Od trzech lat w Chorwacji działa akcja „40 dni dla życia”, która – w porównaniu z innymi krajami – spotyka się z nadzwyczajnym zainteresowaniem.
– To prawda. Oto kilka przykładów: w Rumunii i Hiszpanii do akcji włączyło się pięć miast, w Wielkiej Brytanii – 11, a w malutkiej Chorwacji – 20. Mimo że w Chorwacji wciąż funkcjonuje komunistyczna ustawa z 1978 r. dopuszczająca aborcję na życzenie, kampania w wielkim stopniu zmieniła sposób patrzenia opinii publicznej na ten problem. Po prawie 40 latach znowu dyskutuje się publicznie o aborcji.
Według moich informacji zabiegi aborcyjne przeprowadza się tu w około 30 placówkach, a lokalni szefowie grup modlitewnych zdołali zorganizować kampanie przed większością z nich. To ogromne osiągnięcie. To, co mnie ujęło tu w Chorwacji, to wielu młodych ludzi zaangażowanych w kampanię.
Jestem pewien, że nasza akcja – w tym nienachalna modlitwa przed szpitalami i klinikami –poszerzyła świadomość o złu aborcji, dotykając serc i umysłów wielu ludzi, zmieniając ich życie, dzięki czemu wiele matek zrezygnowało z zabiegu.
Koordynował Pan niedawno akcję w Wielkiej Brytanii, zsekularyzowanym kraju, w którym co roku przeprowadza się wielką liczby aborcji. Kampania tam przeprowadzona okazała się wielkim sukcesem.
– To prawda, nasza brytyjska kampania była fantastycznym wydarzeniem. Zwracam uwagę, że mówimy o kraju, w którym rocznie wykonuje się 200 tys. aborcji, a tylko w samym Londynie codziennie zabija się 200 dzieci.
Organizowaliśmy wiele akcji modlitewnych przed szpitalami, ale największy sukces odnieśliśmy w tej, w której 24 kobiety w ciągu sześciu tygodni trwania akcji zdecydowały się zrezygnować z zabiegu i urodzić swoje dzieci. Myślę, że modlitwami dotknęliśmy serc wielu kobiet, które zrozumiały, że ofiarujemy im miłość i konkretną pomoc, a nie osąd.
Jedna z naszych akcji modlitewnych jest organizowana przed kliniką w Twickenham, w której dokonuje się tzw. późnych aborcji. Modlimy się właściwie przed byłym klasztorem, bo właśnie w pomieszczeniach, które kiedyś służyły modlitwie, dziś wykonuje się rocznie 8 tys. aborcji, w tym kilkaset po 20. tygodniu (5. miesiąc życia dziecka). W ciągu trzech lat modlitwy przed wejściem do tej kliniki 300 kobiet zrezygnowało z aborcji. Zrozumieliśmy, w jak dużym stopniu ten publiczny akt modlitwy przed szpitalem jest świadectwem dla innych. Zrozumiały to również kliniki wraz ze swoimi dyrekcjami, do dziś próbując nas odsunąć od siebie najdalej jak się da.
W Chorwacji przy okazji przeprowadzania akcji modlitewnych spotkało Was wiele przykrości, a nawet oskarżeń. Czy podobne doświadczenia mieli mieszkańcy innych krajów zaangażowanych w projekt?
– Oczywiście są ludzie, którzy myślą, że taki sposób modlitwy jest zbyt agresywny i nachalny. Sądzę, że wynika to ze złej interpretacji naszej kampanii. Nie organizujemy jej po to, aby osądzać – jako chrześcijanie podchodzimy do każdej spotkanej osoby z miłością.
W Anglii oskarżano nas o to, że „maltretujemy” ludzi. W ciągu sześciu lat mojej pracy nigdy nie widziałem ani nie słyszałem o jednej osobie potraktowanej agresywnie. Wierzę, że właśnie dlatego mamy się pojawiać w miejscach publicznych. Nigdy w historii naszej kampanii nie było nikogo, kto by wszedł z kimś w konflikt czy został o coś oskarżony. Spotkaliśmy się z kontrmanifestacjami, które były głośne, a atmosfera napięta, ale nigdy nie doszło do użycia siły.
Modlicie się na ulicy przed klinikami aborcyjnymi. Niektórzy jednak – także chrześcijanie – zarzucają Wam, że modlitwa w przestrzeni publicznej nie jest właściwa.
– Prawdą jest, że w Biblii jest zachęta, by modlić w zaciszu swojego domu, zamkniętym w swojej izdebce. Ale to nie jedyna forma modlitwy. Chcemy być jednak ostatnim znakiem nadziei dla tych kobiet, które już są w drodze na zabieg, i pierwszym znakiem miłosierdzia dla osób go dokonujących. Aby to osiągnąć, musimy być widoczni w przestrzeni publicznej. Nie możemy tego robić w ukryciu. Znam dziesiątki historii, w których rozmowa z wolontariuszem pod drzwiami szpitala zaowocowała rezygnacją z aborcji. Nie mogliby tego zrobić, siedząc we własnym pokoju. W sumie wiemy o 12 tys. kobiet, które zrezygnowały z zabiegu aborcji dzięki naszej akcji.
W wielu środowiskach pro-life toczy się właśnie dyskusja, w którym kierunku należy pójść w walce z aborcją: czy zmienić prawo, czy może najpierw wypadałoby skupić się na zmianie w rodzimym środowisku i kulturze?
– Każdy kraj posiada własne ustawodawstwo i kulturę. My stoimy na stanowisku, że kultura buduje prawo. Naszym celem jest wsparcie istniejących organizacji w lokalnych wspólnotach oraz tworzenie nowych miejsc wsparcia dla matek w kryzysie. Naszym celem jest przemiana myślenia i kultury, by przekonać opinię publiczną, czym naprawdę jest aborcja. Nie jesteśmy organizacją polityczną, co oznacza, że nie bierzemy udziału bezpośrednio w dyskusjach politycznych na temat aborcji. Wierzymy, że w walce z aborcją należy rozpocząć od własnego środowiska i że w pewnym momencie to zaangażowanie osiągnie poziom polityczny.
Ważne jest działać i na tym polu, ale w początkowej fazie zbytnie angażowanie się w politykę może przyczynić się do zaprzepaszczenia entuzjazmu. Mało znane dziś organizacje pro-life za kilka lat mogą się stać wiodące, i to one będą decydować o treści danego prawa. Należy też pamiętać, że istnieją państwa, w których mimo zmiany prawa i zakazu aborcji odsetek zabiegów jest wciąż wielki. To tylko dowód na to, że istnieje tam żywa „kultura aborcyjna” i to z nią trzeba w pierwszej kolejności walczyć.
„40 dni dla życia”
Akcja modlitewna, która ma pomóc chrześcijanom zahamować falę aborcji w ich lokalnej społeczności. Dokładnie 10 lat temu inicjatywę tę rozpoczęli Amerykanie, ale dziś jej kontynuatorów można spotkać na całym świecie. Kampania opiera się na trzech formach: modlitwie, poście oraz uświadamianiu innych zła aborcji. W ramach akcji organizuje się także modlitwy przed szpitalami i klinikami, w których przeprowadzane są zabiegi aborcji. Dzisiaj w kampanii bierze udział około 750 tys. ludzi z ponad 600 miast w 45 krajach świata. Także w Polsce można się w nią włączyć. Szczegóły na www.marszdlazycia.legnica.pl.
Tłumaczenie Barbara Andrijanić