Dla jednych to wyłącznie niepotrzebny wydatek, mnóstwo hałasu i niebezpieczna zabawa, dla innych całe życie lub niezawodny sposób na spędzenie weekendu. Najwięcej pasjonatów motocykli można spotkać przy okazji różnych zlotów i tak właśnie było 10 lipca podczas dziewiątego już Salve organizowanego przez księży motocyklistów z diecezji kaliskiej. Wśród uczestników zjazdu byli tacy, którzy dopiero co zaczęli interesować się motocyklami, jak choćby państwo z Kępna, posiadacze pięknej maszyny od zaledwie roku, jak i tacy, którzy niemal pół wieku przejeździli na motocyklu, bo jest to ich sposób na życie.
Próba cierpliwości
Każda niemal maszyna wyglądała jak nowa, każdy szczegół błyszczący i starannie wypolerowany, ozdoby dopracowane w najmniejszych szczegółach. Mój wzrok przyciągnął motocykl z wózkiem, przy którym stała nieustannie uśmiechająca się kobieta o wielkich oczach i jej mąż. Okazuje się, że na Salve przyjechali po raz pierwszy z okolic Konina.
– Kiedy mąż przywiózł ten motocykl na lawecie, był on w tragicznym stanie, całkowicie zardzewiały, można powiedzieć, że złom. Wszystko przy nim zrobił sam, niektóre elementy dał do chromowania. Jeździł na giełdy, żeby znaleźć jak najwięcej oryginalnych części. Siedział nad nim najczęściej zimą, wtedy miał trochę więcej czasu. Kiedyś, kiedy składał junaka, syn był jeszcze mały, poszedł do garażu się pobawić, a mężowi poginęły śrubki od motocykla. Znalazłam je później w kieszonkach ubrania małego – śmieje się Jolanta, patrząc z podziwem na swojego męża Piotra. Trudno się jej dziwić, doprowadzenie motocykla-ruiny do takiego stanu musiało kosztować nie tylko dużo pieniędzy, ale przede wszystkim mnóstwo cierpliwości i wytrwałości. Jola przyznaje, że nie jest przeciwna pasji męża, a nawet ją popiera, przecież zdecydowała się przyjechać razem z nim. Trudno oprzeć się wrażeniu, że czuje się wśród motocyklistów bardzo dobrze.
Parami do Częstochowy
Dwa piękne motocykle z kaliską rejestracją także nie mają nic wspólnego ze zwykłymi „ścigaczami“, te motory mają „duszę“. Przyjechały nimi dwa małżeństwa. – Kilka lat temu Salve było organizowane obok drewnianego kościółka niedaleko Kalisza. Parada złożona z wielkiej liczby motocykli przejeżdżała nieopodal naszego domu. Mąż tak się zapatrzył na te wspaniałe maszyny, że postanowił kupić motor. Z początku byłam temu przeciwna, robiłam mu awantury i wyrzuty. Jednak pewnego dnia poinformował mnie, że wybiera się motocyklem na dożynki, a ja pomyślałam sobie: „Dlaczego mam siedzieć sama w domu“. Wsiadłam z nim na motor i pojechaliśmy. A jak już wsiadłam, to do dzisiaj nie mogę z niego zejść. I tak jeździmy od pięciu lat – mówi z uśmiechem Maria. Jej mąż, Józef (37 lat po ślubie i jakoś nie mogę się opędzić od skojarzenia z Maryją i Józefem z Nazaretu) śmieje się, że wygodniej jeździ się samemu, dlatego czasem żona zostaje w domu. Mówią też, że zanim zaczęli jeździć, trzeba było motocykl przystosować, założyć kuferki (skórzane) i kilka „bajerów“, które panie nazywają żartobliwie „biżuterią“.
– Jeździmy razem na wycieczki, weekendowe wyprawy, zloty. W tym roku byliśmy na pielgrzymce w Częstochowie na inauguracji sezonu motocyklowego. Kiedy się jedzie w dłuższą trasę, trzeba trochę odpocząć, zrobić postój, rozprostować kości, a wtedy po drodze do Częstochowy nie było w zajazdach jednego wolnego miejsca, tylu nas tam jechało. Pod wałami Jasnej Góry na placu zebrało się ok. 30 tys. motocykli, więc nasze obawy, że się nie zmieścimy były uzasadnione, ale się udało. Robiło to niesamowite wrażenie – opowiada Maria.
Tak samo jak na Salve, również na Jasnej Górze motocykliści modlili się, szczególnie za wstawiennictwem św. Krzysztofa, patrona kierowców, o zawsze bezpieczne pielgrzymowanie przez życie, a także wspominali w modlitwie motocyklistów, którzy już odeszli do wieczności.
– Nasza pasja zaczęła się mniej więcej w tym samym czasie, około pięciu lat temu. Motocykl to było męża marzenie z młodości. Zaprzyjaźniliśmy się z Marią i Józefem. Wśród motocyklistów tak to już jest, że później wszyscy się znają, pozdrawiają, razem jeżdżą na zloty – mówi Teresa. – Niestety przez pracę niezbyt często można sobie pozwolić na motocyklowe wyjazdy, ale staramy się. Żona jeździ ze mną i się nie boi. Jakoś zawsze pogoda nam sprzyja, nie zdarzyło się, żeby nas spotkał deszcz – dodaje Czesław.
Rzeczywiście, motocykliści, podobnie jak pielgrzymi, mówią sobie zawsze po imieniu i traktują siebie nawzajem jak rodzinę. – Jak kupowałem motor, byłem całkiem zielony. Na forum internetowym poprosiłem o radę. Jeden z chłopaków, który zareagował na moje pytanie, zaproponował, że pomoże mi obejrzeć kilka wybranych egzemplarzy, zanim się na coś zdecyduję, i doradzi. To było dla mnie totalnym szokiem. Dzięki niemu, nie dałem się oszukać i motocykl sprawuje się znakomicie do dzisiaj – opowiada Albert z Wrocławia. Nie jest też prawdą, że motocyklowa wspólnota jest zamknięta na ludzi z zewnątrz, o czym mogłam osobiście się przekonać. Wszyscy chętnie opowiadali o swoich motocyklach i licznych przyjaźniach, które dzięki nim się zawiązały, a z każdym zjazdem pojawiają się następne.
Most między pokoleniami
Tyle się słyszy o różnicy czy konflikcie pokoleń. Pasja do motocykli rozwiązuje także ten problem. Izę zauważam już po Eucharystii. Rzuca się w oczy – piękna, młoda blondynka. Ona również przyjechała z okolic Kalisza, jak się okazuje... z dziadkiem. Spoglądam na wysokiego mężczyznę obok niej i oczom nie wierzę, wygląda co najwyżej na jej ojca. – Kiedyś dziadek jeździł z babcią, a teraz zabiera mnie na różne zjazdy. Sam ma klub i jeździ od lat. Bardzo mi się podoba, gdy motocyklista się żeni. Prowadzimy wtedy oraszak, jedziemy przed młodą parą – mówi Iza. Na pytanie, co ją ciągnie do motocykli, nie umie odpowiedzieć, ale przyznaje, że jazda to sama radość i doskonały sposób na stres, ukojenie duszy. – Trudno powiedzieć, co w tym jest takiego; trzeba to po prostu lubić, ten hałas i wszystko, co robimy – dodaje dziewczyna i uśmiecha się promiennie.
Jej dziadek Henryk przyznaje, że jeździ motocyklem od 16. roku życia, bo to jego sposób na życie, a jego znajomy Zbigniew od kiedy skończył 15 lat (czyli już ponad 40 wiosen) i to często z ukochaną. – Co jest w motocyklach? Coś wspaniałego, wiatr we włosach, wolność – wtrąca Zbigniew. Natomiast Karol zabrał na zlot swojego synka, zaledwie ośmioletniego, na dodatek bez sprzeciwu żony, bo na Salve przyjeżdżają także małżeństwa i całe rodziny. Jednoczą ich nie tylko motocykle, ale przede wszystkim Jezus Eucharystyczny przy swoim stole. Obowiązkowe jest także poświęcenie maszyn i muzyka, bo stałym punktem programu jest koncert.