W poście oznaczyłam znajomych katechetów – trochę ku pokrzepieniu serc, bo rzadko mówi się w mediach o ich zawodzie w tak pozytywny sposób.
Pod wpisem pojawiło się kilka komentarzy, ale jeden z nich do dziś nie daje mi spokoju. To głos siostry zakonnej, z około trzydziestoletnim już stażem, która tak wspomina swój kontakt z gimnazjalistami: „Na frekwencję nie mogłam narzekać. Moje dzieciaki lubiłam i lubię nadal. Przy nich zawsze mogłam być sobą i to jedyna grupa «kościelna», która przyjmowała mnie [taką], jaka jestem, bez potrzeby poprawiania mnie na każdym kroku. W polskim Kościele siostra zakonna ciągle coś «powinna»...”.
Jak to w życiu bywa, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, więc tych list z wykazem powinności sióstr (czyt. stereotypów) jest co najmniej kilka – swoją własną mają one, nieco inną – duchowni, jeszcze inną świeccy.
Otóż siostra zakonna powinna być miła, pokorna, grzeczna, powinna mieć porządek nawet w najbardziej ukrytym zakamarku, powinna spowiadać się krótko i rzeczowo, powinna być zawsze radosna (ale jednocześnie wyciszona), pomocna, wrażliwa (ale nie przewrażliwiona), cierpliwa, powściągliwa (ale otwarta).
Ciekawe jest to, że w internetowych dyskusjach coraz częściej pojawiają się także określenia „powinna być sobą”, „powinna być najpierw człowiekiem”, jednak szybko okazuje się, że w „byciu sobą” i „byciu najpierw człowiekiem” nie ma na przykład miejsca na wyrażanie złości czy na słabość. Siostra, której puszczają nerwy? Siostra, która zazdrości? To nam się jakoś nie skleja.
Tymczasem kiedy zajrzymy do dokumentów Kościoła poświęconych osobom konsekrowanym, sprawa powinności staje się jasna. Tym, co siostra zakonna przede wszystkim powinna, jest naśladowanie Jezusa czystego, ubogiego i posłusznego, a nie Jezusa miłego, uśmiechniętego i kochanego. Owszem, osoby konsekrowane są w Kościele m.in. po to, żeby przypominać innym o niebie (to też z dokumentów Kościoła), ale to nie znaczy, że same powinny być czy są aniołami.
Nie są też „siostrzyczkami”. W pewnym sensie nasz (świeckich) stosunek do konsekrowanych kobiet oddaje właśnie to określenie. Pada ono nie tylko z ust wiernych klientów budki z piwem, ale także z ust wielu zaangażowanych katolików. I choć często za „siostrzyczkami” kryją się jak najlepsze intencje i absolutnie pozytywny stosunek, to jednak pobrzmiewa tu nieco deprecjonująca nuta. Bo czy ktoś z nas chciałby być publicznie nazywany „mamuńką”, „tatulkiem”, „żoneczką” czy „mężuniem”?
Myślę o tym wszystkim w okolicach 8 marca – trochę w obronie (ludzkich, nie anielskich) sióstr, a trochę z tęsknoty. Bo mamy, proszę Państwa, w Kościele w Polsce – obok sióstr Chmielewskiej, Glapki i Bałchan – wiele innych świetnych i mądrych konsekrowanych kobiet. Tylko jakoś w przestrzeni publicznej ich za bardzo nie widać. A szkoda.