„Mój brzuch, moja sprawa”. Kobiety na marszach. Kobiety z parasolkami i transparentami. Kobiety w klinikach ginekologicznych. Kobiety u psychologa. Kobiety w konfesjonale. Ale dzieci poczęte mają również ojców.
Mówienie o ojcach dzieci nienarodzonych jest politycznie niepoprawne. Ojcowie powinni wychowywać, ewentualnie płacić alimenty. Ale decyzja o tym, czy dziecko ma się urodzić? Jakiekolwiek wpływanie na decyzję kobiety? Albo – o zgrozo – uniemożliwienie jej dokonania aborcji? Wystarczy o to zapytać, usłyszeć pełne zgrozy jęki, że to ubezwłasnowolnienie kobiety i odebranie jej prawa do decydowania o własnym życiu, powrót do czasów, gdy kobieta była nieomal własnością męża. Mężczyznom trudno jest przebić się przez tę narrację. A jednak próbują.
Tato mówi veto
W Urugwaju aborcja została zalegalizowana pięć lat temu. Można ją wykonać do 12. tygodnia ciąży. Jedynym warunkiem, jaki spełnić musi kobieta, jest stawienie się przed komisją złożoną z ginekologa, psychologa i pracownika pomocy społecznej i wysłuchanie informacji o zdrowotnych skutkach aborcji. Jeśli po pięciu dniach kobieta nadal podtrzymuje swoją decyzję, aborcję ma obowiązek wykonać każda klinika, zarówno publiczna, jak i prywatna.
Tymczasem niedawno sąd upomniał się o prawo, o którym w Urugwaju nikt wcześniej nie mówił: o prawo ojca do nienarodzonego dziecka.
Chcąca pozostać anonimową mieszkanka miasta Mercedes przez pół roku była w związku. Twierdzi, że związek nie miał charakteru stałego i ani ona, ani jej partner nie brali pod uwagę bycia rodzicami. Gdy się rozstali, kobieta odkryła, że jest w 8. tygodniu ciąży. Zdecydowała o aborcji. Dowiedział się o tym jej były partner i postanowił zgłosić sprawę do sądu. Oświadczył, że jeśli matka dziecka nie chce go bądź uważa, że nie poradzi sobie w wychowaniem, on jako ojciec chce wziąć dziecko do siebie. Domagał się zablokowania możliwości aborcji.
Sąd uznał, że prawa dziecka nienarodzonego wcale nie są mniej ważne niż prawa matki i zabronił wykonania aborcji. Uzasadniał – nieco na przekór urugwajskiemu prawodawstwu – że każdy człowiek ma prawo do życia od poczęcia i nie może być tego prawa pozbawiony. Stwierdził ponadto, że kobieta nie dopełniła wszystkich formalności, bo nie zgłosiła się w sprawie ciąży do swojego lekarza.
Tato słyszy pogróżki
Po wyroku wybuchła burza, nie tylko w Ameryce Południowej. Media przekonywały, że decyzja sądu jest pogwałceniem praw kobiet i uznaniem, że ważniejsza od ich woli jest wola mężczyzny. Organizacje kobiece podkreślały, że w prawie Urugwaju nie istnieje kategoria „praw dzieci nienarodzonych”, a próba ich definiowania uderza w prawa kobiet. Urugwajka ostatecznie dziecka nie urodziła – ogłosiła, że doszło do poronienia. Kobieta się skarżyła: – Te tygodnie były okropne. Każdy miał coś do powiedzenia na temat mojego ciała. Czułam się lekceważona, jakby moje życie, moje decyzja, wszystko się ze mną działo i co czułam, nie miało dla nikogo znaczenia.
Po stronie sędziego i ojca dziecka konsekwentnie stanęli obrońcy życia. – Ojciec dziecka również musi mieć prawo głosu w tej sprawie – podkreślali. Sam ojciec za pośrednictwem mediów społecznościowych wciąż odbiera pogróżki.
Tato, podpisz wyrok
Urugwaj to jednak nie jedyne miejsce, w którym zaczyna się zadawać pytania o prawo mężczyzny do obrony swojego nienarodzonego dziecka. W stanie Oklahoma Justin Humphrey, lokalny polityk Partii Republikańskiej, rozpoczął prace nad zmianą w przepisach. Chce, by kobieta dokonująca aborcji miała pisemną zgodę mężczyzny, biologicznego ojca dziecka. – Jedno z nieszczęść naszych czasów polega na tym, że mężczyźni zostali wykluczeni w podejmowania tego typu decyzji – mówi. – Rozumiem, że kobietom wydaje się, że płód to część ich ciała. Tymczasem tak nie jest. Ciało kobiety jest dla płodu „gospodarzem”.
Humphrey w swoich postulatach idzie bardzo daleko, uważając, że ustalenie ojcostwa i zgoda ojca będzie wymagana również w przypadku ciąży będącej wynikiem gwałtu i kazirodztwa oraz gdy życie matki jest zagrożone. Nie chodzi mu o to, by zablokować aborcji – w stanie Oklahoma przepisy w tej kwestii są bardzo liberalne, na ich dużą zmianę nie ma więc szans. Chodzi raczej o to, by uświadomić mężczyznom, że na równi z kobietą ponoszą odpowiedzialność za poczęcie dziecka, na równi więc ponoszą również odpowiedzialność za jego życie – i śmierć.
Tato odpowiedzialny?
Walka kobiet o prawo do decydowania o własnym życiu, własnym ciele, a co za tym idzie – również o życiu i śmierci dziecka sprawiła, że mężczyzna zwolniony został ze swojej roli. Kobiety wciąż słusznie domagają się, by ojcowie uczestniczyli w procesie wychowania dzieci, jeśli nie przez swoją obecność, to przynajmniej przez płacenie alimentów. Branie odpowiedzialności za życie dzieci pozostaje więc w naszej kulturze bezdyskusyjne. Jednak co z odpowiedzialnością za śmierć dziecka?
Tę – w imię własnej wolności – kobiety zdecydowały się wziąć wyłącznie na siebie. Niezależnie jednak od tego, jak bardzo kobieta powołuje się na swoją wolność i jak bardzo stara się uniezależnić swoje decyzje od zdania mężczyzny, w przypadku poczęcia nowego życia odpowiedzialność za nie pozostaje niepodzielna. Jeśli kobieta decyduje się na aborcję, to najczęściej wówczas, gdy nie ma w mężczyźnie oparcia, gdy mężczyzna jest z ciąży niezadowolony, gdy ciąża go nie obchodzi, gdy dochodzi do wniosku, że nie jest w stanie utrzymać kolejnego dziecka. Trudno jest udawać, że mężczyzna na „wolną” i „niezależną” decyzję kobiety nie ma wpływu. Nic na tę decyzję nie wpływa tak mocno, jak męska nieodpowiedzialność. Postawa „mój brzuch, moja sprawa” postawę męskiej nieodpowiedzialności tylko umacnia.
Tato zapłakany
Gdy kobiety mówią, że ich ciało to ich sprawa, odpowiedzialni mężczyźni płaczą. Decyzja kobiet, często wbrew ich woli, nie jest im obojętna.
– Byłem w tej kobiecie bardzo zakochany – pisze anonimowy mężczyzna ze Stanów Zjednoczonych. – Ona wiedziała, że jestem przeciwny aborcji, i że gdyby powiedziała mi o ciąży, dążyłbym do ślubu. Nie mieliśmy pieniędzy, a ona była przekonana, że jej kariera ległaby w gruzach. Nie powiedziała mi o ciąży, dokonała aborcji. Wiem, że nie jestem winien śmierci tego dziecka. Ale zawsze będzie prześladowało mnie poczucie bezsilności, że nie zdołałem go ochronić.
W Polsce mężczyźni szukają pomocy na forach prawniczych. Piszą: „Chciałbym się dowiedzieć, w jaki sposób mogę pociągnąć do odpowiedzialności partnerkę, która usunęła ciążę w 11. tygodniu za plecami partnera, mówiąc, że poroniła?”.
Inny mężczyzna dopowiada: „Mam podobną sytuację. Moja partnerka, a w zasadzie jej rodzice usunęli dziecko wbrew jej woli, podczas mojej nieobecności, pod presją, straszeniem, że zabiorą jej mieszkanie, że się jej wyrzekną, że wyląduje na ulicy. Dopiero po roku dowiedziałem się, że nie poroniła, ale została zmuszona do aborcji. Chciałbym się dowiedzieć, co ja mógłbym zrobić w tej sprawie. Błagam o pomoc, zamordowali mi syna!”.