Wasza nazwa – Synowie Gromu – ściśle koresponduje z klimatem rock'n'rollowego życia motocyklistów. Laikowi z Bogiem, Biblią i ewangelizowaniem się nie kojarzy…
Piotr Freza: – Ta nazwa często nawet chrześcijanom nie kojarzy się z Bogiem. A jednak w Ewangelii św. Marka występuje to słowo jako ksywka dla dwóch apostołów Jezusa: Jakuba i Jana. Wcześniejszy fragment (Mk 3, 13–17) mówi o powołaniu pierwszych uczniów i stał się wizją i misją naszego klubu. Wierzymy, że każdy z nas nieprzypadkowo trafił do klubu, lecz odebrał osobiste powołanie do tej służby od Jezusa. Boanerges (Synowie Gromu) to bardzo dobra nazwa dla klubu motocyklowego, kojarząca się z dźwiękiem wydechów naszych maszyn, bezkompromisowością, no i satysfakcją, że jej autorem jest sam Pan Jezus.
Korneliusz Żegunia: – Jesteśmy ludźmi, których cieszy dźwięk silników zespolonych dwoma kołami. Lubimy nabijać kilometry, zażywać wolności w przestrzeni. Wierzę, że Bogu nie przeszkadza skóra i motocykl, jeśli w sercu motocyklisty Panem jest Jezus. Używki to substytut wolności, ucieczka od problemów. Na nie miejsca w naszym życiu nie ma.
Przedrostek „chrześcijański” jednak jakoś Was definiuje. To znaczy, że aby być w waszej bandzie, nie wystarczy mieć motocykl?
K.Ż.: – Motocykl jest narzędziem dotarcia do określonej grupy ludzi. To przyjemne i dające spełnienie, ale tylko narzędzie. Jeżdżąc i nie ukrywając swojej relacji z Tatą w niebie, pokazujemy, że życie człowieka wierzącego może być fascynujące i bez nudy. Spotkać się i pojechać z nami gdzieś razem może każdy. Boanergesi są na przykład organizatorami Wioski Motocyklowej podczas Festiwalu Woodstock. Ale żeby stać się członkiem klubu, człowiek mieć właściwe priorytety. W naszym gronie nie ma opcji, by Bóg nie był Bogiem w życiu każdego członka.
Podoba mi się to porównanie, że nasze życie jest jak motocykl: nawet najdroższy bez paliwa jest bezsilny. Dlaczego postawiliście na etylinę „Jezus”?
K.Ż.: – Trudno jest opowiadać, jak smakuje cukierek, jeśli nie damy go do spróbowania. Motocykl, przy którym tylko postawimy paliwo, też nigdzie nie pojedzie. Dopiero tankując motocykl czy smakując cukierka, zaczynamy wzbudzać pracę silnika, zaczynamy czuć smak. Jezus jest naszą mocą, którą się dzielimy. Cukierka trzeba spróbować, a Jezusa doświadczyć w życiu z Nim.
Zanim doświadczyliście życia z Jezusem, musieliście przejechać przez ostre zakręty... Z czego musieliście się podnosić?
K.Ż.: Ostre zakręty w życiu to nie tylko więzienie i używki. Urodziłem się i wychowałem w rodzinie, dla której Jezus nie był tylko postacią historyczną. Miałem możliwość rozmawiać z rodziną o tym, kim On dla niech jest. Sporo jednak czasu mi zajęło zrozumienie, że od siedzenia w garażu nie stanę się motocyklem. Wiele osób myśli, że skoro chodzimy do kościoła, a nasi bliscy są religijni, to i my automatycznie wślizgniemy się do nieba. Nakładamy maski, by otoczeniu pokazać siebie tak, jak chcielibyśmy być postrzegani, a nie jacy rzeczywiście jesteśmy.
Ciągła gra zamiast autentyczności?
K.Ż.: – Tak. Chciałem, by inni widzieli we mnie dobrego człowieka. Problem w tym, że moje dobro nie było szczere. Upłynęło trochę czasu, zanim dotarło do mnie, że Bóg widzi nasze serce i motywacje. Przed Nim nie da się ukryć za maską. Moje nawrócenie było więc zmianą myślenia, postrzegania świata i chęcią bycia blisko Boga. Zaczęło się od tego, że któregoś dnia powiedziałem Jezusowi, że chcę, by to On nadał kierunek mojemu życiu. I zaczęły się zmiany. Małe drobiazgi zaczęły sprawiać mi radość. Wcześniej tego nie dostrzegałem. Zrobienie czegoś dla kogoś było frajdą samą w sobie. Odkrycie faktu, że Bóg to nasz Tatuś i dla niego nasze życie jest cenne, nadało mojemu życiu sens. Nie jestem kimś z tłumu, ale jestem synem Boga, który stoi za mną. Mogę upaść, a On za każdym razem pomoże wstać i iść dalej…
Pan, panie Piotrze, też był podobno religijny…
P.F.: – Zanim poznałem Boga osobiście, w dzieciństwie i wczesnej młodości faktycznie byłem religijny. Starałem się przez swoje dobre życie, uczynki i praktyki religijne zasłużyć na przychylność Bożą i zbawienie. Moje starania skończyły się frustracją. Wtedy postanowiłem żyć na maksa i po swojemu, tak jak mi pasowało. Byłem zagorzałym fanem muzyki heavymetalowej, bardzo oddanym ideom tej subkultury. Nie było tam miejsca na pozerstwo: co wyznajesz – tak żyj. Wspólne wyjazdy na koncerty, poczucie jedności z innymi fanami i pierwszy własny zespół metalowy wydawały się pięknymi ideałami. Z czasem życie to było coraz bardziej wypełniały bunt i agresja. Pojawił się alkohol i narkotyki. Efektem było rozczarowanie. Chwile ekstazy nie wystarczały. Wtedy spełniłem inne swoje marzenie z dzieciństwa i nabyłem ciężki motocykl M-72. Zaczęliśmy z kolegami remontować nasze stare motocykle, jeździć po zlotach, gdzie alkohol, ciężka muza i rock'n'rollowy styl życia były nierozłącznymi elementami.
Dlaczego w takim razie postanowił powiedział Pan „dość”?
P.F.: – Wszystko to nie było w stanie zapełnić głębokiej pustki w moim sercu. Nie widziałem wartości w moim życiu. Cokolwiek robiłem, wszystko przynosiło tylko kolejne rozczarowania i frustracje. Pojawiły się wewnętrzne oskarżenia i natarczywe myśli samobójcze. Niektórzy moi koledzy zmarli tragicznie w młodym wieku, bądź to z powodu narkotyków, bądź w wypadkach, również na motocyklach. Diabeł przychodził zbierać żniwo i zażądał spłaty długu za to, co nam wydawało się szczęściem. Stwierdziłem, że trzeba się ratować.
Stąd ten układ z Bogiem, w którym zobowiązał się Pan oddać kontrolę nad życiem Stwórcy? Poddanie się czyjejś kontroli mocno burzy stereotyp wyzwolonego motocyklisty…
P.F.: – Prawdziwa wolność, której pragnie każdy człowiek, nie tylko motocyklista, jest możliwa tylko jako dar od Jezusa Chrystusa. Nie osiągniesz jej, wchodząc na ścieżkę buntu. Noblista Bob Dylan śpiewał: „Musisz komuś służyć. Może to być diabeł lub może być Bóg, zawsze jednak musisz komuś służyć”. To duchowa prawda, ale kiedy uwierzysz, że Jezus oddał swoje życie na krzyżu, by zapłacić za twoje grzechy, to zostajesz wyzwolony z niewoli diabła. Poddanie się Bogu to akt dobrowolny, wynikający z zaufania. Znalezienie się pod Jego opieką i ochroną to najlepsze, co może cię spotkać. Wtedy dopiero zaczyna się prawdziwa jazda! Masz wolność, by nie robić już złych rzeczy. I masz tę samą wolność, by zacząć robić dobre.
Biblia Motocyklisty, która zawiera wasze świadectwa nawrócenia oraz Nowy Testament, to taka stacja benzynowa, która pozwala zatankować motocykliście życie pod korek?
K.Ż.: – Pismo Święte to dla mnie słowa, które Bóg mówi do mnie. To podstawa mojej wiary. Rozmawiając z Nim, oczekujemy odpowiedzi. Nie poznając słowa Bożego, ograniczamy Go. Nawet czytając te same fragmenty, za każdym razem dostrzegam coś innego, co w danym momencie Bóg chce mi przekazać. Kiedy brak mi sił, by iść dalej, Jego słowa dają Miłość i pozwalają ruszyć z miejsca.
Wyjeżdżając w trasę, trzeba zatankować do pełna, a w razie potrzeby zabrać dodatkowe paliwo. Każdego dnia nasz zbiornik ma być napełniony. Pismo Święte można czytać na papierze, w telefonie czy komputerze. Jednak warto znać na pamięć niektóre fragmenty biblijne i nosić je w sercu – to jest nasza „rezerwa”. Niezbędna jest też modlitwa, ona jest dialogiem z przyjacielem. Możemy to robić, idąc, jadąc czy pracując. To sprawia, że nie doprowadzam się do stanu jazdy na rezerwie.
Apostołów było dwunastu. Was jest więcej. Jesteście jak oni rybakami – tyle że bardziej rock’n’rollowymi?
P.F.: – Na początku też było nas dwunastu (śmiech). Dzięki Bogu nasza służba się rozwija i w tym roku świętujemy XX-lecie klubu. Rzeczywiście jest nas więcej. Czujemy się rybakami ludzi, bo Jezus do tego każdego z nas powołał. Czy bardziej rock'n'rollowymi? I tak, i nie. Kochamy nasze motocykle, jazdę, bycie w drodze, dobra muzę. Jesteśmy trochę dzicy – ale dla Pana: jak Jan Chrzciciel. Rock’n’rollowy styl życia to już dla nas zamknięty rozdział.
Skórzana kurtka i motor to wabik, kamuflaż, a może mundur?
P.F.: – Niczego nie udaję, bo nie znoszę pozerstwa. Skóra, długie pióra, muza to część mojego życia i mojej tożsamości. Taki mam styl i już ponad 30 lat dobrze się w tym czuję. Barwy mojego klubu to coś, co przede wszystkim noszę w sercu, a dopiero potem na kamizelce. Przyznaję jednak, że motocykl to swego rodzaju klucz, który otwiera wiele drzwi, nawet bramy więzień. Klucz, który otwiera ludzkie serca.
Ale jak otwierać serca motocyklistów na reguły wiary, na Dekalog? Przecież trzymanie życia w ryzach to zupełne przeciwieństwo motocyklowego stylu bycia.
K.Ż.: – Wbrew pozorom motocyklizm jest pełen żelaznych reguł. Nie przekonujemy innych do Jezusa, to strefa Ducha Świętego. Nasze życie z Jezusem jest na tyle autentyczne, że to inni pytają nas, co sprawia, że jesteśmy prawdziwie wolni. Wolność jest tam, gdzie mogąc coś zrobić, nie musisz tego robić. Relacje z ludźmi, otwartość na człowieka – to nasza powinność. Motocykle pozwalają nam docierać do innych i dzielić się miłością Jezusa.
Od 18 lat docieracie do innych również na Przystanku Woodstock. Pan, panie Piotrze, wpadł na pomysł, by zainstalować tam wioskę motocyklową. Jak mówić o wartościach, zasadach i Bogu w takim miejscu?
P.F.: – Na Woodstocku jako klub rzeczywiście jesteśmy obecni już od 1999 r., ale zlot motocyklowy organizujemy tam od 2006 r. Sam niczego nie byłbym w stanie zorganizować, to praca około stu osób. Oprócz członków klubu pomagają też wolontariusze. Jeśli gdziekolwiek jest dobre miejsce, by głosić Ewangelię, to z całą pewnością jest to Przystanek Woodstock. Dlaczego? Bo tam są ludzie! To im mamy zanosić dobrą nowinę o tym, że pełnia życia i prawdziwa wolność jest w Jezusie. Z pragnieniem życia i wolności przyjeżdżają tam setki tysięcy ludzi, często pogubionych, żyjących „wolnością”, jak pies, który zerwał się z łańcucha, i działających na własną zgubę. Jednak gdy dotrze do nich Boża miłość, akceptacja i Dobra Nowina, wielu z nich otwiera się i przyjmuje ten dar.
A samemu trudno jest nie ulegać pokusom?
P.F.: – To nie jest takie trudne, jeśli blisko ciebie i w tobie mieszka Bóg. Jednak w życiu nie zawsze jest nienagannie. Bywa, że zbaczam z drogi i zaczynam kombinować po swojemu, i wtedy rozmijam się z tym, co sam głoszę. Jezus jednak zapłacił już za wszystkie moje grzechy, te popełnione i te przyszłe. A ja? Pokutuję, odwracam się od nich, przyjmuję Boże przebaczenie i dalej gnam do przodu. Za Panem!
Ramka:
Piotr Freza
Twórca ekumenicznego klubu motocyklowego Boanerges, pomysłodawca wioski motocyklowej na Przystanku Woodstock. Zaangażowany w działalność charytatywną, prowadzi w Gorzowie Coffee House dla osób wykluczonych i uzależnionych. Gra w zespole Forbidden Souls i kapeli MU 24/7. Na motocyklu jeździ od ponad 30 lat.
Ramka:
Korneliusz Żegunia
Skarbnik w zarządzie klubu Boanerges. Współodpowiada za kierunki rozwoju i działanie klubu. Prowadzi fundację charytatywną Dobrowskaz, działa w słupskim oddziale Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Dobroczynnego. Na motocyklu od 16. roku życia.
Fot: arch. Chrześcijańskiego Klubu Motocyklowego „Boanerges