczną wrażliwością. Nie zawieszajcie tej obietnicy na kołku.