Logo Przewdonik Katolicki

Aleppo czyli bezradność

Michał Szułdrzyński

Na wskroś świeckie akty solidarności to tak naprawdę substytuty modlitwy. Chrześcijanin, gdy coś go przerasta, łączy się z cierpiącym w modlitwie

Sympatycy prawicy bardzo lubią narzekać na polityków – głównie lewicowych lub liberalnych – którzy po wielkich nieszczęściach mają w zwyczaju wykonywać czcze gesty solidarności. Pamiętam, jak wykpiwano europejskich przywódców, którzy po zamachach w Paryżu przeszli w wielkim marszu sprzeciwu wobec terroryzmu. Wyszydzano też polityków, którzy po innym francuskim zamachu, w Nicei, rysowali kredkami na promenadzie obrazki w geście solidarności. Dlatego z dużym zaciekawieniem obserwowałem, gdy ci sami ludzie, którzy oburzali się na puste gesty lewicy, po tym, jak świat obiegły informacje, co dzieje się z ludnością cywilną w Aleppo, na wyścigi w internecie wyrażali swoją solidarność z ludnością mordowanego miasta.
Nie mam wątpliwości, że w Aleppo dzieją się rzeczy straszne. Nie mam też wątpliwości, że każdy odpowiednio wrażliwy człowiek musi odczuwać słuszny gniew, widząc, jak świat jest niesprawiedliwy i jak bezkarnie można mordować dzieci, starców czy bezbronne kobiety, zwykłych cywilów. Ale tak naprawdę sednem tych wszystkich protestów jest... bezradność. Mądrzy ludzie często posługują się aforyzmem, a właściwie modlitwą, która mówi: „Boże, daj mi cierpliwość, bym pogodził się z tym, czego zmienić nie jestem w stanie. Daj mi siłę, bym zmieniał to, co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jedno od drugiego”. Pytanie tylko, czy powinniśmy cierpliwe patrzeć na zbrodnie na ludności cywilnej popełniane w Aleppo? A jeśli nie, to jaką mamy alternatywę.
Oczywiście – przy zachowaniu wszelkich proporcji – można zapytać, co świat mógł zrobić, gdy dowiedział się o niemieckich obozach koncentracyjnych? Co mógł zrobić, gdy dowiedział się o obozach koncentracyjnych budowanych przez Stalina? Co mógł zrobić – to porównanie często powtarzane jest przy okazji Aleppo – gdy obserwował, jak ginęła Warszawa w 1944 r. Być może kilku światowych przywódców, prezydent USA, rządca Kremla, premier Wielkiej Brytanii mogli coś zrobić. Ale reszta ludzkości? Pozostawało im patrzeć i bezradnie przekazywać świadectwo swej solidarności. Bez względu na to, czy były to marsze milczenia, wysyłanie listów do więźniów politycznych, czy też wreszcie rysowanie kredkami obrazków. Wiele więcej zrobić się nie dało.
Oczywiście dochodzimy tu do kluczowego pytania, które ludzkość stawia sobie od kilku tysiącleci: skąd bierze się zło, skoro Bóg jest dobry? Jak znając naukę o miłosierdziu Bożym, pogodzić się ze złem i niezawinionym cierpieniem jednostek, setek, tysięcy, a czasem milionów ludzi. Otóż nie da się tego pogodzić. Dlatego bez względu na to, czy będziemy to robić za pomocą kartek pocztowych czy mediów społecznościowych, czy też w przyszłości wynajdziemy jeszcze inny sposób, ludzie będą okazywać swoją solidarność innym, nawet gdy będą czuli się całkowicie bezradni. Tak jak okazujemy solidarność wobec ofiar trzęsienia ziemi czy powodzi, choć wiemy, że nie da się cofnąć skutków niezawinionego przez nich żywiołu.
Największym paradoksem jest zaś fakt, że na wskroś świeckie akty solidarności (bardzo popularne jest choćby wpisywanie w mediach społecznościowych deklaracje lub zamiana własnego zdjęcia na jakieś hasło typu „Je suis Paris” czy „Je suis Aleppo”), to tak naprawdę substytuty modlitwy. Chrześcijanin, gdy coś go przerasta, łączy się z cierpiącym w modlitwie. Nawet gdy jest najbardziej bezradny, wie, że swoją modlitwą może przeciwstawić się złu jakąś cząstką dobra. W istocie to działanie bardzo ludzkie, pokazujące, co to znaczy być człowiekiem: współczuć z innym, z cierpiącym, okazywać mu miłosierdzie. Choć z czysto ludzkiego punktu widzenia wyglądać to będzie na przejaw całkowitej bezradności.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki