Logo Przewdonik Katolicki

Decyzja na całe życie

ks. dr Mirosław Tykfer
Fot.

Rozmowa o radościach i trudach życia zakonnego, mądrym duszpasterstwie powołań i encyklice papieża Franciszka pisanej miłością z s. Janą Zawieją, przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu.

Rozmowa o radościach i trudach życia zakonnego, mądrym duszpasterstwie powołań i „encyklice” papieża Franciszka pisanej miłością z s. Janą Zawieją, przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. 

Proszę powiedzieć coś o zgromadzeniu, do którego Siostra należy.

– Należę do Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. Założyła je pod koniec XIX wieku w Rzymie Polka, Franciszka Siedliska, dziś znana jako bł. Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza. Nasz charyzmat można ująć jako czynienie wszystkiego, co możliwe, by szerzyć Królestwo Bożej Miłości wśród siebie i innych, a zwłaszcza w rodzinach. Jesteśmy oddane pod szczególną opiekę Świętej Rodziny. Można więc o nas w skrócie powiedzieć tak: Nazaretanki, ze Świętą Rodziną dla rodzin. Dziś nasze siostry są obecne w 13 krajach świata na pięciu kontynentach. Jest nas blisko 1300.

 

Jest Siostra przełożoną generalną. Patrząc z perspektywy, która obejmuje domy zakonne prawie na wszystkich kontynentach, w jakich krajach można mówić o wiośnie waszego zgromadzenia?

– Do zgromadzenia wstąpiłam w 1985 roku. Od czterech lat pełnię posługę przełożonej generalnej. Jednym z obowiązków (z punktu widzenia prawa kanonicznego), czy raczej przywilejów jest odbycie wizytacji kanonicznej wszystkich placówek zgromadzenia. W maju tego roku zakończyłam już ostatnią wizytację. Co to oznacza? Otóż to, że w ciągu tych czterech lat odwiedziłam wszystkie nasze wspólnoty i rozmawiałam z każdą siostrą. Różnorodność i bogactwo. Pytając o wiosnę zgromadzenia, warto podkreślić, że jesteśmy cząstką Kościoła powszechnego. Gdzie zatem jest dziś wiosna Kościoła? Patrząc na dynamikę (czy jak czasem mówimy – geografię) chrześcijaństwa, widzimy wyraźnie, że to głównie Azja, o czym mocno mogliśmy się przekonać podczas niedawnej pielgrzymki Ojca Świętego Franciszka do Korei, oraz Afryka i Ameryka Południowa. W geografii naszego zgromadzenia wiosnę odczuwamy chyba najbardziej na Filipinach. Ta młoda historycznie prowincja (na Filipinach jesteśmy od 28 lat) ma obecnie ponad 50 sióstr i statystycznie największą liczbę powołań rocznie. W Afryce jesteśmy dopiero od dwóch lat, a więc tam jeszcze trochę upłynie czasu, zanim poczujemy ten wiosenny powiew… Mamy też nadzieję w najbliższym czasie stać się cząstką Kościoła w Wietnamie – przygotowujemy pierwsze siostry do wyjazdu. A tam Kościół jest młody, dynamiczny, mocny krwią męczenników. Wielu młodych wybiera drogę kapłaństwa czy życia zakonnego. Mówiąc o wiośnie w tych miejscach, wcale nie mam na myśli, że gdzie indziej zapanowała jesień czy zima… Duch wieje kędy chce i wciąż budzi nowe życie.

 

Co najbardziej przyciąga młode dziewczyny do Waszej wspólnoty?

– Myślę, że nasz charyzmat, przeżywany przez siostry w sposób autentyczny i radosny. Zawsze pociąga radosne świadectwo. Często dziewczyny mówią, że wybrały Nazaret, bo jesteśmy dla rodzin. Temat rodziny, „dany nam i zadany” – jak to powiedział o nas Święty Jan Paweł II, był, jest i pozostaje zawsze aktualny, a dziś może jeszcze bardziej naglący, gdy rodzina staje wobec tylu wyzwań i różnego typu zagrożeń.

 

Na czym polegają różnice w mentalności sióstr różnych pokoleń?

– Wiele różnic wynika zwyczajnie z wieku, życiowego doświadczenia, tak jak w każdej wielopokoleniowej rodzinie. W przypadku życia konsekrowanego różnice wynikają także z odbytej formacji zakonnej, a ta różniła się znacznie przed Soborem Watykańskim II i po Soborze. Kościół Pawła VI, Jana Pawła I, Jana Pawła II, Benedykta XVI czy teraz Franciszka to ciągle droga, a więc ruch. I my jesteśmy na tej drodze. Różne jest też oblicze rodziny czy społeczeństwa, z których kiedyś pochodziły siostry, a z których dziś przychodzą powołania. Młode siostry dziś wydają się dużo bardziej otwarte na międzynarodowość, znają lepiej języki obce, są na ogół bardziej chętne do podjęcia posługi poza granicami swoich prowincji, krajów, jeśli tam zostaną posłane. Jeszcze jakieś 20–30 lat temu historyczne uwarunkowania wznosiły wiele barier i odległości, wydawały się dużo większe albo i nie do pokonania. Natomiast starsze nasze siostry mają w sobie więcej wytrwałości, gotowości na przyjęcie krzyża cierpienia, choroby, mają tę stabilność, o którą czasem trudno „młodym gniewnym”.

 

Czym młode siostry najbardziej zaskakują?

– O to najlepiej byłoby zapytać siostry, które bezpośrednio są odpowiedzialne za formację najmłodszych sióstr. Czasem w żartach mówią one, że nowe kandydatki już ich niczym nie zaskoczą (…a jednak!). Zaskakują spontanicznością, entuzjazmem, trochę takim „Bożym szaleństwem” – z czasem uczą się, jak z tego wszystkiego zrobić dobry użytek, by nie skończyło się na przysłowiowym słomianym zapale. Pan Jezus nikomu drogi różami usłanej nie obiecuje i to właśnie trudności stają się najlepszym sprawdzianem autentyczności powołania. Młode siostry zaskakują też gotowością na radykalizm. Chcą tego, choć znów dopiero realia życia wprowadzają tu właściwą korektę. Do krzyża się dorasta. Czasem niestety zaskakują też problemami, z którymi przychodzą. Potrzebują dużo więcej pomocy najpierw w tej ludzkiej formacji, zanim zaczną kroczyć drogą ślubów zakonnych.

To zaskakiwanie pewnie wygląda różnie w różnych stronach świata. Może podam tylko przykład ze Stanów Zjednoczonych. Powszechnie panuje przekonanie, że siostry w Stanach to już wszystkie nie noszą habitów i ogólnie mówiąc, są  „na luzie”. Takie przekonanie nie jest bezpodstawne, ale nie jest też całą prawdą o życiu konsekrowanym w Ameryce. To właśnie tam kandydatki do zgromadzenia często wprost pytają o habit, o welon, o życie wspólnotowe, o modlitwę, o apostolat zgodny z charyzmatem. Spotkałam tam wiele młodych sióstr (nie tylko nazaretanek) w habitach i welonach i kleryków, kapłanów w sutannach czy zakonnych habitach. Nie strój czyni zakonnika, wiemy to, a jednak w tym świecie pogubienia i braku jednoznaczności, habit okazuje się dobrym „narzędziem Ewangelizacji”. I tu młodzi odnajdują się najlepiej.

 

Jakie rady dałaby Siostra osobom odpowiedzialnym za duszpasterstwo powołań?

– Nie wystarczą kolorowe obrazki i akcja powołaniowa na pielgrzymce. Nie można też poprzestać na atrakcyjnych stronach w sieci – choć dziś młodzież  z łatwością się w niej porusza. Z młodymi trzeba dziś BYĆ osobiście, długo i cierpliwie towarzyszyć ich poszukiwaniom, zmaganiom. Na rowerze, na kajaku, pod namiotami, ale i na adoracji, na Eucharystii, na dzieleniu się Bożym Słowem. Jedno bez drugiego nie jest kompletne. Trzeba też umieć dodać im odwagi do podjęcia życiowych decyzji. Dziś młodym trudno decydować na zawsze. Dotyczy to tak powołań do kapłaństwa i zakonu, jak i do małżeństwa. Niektórzy woleliby tak na chwilę, na próbę, na wolontariat – a tak się nie da. I chyba najważniejsze – ktoś odpowiedzialny za duszpasterstwo powołań sam musi być radosnym, czytelnym świadkiem, zakochanym autentycznie w Panu. Może trochę takim Bożym „wariatem”?

Warto taż pamiętać, że pracę powołaniową możemy zacząć od… przedszkola. Nie należy czekać tylko na gotowych maturzystów czy studentów, warto siać w sercach maluchów! Jeśli tylko to możliwe, dobrze na pewnym etapie nawiązać kontakt z rodzicami osoby zainteresowanej życiem zakonnym. Wiele oporu w rodzinach co do powołania rodzi się z niezrozumienia, błędnych schematów i uprzedzeń. Dobra rozmowa, życzliwe spotkanie może tu wiele zmienić.

 

Jakie doświadczenia wspólnot zakonnych z zagranicy należałoby zaszczepić w Polsce, a co wspólnoty polskie mogą wnieść do zgromadzenia w innych krajach?

– Jako nazaretanki jesteśmy w 13 krajach świata. Jednak patrząc narodowościowo, dziś zdecydowana większość sióstr pochodzi z Polski, dalej to siostry Amerykanki, i dopiero od niedawna rosnąca liczba sióstr Filipinek, Białorusinek, a potem już dużo mniejsze liczby rodzimych powołań z Ukrainy, Australii, Italii, itd. To właśnie wiele sióstr z Polski pracuje poza granicami ojczyny. Ale nie tylko Polki, bo także siostry Amerykanki, Filipinki,  Ukrainki czy inne podejmują takie zadania. Każda z nas wnosi cenną cząstkę. Nie powinnyśmy zatem tworzyć np. „małej Polski” poza Polską czy Ameryki poza Ameryką.  Osobiście lubię mówić o „kulturze nazaretańskiej” i podkreślać to, co nas łączy. A łączy nas przede wszystkim charyzmat i misja zgromadzenia. Cała sztuka polega na tym, by umieć przenieść je do danej kultury i tam zakorzenić, „ubarwiając” tym, co szczególne dla danego kraju, co najpiękniejsze i  najcenniejsze. Pozwolę sobie znów użyć przykładu, tym razem z Filipin. Tradycją zgromadzenia (przecież o polskich korzeniach) jest powitanie przełożonej generalnej przybywającej z oficjalną wizytą kanoniczną chlebem i solą; oczywiście są i kwiaty. Jak wygląda takie powitanie na Filipinach? Zamiast chleba jest miseczka gotowanego ryżu, a zamiast bukietu róż upleciony naszyjnik np. ze storczyków.

Jeszcze do niedawna można było mówić, że my z Polski wnosimy doświadczenie silnej wiary, zdrowych rodzin, katolickiego społeczeństwa… Proszę zobaczyć, jak to się nam szybko zmienia, i niekoniecznie na plus. Czy wiernością wierze nie zawstydzają nas chrześcijanie Iraku, Syrii czy Wietnamu? Czy nie pogubiliśmy się w naszym rodzinnym życiu, ulegając presji „nowoczesności” przybierającej różne oblicza? Czy rzeczywiście „już dzisiaj zależy od polskiej młodzieży następne 1000 lat”, jak dumnie śpiewamy w Apelu Jasnogórskim? A może stajemy się nowym terenem misyjnym, tylko trudno nam się jeszcze do tego przyznać? Podczas wizyty w Wietnamie usłyszałam od pewnego sędziwego biskupa, że swoich kapłanów przygotowuje na misje, do Europy… To daje wiele do myślenia.

 

Który dom zakonny Siostra odwiedza z największą radością i dlaczego?

– Z radością odwiedzam każdy dom, obojętnie gdzie się znajduje, jeśli tylko czuję tam prawdziwy Nazaret. To trochę trudno doprecyzować, ale to się czuje. Tu mocno sprawdza się obietnica Jezusa, że jeśli ktoś zostawi dom, braci, siostry i pójdzie za Nim, stokroć tyle otrzyma domów, braci, sióstr… Często o tym myślę, podróżując.

Jest jednak takie jedno miejsce dla mnie bardzo szczególne – to Nazaret w Ziemi Świętej, a konkretnie Grota Zwiastowania. Tam mogłabym przebywać godzinami. Tam Słowo stało się ciałem. Tam się wszystko zaczęło… To jak powrót do domu Jezusa, Mary i Józefa. My, nazaretanki, lubimy mówić o Maryi jako o pierwszej NAZARETANCE. Przecież w naszym zgromadzeniowym zawołaniu mamy „FIAT, niech mi się stanie według Twego słowa” (te słowa są też wyryte na naszych krzyżykach). Mam wrażenie, że w ciszy tej Groty uczę się Nazaretu ciągle na nowo.

 

Czego brakuje najbardziej środowiskom zakonnym w Polsce, co Siostra postrzega jako rozwinięte w innych krajach?

– To trudne pytanie i raczej nie chciałabym odpowiadać na zasadzie porównań. Jest takie angielskie przysłowie, że trawa jest bardziej zielona po drugiej stronie płotu. I chyba nie chodzi o to, by się innym tylko zachwycać, a swoje krytykować… Trzeba umieć zachować zdrowy dystans.

Myślę, że nasze braki często wynikają z uwarunkowań kulturowych, społecznych. Przecież my to wszystko przenosimy do środowisk zakonnych. Dotyczy to wszystkich, nie tylko Polski. Ale jeśli o Polsce tu mowa, to jakie są te nasze słabe punkty? Mam wrażenie, że często łapiemy się na jakimś micie pt. „polskie jest lepsze”. Jak to rozumiem? Może znów najlepiej posłużyć się przykładem. Jeszcze nie tak dawno w nowicjatach w Polsce (i mam tu na myśli różne zgromadzenia zakonne) były liczne czy wręcz bardzo liczne roczniki. Zresztą tak samo było w seminariach. Tymczasem na Zachodzie (co dla nas oznacza głównie Stany Zjednoczone) nowicjaty świeciły pustkami. Ile to razy można było wtedy słyszeć dumne wypowiedzi o tym, jak to w Polsce jest dobrze i życie zakonne kwitnie. Błędnie myśleliśmy, że u nas problem pustych nowicjatów się nie pojawi. Co powiemy dziś? 

 

Piękne są nasze polskie tradycje, piękny polski Kościół. Mamy z czego być dumni. Mamy tylu świętych i błogosławionych. Chętnie mówimy: „nasz Święty Jan Paweł II, Polak”. Wielu polskich misjonarzy pracuje na krańcach świata. Tak, to wszystko prawda. Szkoda tylko, że czasami mimo to umyka nam świadomość bycia cząstką Kościoła powszechnego, katolickiego, rozsianego w różnych zakątkach świata. Będąc w Rzymie już od czternastu lat, nieraz widziałam Polaków przecierających ze zdziwieniem oczy na widok tylu młodych sióstr o kolorowych twarzach i rysach azjatyckich, afrykańskich czy hinduskich. Przyda się nam, i tu mam na myśli także środowiska zakonne, więcej otwartości na ową różnorodność i nowość.

Mówi się, że my, Polacy, lubimy narzekać. Oj tak, i za zakonnym murem coś o tym wiemy. Oczywiście, powody są różne i często pewnie jakoś uzasadnione. A jednak przydałoby nam się więcej optymizmu, mówienia o dobrych sprawach zamiast roztrząsania problemów. Okazuje się, że niektóre narodowości mają jakby lepsze ku temu predyspozycje. Wiele z tej radości możemy doświadczyć, przebywając w Afryce czy na wspominanych już wcześniej Filipinach.

Jest jeszcze coś, ale dotyczy to środowisk zakonnych na całym świecie, choć może w różnym stopniu. Jak wiemy z inicjatywy Ojca Świętego Franciszka, w I Niedzielę Adwentu bieżącego roku rozpocznie się Rok Życia Konsekrowanego, który zakończy się w dniu 2 lutego 2016. Z tej okazji pojawia się wiele inicjatyw i wypowiedzi watykańskiej Kongregacji  ds. Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego. Niedawno prefekt tejże kongregacji, kard. Aviz zauważył, iż powstała zbyt duża „przepaść” między męskimi i żeńskimi zgromadzeniami zakonnymi. Czasem można mówić wręcz o współzawodnictwie czy wręcz różnych stereotypowych uprzedzeniach. „Myśmy się od siebie za bardzo oddalili”, zauważył prefekt. Potrzebujemy siebie nawzajem w dziele ewangelizacji. Tak nasze świadectwo będzie pełniejsze. Na szczęście nie brakuje i bardzo pozytywnych przykładów dojrzałej współpracy. Oby było ich coraz więcej.  

 

Jakim spojrzeniem na własną służbę zakonną dzielą się siostry, które pracują w bardzo trudnych warunkach?

– Wszystko zależy od tego, z jaką dojrzałością podchodzą do tego i jaka jest ich kondycja psychofizyczna. Bywa, że mimo najszczerszych chęci nie dają rady na dłuższą metę i muszą wracać. Powody są różne, czasem  zdrowotne, czasem formacyjne. Są i takie siostry (i chyba jest ich więcej), które nie chcą wracać do „lepszych warunków”, jeśli już tak to ujmujemy. Przykładowo, nasze siostry będące na misji w Ghanie, a przebywające w Polsce na wakacjach, zapytano, czego boją się najbardziej. Odpowiedziały bez chwili namysłu: „Boimy się że stanie się coś, co nam uniemożliwi powrót do Afryki”.

Trudne warunki to niekoniecznie ubóstwo (bo tak najczęściej kojarzą się nam takie miejsca). Owszem, warunki pracy w Kazachstanie czy dalej Rosji do łatwych nie należą. Trud ma różne oblicza: warunki klimatyczne, potencjalne choroby (zwłaszcza tropikalne), znaczne oddalenie geograficzne od innych wspólnot, sytuacja polityczna – choćby obecnie w Ziemi Świętej czy na Ukrainie. Wszystko to, jeśli przeżywane jest w wierze i dla Pana, hartuje i człowiek jakoś pięknieje na duszy. Posługa na takich placówkach to także wielki sprawdzian dojrzałości w powołaniu i osobistej za nie odpowiedzialności.

Ważne jest też, by zgromadzenie robiło wszystko, co możliwe, by siostry dobrze przygotować do posługi w takich miejscach i być dla nich oparciem. Przyznaję szczerze, że jeszcze nie zawsze nam się to udaje. Razem z moimi siostrami radnymi czy prowincjalnymi staramy się właśnie do tych dalekich placówek docierać częściej. Do dziś pamiętam na przykład długie godziny przy ognisku na Górach Uralskich podczas wizytacji w dalekiej Rosji, przy śpiewie piosenek polskich, rosyjskich, ukraińskich. Najpierw daleki lot, potem samochód, podróż jak na koniec świata, a tam trzy siostry i ile radości ze spotkania!

 

Trudno Siostrze decydować o życiu innych sióstr?

– Decyzje personalne zawsze są najtrudniejsze. Mam świadomość, że każda siostra to nie kto inny jak oblubienica Chrystusa. Raduję się, jeśli widzę, że siostry żyją tą świadomością i w tym duchu pełnią swoją misję, niezależnie gdzie są i co czynią. Nie jest łatwo prosić siostry o podjęcie zadań trudnych, odpowiedzialnych, może nawet ryzykownych. Jeszcze trudniej sprostać konieczności udzielenia upomnienia, gdy sprawy nie idą jak trzeba, gdy siostry gubią się w powołaniu, zapominając, kim i dla kogo są… Bardzo trudno jest też być świadkiem odejść sióstr, zwłaszcza tych po ślubach wieczystych.

 

Jak można poprawić relacje między siostrami?

– Znów wracamy do porównania z życiem rodzinnym. Często powodem rozpadu związków jest brak umiejętności rozmowy, dialogu, brak czasu i wszechobecny pośpiech. Niestety, we wspólnotach zakonnych wpadamy dokładnie w te same pułapki. Ważne, by stale uczyć się umiejętności dobrej rozmowy, dialogu. Trzeba też za wszelką cenę utrzymać balans między życiem modlitwy, aktywnością apostolską i byciem razem, we wspólnocie. Młode pokolenie  chętniej dziś rozmawia, esemesując czy za pośrednictwem Facebooka, niż twarzą w twarz, a rekreacja wydaje się bardziej atrakcyjna w internecie… Trzeba nam dużej czujności i roztropności, i odwagi pójścia pod prąd!

 

Na koniec proszę o słówko o papieżu Franciszku, którego dość często ogląda Siostra z bliższej perspektywy niż my...

– Tak, na wieżyczkę bazyliki Świętego Piotra spoglądam z tarasu naszego domu, a na Anioł Pański na plac można się spokojnie udać w niedzielne przedpołudnie. Nie tylko mogę oglądać Franciszka bliżej, ale i słuchać bezpośrednio tego, co mówi. I tu pierwsze spostrzeżenie. Ojciec Święty zasadniczo zawsze wypowiada się w języku włoskim. Znany jest z tego, że odbiega od tekstu wcześniej przygotowanego na piśmie. Tu pojawia się trudność z tłumaczeniami. Będąc w Polsce zauważyłam, że niestety często komentatorzy „gubią” coś z wypowiedzi papieża na żywo czy wręcz interpretują błędnie (ufam, że nie ze złej woli, a jedynie na skutek trudności językowych).

Czasem spotykam się też z zapytaniem, dlaczego papież jest taki smutny podczas sprawowania Eucharystii. Czy jest aż tak zmęczony? Może chory? Zmęczony ma prawo być, w końcu nie jest już młodzieńcem, a nie oszczędza się wcale. Warto jednak wiedzieć, że Ojciec Święty tak właśnie przeżywa skupienie na modlitwie, zwłaszcza podczas Eucharystii. Proszę zauważyć, że papież będąc wśród ludzi na placu, a już szczególnie wśród dzieci, chorych czy ubogich, darzy każdego uśmiechem, serdecznym spojrzeniem, dobrym gestem. Nie liczy minut czy godzin im podarowanych. Ileż wtedy energii w jego gestach, ruchach. Młodsi za nim nie nadążają! Choćby na przykład panowie podający mu dzieci do ucałowania. A chwilę potem, przy ołtarzu twarz skupiona, bez uśmiechu, jakby tłumy wokół nie istniały… Papież wyraźnie nam całym sobą wtedy mówi: Patrzcie na Jezusa! Kiedyś wręcz poprosił rozentuzjazmowane tłumy, by nie wołały: „Francesco!”, a raczej „Jezus!”

Raz miałam okazję być bardzo blisko Ojca Świętego, gdy ten pochylał się nad chorymi i niepełnosprawnymi. Tego widoku się nie zapomina… Najpiękniejsza jest właśnie ta „encyklika”, którą pisze każdego dnia miłością w czynie. By to zrozumieć, nie potrzeba znajomości języka. To język Ewangelii i serca.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki