„No i co Halusiu, byłoby Ci lepiej, gdybyś umarła? – usłyszała od znajomych, gdy jako kilkulatka, po późno zdiagnozowanym zapaleniu opon mózgowych, traciła wzrok. Zdarza się, że bliscy w dobrej wierze tak mówią. Pani Halina wie o tym dobrze: przez dwadzieścia pięć lat pracowała z niewidomymi dziećmi i młodzieżą. Opowiada o nikomu niesłużącej litości, zachęcaniu młodych, by żyli z renty, zamiast rozwijać się i pracować. Do trudniejszych komentarzy nawiązuje w formie aluzji. I kwituje jednym mocnym zdaniem: – Przecież my każde z tych słów zapamiętujemy na zawsze.
Spełniłam marzenia
Na to, że niewidomy może funkcjonować samodzielnie i osiągnąć w życiu spełnienie, pani Halina Kuropatnicka-Salamon jest najlepszym przykładem. Ukończyła liceum pedagogiczne, potem (równocześnie pracując) zaoczną pedagogikę ogólną z polonistyką na uniwersytecie we Wrocławiu i eksternistycznie pedagogikę specjalną w Państwowym Instytucie Pedagogiki Specjalnej w Warszawie. Przez większość życia wykonywała wymarzony zawód nauczycielki. Wypracowała sobie uznanie środowiska i czytelników jako pisarka dla dorosłych, młodzieży i dzieci. Jej książki są wydawane w zwykłym druku, a część w brajlu. Wiersze – tłumaczone na portugalski, czeski, niemiecki, włoski.
– Urodziłam się w ubogiej rodzinie muzyka, w której najwyższą wartością kulturową było czytanie – mówi. – Chwytałam od dziecka formę i treści, słuchając łatwiejszego w odbiorze W pustyni i w puszczy czy Ogniem i mieczem, w którym wirowało dramatyzmem. Gdy tylko w procesie dorastania zaczęłam rozumieć, co to znaczy, że „jestem”, odkryłam potrzebę skonkretyzowania „dlaczego”, „po co” jestem. „Chcę żyć tak, by przydawać się innym” – zdecydowałam. Stąd wybór zawodu nauczycielki, a potem także innych życiowych pasji: pisania, uczenia się języków, esperanto.
Pani Halina mówi, że się jej poszczęściło: w środowisku niewidomych postanowienie o celu często nie jest zbieżne z możliwością jego zrealizowania. Ma świadomość, że temu szczęściu pomogła – poprzez swoje wybory.
Obrazy ze wspomnień
Lubiła pisać od dziecka. Najpierw wiersze – jak mówi – „naiwne i banalne”, potem – z coraz większym wyczuciem. Dyktowała teksty mamie lub komuś z rodziny, pisała na tabliczce brajlowskiej lub od razu na maszynie do pisania – a później ktoś lektorował. Swój wiersz opublikowała po raz pierwszy, gdy miała 11 lub 12 lat – w jednym z pisemek dla dzieci w brajlowskim „Promyczku”. Potem regularnie drukowała utwory poetyckie i bajki w „Promyczku”, „Zuchu”, „Przyjacielu”. Za honoraria i stypendium opłacała lektorów, z którymi czytała ważne dla jej osobistego rozwoju książki. W ten sposób poznała m.in. cały Stary i Nowy Testament.
– W swoich wierszach piszę o kolorach, kształtów unikam – mówi. – Nie chcę usiłować odtwarzać rzeczywistości z domysłów, a to, co widziałam we wczesnym dzieciństwie, zanim zupełnie straciłam wzrok, już się zatarło. Pamiętam, jak – jeszcze jako dziewczynka – próbowałam kiedyś pisać o obłokach: ich różnych kształtach, postrzępieniach. Dotarło do mnie wtedy, że nie mogę z odpowiedzialnością i sumiennością pisać o czymś, czego nie dostrzegam, tylko się domyślam.
Pani Halina wyjaśnia, że każda osoba nie widzi inaczej: niekiedy obraz ma ograniczony – jak przez dziurkę od klucza, spostrzega tylko kącikami oczu albo dostrzega jedynie kontury. Ci, którzy nie widzieli nigdy, nie mają ani poczucia ciemności – czyli czerni, ani poczucia jasności czyli bieli – bo ich nie znają. Pani Halina rozpoznaje, gdy wejdzie do nasłonecznionego pokoju. – Czasem mam wrażenie, że widzę coś w zarysach, ale to jest nieprawdą – mówi.
Szczera rozmowa
– Gdy Louis Braille zaczął chodzić do szkoły, coraz częściej myślał o takim sposobie, który pozwoliłby jemu i innym niewidomym łatwiej czytać i pisać – pani Halina podczas spotkań z dziećmi i młodzieżą mówi obrazowo i ciekawie. – Był przekonany, że w ten sposób musi być zaangażowany dotyk, a dokładniej: opuszki palców, bo one są szczególnie wrażliwe i najlepiej wyczuwają punkty i linie przerywane. W wakacje siadał przed domem z deszczułką i wbijał w nią gwoździe tak, by łebki służyły za punkty dotykowe. W ten sposób stworzył używany do dziś przez niewidomych alfabet.
Pani Halina chętnie pracuje z dziećmi, mimo że od 20 lat jest na emeryturze. Chętnie wyjaśnia szczegóły, których wielu uczniów jest ciekawych: jak niewidomi piszą, jak wygląda ich alfabet i o ile grubsza jest książka napisana brajlem. – Młody człowiek z czasem o mnie zapomni, ale zależy mi, by zapamiętał sprawy nadrzędne: istnienie osób, których wynalazki ułatwiły niewidomym życie – mówi.
Dzieci pytają wprost: o to, czy urodziła się niewidoma, jak radzi sobie z codziennymi czynnościami, doborem eleganckich części garderoby. Nie, nie zaskakują jej: ma odpowiedni ładunek doświadczeń. Tłumaczy cierpliwie. Gdy pada pytanie o to, skąd wie, o czym pisać, opowiada, że wchodzi do domu i czuje, jak pięknie pachnie w nim jabłkami. I wtedy wie, że w każdym z tych jabłek mieszka bajka, która prosi: napisz mnie.
Lubię życie
Jej wiersze są pełne radości, humoru, zabawy: zarówno te dla dorosłych, jak też te dla dzieci.
– Bo ja po prostu lubię życie – wyjaśnia.
Gdy ją coś martwi, boli – przeżywa to skrajnie. A gdy tylko boleć przestanie, cieszy się, że słońce wzeszło, że zrobiła zakupy, że w trawie pojawił się przebiśnieg lub że ptak zaśpiewał. – To są takie zwykłe radości, na które może sobie pozwolić każdy, gdy tylko będzie szedł przez życie z otwartymi oczami – wyjaśnia. – Częściej także modlę się, dziękując za te wspaniałości, niż prosząc. W zależności od stanu emocjonalnego i intelektualnego człowiek dostrzega w codzienności inne migawki, inne możliwości realizacji celu czy dobra. Są też tacy ludzie, którzy idą przez życie otuleni dystansem do otoczenia szczelnie jak kożuchem. Ci, którzy dotykają życia nagą skórą, mają dużo większą przestrzeń odbioru – dodaje po chwili.
Fascynacje
Jaki jest sposób pani Haliny na szczęście? Mówi, że nie nawarstwia zmartwień „na zapas” – bo pewnych problemów i tak nie przeskoczymy. Bez względu na to, czy się martwimy czy nie, one muszą być w naszym życiu i będziemy musieli się z nimi zmierzyć.
Na co dzień jest bardzo aktywna. Działa w Stowarzyszeniu Literatów Polskich, jeździ na spotkania literatów w Polsce i za granicą, jest zastępcą prezesa Europejskiego Centrum Edukacji Międzykulturowej.
– Jestem dobra do prac wymagających sumienności, funkcji nie lubię, ale czasem trzeba je przyjąć – wyjaśnia. Esperanto, którym się zafascynowała, nazywa „swoją furtką do lepszego dnia”. Gdy tylko je poznała, zaczęła jeździć na międzynarodowe kongresy. Język umożliwił korespondencję z ludźmi z różnych krajów, poznawanie ich zwyczajów. – To sposób na zrozumienie, porozumienie i wspólne działanie dla budowania dobra społecznego – dodaje.
Nie ma jednej recepty
Wyszła za mąż pod koniec studiów. I jak większość kobiet, od tamtej pory podejmuje zwyczajne domowe obowiązki.
– Mam wrażenie, że nas niewidomych często pokazuje się jako sprawnych zawodowo, a zbyt rzadko jako radzących sobie w zwyczajnym, codziennym życiu – mówi pani Halina. Sama sprząta – a tylko raz na jakiś czas prosi kogoś o pomoc, by poodkurzał w zakamarkach. Obiera ziemniaki, rozbija i smaży kotlety – chociaż, owszem, zdarzało się jej sparzyć. Piecze keks. Niewidome koleżanki pani Haliny robią piękne sweterki na szydełku i drutach. – Wszystkiego można się nauczyć – mówi. Jednak ja tym sprawom nie oddaję się za bardzo. Nie będę udawać: od kuchni czy robótek ręcznych wolę inne zajęcia.
Państwo Salamonowie mieszkają w przytulnie urządzonym mieszkaniu – gdzie na ścianach wisi Chełmoński i nastrojowy anioł, grający na fortepianie namalowany przez Małgorzatę Szałek. – Staram się, by nasz dom był przystrojony jak każdy inny, mimo że tego nie widzimy. Także w ten sposób chcę sprawić, by każdy, kto do nas przychodzi, czuł się miło i dobrze – mówi pani Halina.
Kocha dzieci i cieszy się, że wybrała zawód nauczycielki – bo dzięki niemu, nie mając własnych pociech, miała namiastkę macierzyństwa. Ale przecież na miłość, na szczęście i dobrze przeżyte życie nie ma jednej recepty.