Logo Przewdonik Katolicki

Z nieludzkiej ziemi do buszu

Dorota Niedźwiecka
Maria Dutkiewicz jako dziecko przebyła drogę z Syberii przez Afrykę do wolnej Polski / fot. D. Niedźwiecka

Deportacje Polaków na wschód rozpoczęły się 10 lutego 1940 r. Liczbę wywiezionych szacuje się nawet na kilka milionów. Wśród nich była 10-letnia Maria Gill.

Pani Maria, elegancka 86-latka, z wykształcenia nauczycielka historii, jest prezesem stowarzyszenia Klub pod Baobabem, skupiającego tych zesłańców na Syberię, którzy po zawarciu układu Sikorski–Majski w 1941 r. znaleźli schronienie w koloniach brytyjskich w Afryce. Pochodzi z Grodna. Jako dziecko spędziła blisko dwa lata na Syberii, a kolejne cztery i pół roku w przygotowanej dla Polaków wiosce Masindi w Ugandzie. Jej opowieść o podróży za polskim wojskiem, ciągnącym do jednego z punktów zbornych – w Guzarze (dzisiejszy Uzbekistan) i przeprawie przez Kaukaz do Persji jest jak powieść.
 
Zaradność
Z uśmiechem na twarzy wspomina czasy dzieciństwa w Grodnie: spacery z tatą Joachimem – legionistą Piłsudskiego i oficerem Wojska Polskiego, który opowiadał jej o polskiej historii i brał na wojskowe defilady. Biegi z rówieśnikami z fajerkami (czyli żeliwnymi obręczami) i prowadnicą w rękach, odkrywanie religijnego i kulturowego tygla, jakim było jej miasto, zamieszkane przez katolików, prawosławnych i żydów. Pani Maria wspomina rosnące napięcie, wyczuwalne na tych terenach już kilka miesięcy przed 17 września 1939 r., i zielone bramy, przygotowane przez tutejszych przedstawicieli partii komunistycznej, witających Armię Czerwoną.  
Ojciec pani Marii został aresztowany przez NKWD wiosną 1940 r., a ona kilka tygodni później wraz z matką i bratem wywieziona do kołchozu w okolice Pietropawłowska. Słuchając jej opowieści o tym, jak mądrze matka pakowała ich rzeczy w ciągu 30 minut, które dali im radzieccy żołnierze, o pełnej złych wydarzeń podróży bydlęcym wagonem i o życiu w kołchozie Woroszyłow, nasuwa się myśl: przeżyła dzięki zaradności, wytrwałości i odwadze swojej mamy Katarzyny.
„Kto nie pracuje, niech nie je” – taka zasada panowała w kołchozach. I chociaż tutejsi kołchoźnicy, którzy musieli przyjąć ich pod swój dach, okazali im dużo serca, odpowiedzialność za przetrwanie w trudnych warunkach spoczywała przede wszystkim na mamie i dwójce dzieci. – „Nie martwcie się” – powtarzała mama do mnie i do brata Arkadiusza. I na dowód tego dokładała wszelkich starań, byśmy przetrwali. Niemal wszystko, co udało się jej wziąć z domu, wymieniła na potrzebne na Syberii rzeczy: nieprzemakalne buty – walonki, futrzaną czapkę-uszatkę, a za uzbierane za pracę ruble – ziemiankę, czyli wykopany w ziemi dół z oknem i zadaszeniem, służący nam za mieszkanie. Pozostawiła sobie tylko ślubną obrączkę, która później stała się naszą przepustką do lepszego życia – mówi pani Maria.
Ze szczegółami opowiada o ciężkiej pracy mamy przy krowach i o tym, jak wraz z bratem podjęli obowiązek zaopatrywania domu w opał, o minimalnym przydziale żywności, poczuciu nieustannego głodu i o tym, jak próbowali mu zaradzić, kradnąc marchew i buraki pastewne z kołchoźniczych pól. Mówi o wspólnym gospodarowaniu z innymi Polakami, smutnych nastrojach i przymusowej szkole, w której próbowano ich wyuczyć, że Boga nie ma. – Myśmy tego nie słuchali, a w domu modliliśmy się codziennie – opowiada.
 
Odwaga
– „Katarina Iwanowna – zwrócił się do mamy Kazach, z którym handlowała. Ty znajesz, polskie wojsko tutaj idzie”. „Kłamiesz” – odpowiedziała mama. To był początek 1942 r. i nikt tu nie słyszał o zawartym 30 lipca 1941 r. układzie Sikorski–Majski, w wyniku którego zwolniono z łagrów i więzień na terenach Związku Radzieckiego około 70 tys. żołnierzy i ponad 30 tys. cywilów. Kazach mówił dalej: „Byłem na stacji Taicza i widziałem, jak Polacy jadą do polskiego wojska. Jeśli zapłacisz, to cię tam zawiozę”.
Mama pani Marii zaryzykowała: na stacji zobaczyła pociąg z polskimi żołnierzami jadącymi do jednego z punktów zbornych na południu ZSRR i zdecydowała, że wraz z dziećmi przyłączą się do wojska. – Tak też zrobiła, mimo że wszyscy znajomi z łagru jej to odradzali. Była jedyną osobą, która zdecydowała się opuścić kołchoz. Postarała się – zgodnie z zasadami – o bezpłatny bilet do Taszkientu, a stamtąd – do miejscowości Guzar.
 
Zdecydowanie
W  Guzarze, w pobliżu miejsca zwanego Doliną Śmierci, stacjonowało polskie wojsko, a wokół: mnóstwo cywilów. Pani Katarzyna też zdecydowała się koczować tuż przy drutach obozu, by nie przeoczyć wyjazdu formującej się armii. Żołnierze, mimo że sami nie dostawali pełnych racji żywnościowych, dzielili się z cywilami zupą i dawali po kromce chleba. Resztę trzeba było zdobyć. – Mój brat nauczył się od uzbeckich chłopców, jak chwytać zagrzebane w piasku pustynne żółwie. Dzięki temu przeżyliśmy – wspomina pani Maria.
Maria zachorowała na tyfus. W rosyjskim szpitalu, do którego trafiła, nie dano jej leków. I tu znów widać zdecydowanie w działaniu jej mamy, która na własną rękę zdobyła od Uzbeczki  miejscowe lekarstwo. Maria wciąż była w szpitalu, gdy dotarła do nich wieść, że ostatni statek z wojskiem odpływa następnego dnia do punktu nad Morzem Kaspijskim. Mama wykradła ją w nocy ze szpitala i doniosła na plecach do oddalonego o dwa kilometry obozu.
– Wszystkie rzeczy trzeba było zostawić na brzegu: by na pokładzie mogło się zmieścić jak najwięcej osób – wspomina Maria Dutkiewicz. – Wpuszczano tylko tych, którzy byli w stanie wejść po trapie o własnych siłach. Byłam bardzo osłabiona. Mama, bojąc się że nie wejdę, dopingowała mnie i wykorzystując, że wokół było mnóstwo ludzi, wręcz wepchnęła na statek.
 
Schronienie
Port Pachlevi nad Morzem Kaspijskim był pierwszym miejscem, gdzie mogli skorzystać z prysznica i dostali czystą odzież. – Mieszkaliśmy w barakach i nikt nie głodował. Jedliśmy trzy razy dziennie daktyle z ryżem, mieliśmy mydło, szczotkę do zębów i proszek. Dano nam też prawdziwy skarb: po dwa puchate koce na osobę – uśmiecha się pani Maria i wyjaśnia, że te rzeczy finansował polski rząd, przy współpracy z Brytyjczykami.
Po miesięcznej kwarantannie polscy cywile wyruszyli dalej: przez góry Elbrus (najwyższe pasmo Kaukazu), Teheran, gdzie przez kilka miesięcy żyli w obozie przejściowym, gdzie funkcjonowała polska szkoła, polskie harcerstwo i zespół, w którym uczono tańców narodowych: kujawiaka, krakowiaka, trojaka. Wydawano tu też polską gazetę.
W tym czasie, w wyniku kolejnych politycznych rozmów, rząd brytyjski zaproponował polskim cywilom schronienie w koloniach w Kenii, Ugandzie, Tanganice, Rodezji, Związku Południowej Afryki. Polskie sieroty zdecydowała się przyjąć Australia, Nowa Zelandia, Meksyk i hinduski maharadża Jam Saheb Digvijay Sinhji, który oddał im pałac z ogrodem.
 
Wymarzony port
Na początku lipca 1943 r. Maria z mamą, bratem i innymi Polakami wypłynęli z portu Basra w Zatoce Perskiej, konwojowani przez okręty wojskowe, które miały chronić ich przed atakami. Gdy wpłynęli na Ocean Indyjski, kapitan poinformował ich o śmierci gen. Sikorskiego. – Był płacz, modlitwy, pieśni religijne. I obawa, co z nami będzie – wspomina Maria Dutkiewicz.
Na szczęście wypadek w Gibraltarze nie wpłynął na wcześniejsze międzynarodowe ustalenia. Na Czarnym Lądzie czekały ich kolejne niespodzianki: spotkania z Murzynami, których wielu Polaków widziało po raz pierwszy, pokryta śniegiem góra Kilimandżaro, majacząca na horyzoncie, towarzystwo antylop, żyraf i lwów. Gdy dotarli do Ugandy, przygotowano dla nich nowo wybudowaną wioskę, z ustawionymi w dwuszeregu zgrabnymi domkami, przedszkolami, trzema szkołami powszechnymi, gimnazjum ogólnokształcącym i liceum humanistycznym, szkołami zawodowymi, szpitalem, sklepem. Wkrótce Polacy wznieśli tu kościół, który istnieje w wiosce do dziś.
Z 18 tys. Polaków, którzy trafili do Afryki, do Polski wróciło po wojnie około trzech tysięcy. W 1989 r. założyli wspomniany Klub pod Baobabem. – Gdy przeprowadziliśmy wśród siebie ankietę, okazało się że 70 proc. z nas ma wyższe wykształcenie. To wyróżnia nas spośród dzieci, które pozostały na Syberii i nie miały możliwości się kształcić. Nam Afryka dała w życiu lepszy start.
 
 
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki