Logo Przewdonik Katolicki

A tam, cicho być!

Szymon Bojdo

Niewysoki, z sumiastym wąsem i bardzo charakterystycznym głosem. Skecze w wykonaniu zmarłego właśnie Bohdana Smolenia recytuje z pamięci wielu Polaków.

O tej ostatniej mówił, że wybrał ją, bo wpadł mu w ucho jej śpiew w pociągu. Kolejne programy, w których młodzi kabareciarze komentują otaczającą ich rzeczywistość, doprowadzają ich do zdobycia nagrody FAMA w 1972 r. Praca artystyczna sprawia, że Smoleń zostaje zootechnikiem dopiero po 10 latach studiów, ale popularność w kabaretowym świecie otwiera kolejne możliwości. Na zaproszenie Zenona Laskowika dołącza do kabaretu Tey, który w Poznaniu działa przy Akademii Wychowania Fizycznego. „Pod Budą” przekształca się w działający do dziś zespół muzyczny, a tymczasem Laskowik ze Smoleniem budują kabaretowy duet wszech czasów. Cały Tey tworzyła oczywiście spora grupa ludzi, wielu artystów występowało w nim gościnnie, ale jednak ta para i jej arcyśmieszne dialogi weszły do kanonu polskiej sceny kabaretowej. Tak naprawdę nikt nigdy później już nie powtórzył tak znakomitego połączenia słownego żartu, gry aktorskiej, melodyjnej piosenki i trafnego komentarza rzeczywistości (nawet sami ci artyści w karierach solowych). Smoleń stoi zawsze jakby z boku, jego żart wyrywa się niby przypadkiem, nawet najzabawniejsze kwestie wypowiada z poważną miną. Tak jak w programie Na granicy, gdy na pytanie Laskowika: „Za co nas państwo lubicie?” odpowiada machinalnie: „Bo mówimy prawdę”. Właśnie ta prawda, choć przecież ustalona wcześniej z cenzorem, przebija nadmuchany balon komunistycznej propagandy. Gry w półsłówka, mrugnięcia okiem, dwuznaczności pozwalają jakoś cenzurę obejść – choć jak wspomina sam Smoleń, niektóre programy przygotowane były w dwóch wersjach, na wypadek gdyby ktoś z dyrekcji Urzędu Kontroli pojawił się na widowni. Żart z samego środka PRL zawieziony na estrady w USA czy Australii przekazywał Polonusom nastroje panujące w kraju. Kto nie zaśmiewa się dziś, wspominając panią Pelagię? Albo pomocnika sklepu warzywniczego numer 80 w Opolu? Czy wreszcie, kultowy monolog z 1984 r., Szeptanka, który dla władz był już zbyt ostry. Nawet dziś artysta nie mógłby powiedzieć przed kamerami: „Nie oglądaj telewizji, bo będziesz miała w głowie glisty”, choć wielu z nas pewnie by się pod takim stwierdzeniem podpisało. Podobny sukces odniósł Smoleń jeszcze w ostatniej trasie po USA i Kanadzie w 1988 r. i w programie Najlepiej nam było przed wojną, który był jedną z pierwszych satyr na raczkujący w Polsce kapitalizm i przemiany demokratyczne.
 
Smutek stańczyka
Z tamtych występów przechowujemy jeszcze być może kasety magnetofonowe, niektóre z usterkami wynikającymi z odtwarzania w kółko ulubionych skeczy. Lata 90. przyniosły powolne zwalnianie tempa kariery Smolenia. Dorabiające społeczeństwo nie miało już czasu i siły na wysublimowaną satyrę. Także jego życie prywatne naznaczone zostało tragedią: samobójczą śmiercią najpierw syna, a następnie żony. Po niej definitywnie rozstał się z Teyem. Mówił, że niektórzy koledzy ze sceny nie mogli powstrzymać się od komentarzy po tych wydarzeniach. Mając pod opieką dwójkę dorastających synów, starał się żyć normalnie, by jak wspominał, zapełnić pustkę po dwóch najważniejszych osobach życia. Można go więc nadal było zobaczyć w telewizji, nawet w roli gwiazdy disco polo (choć na taneczną nutę wyśpiewywał dość porządne teksty), w duecie z Krzysztofem Krawczykiem, a nawet jako listonosza w popularnym sitcomie o rodzinie Kiepskich. Z roku na rok jakby coraz bardziej gasnącego, mówiącego z trudem, niemal jak w swoim numerze Aria z kaszlem. Na koniec do jego życia wracają zwierzęta, stworzenia, jak je nazywa. Prowadzona przez niego fundacja „Stworzenia pana Smolenia” pomaga dzieciom niepełnosprawnym, organizuje hipoterapię w Baranówku pod Poznaniem, miejscu pod lasem, w którym Bohdan Smoleń spędził ostatnie lata życia. Jeszcze parę miesięcy temu jego przyjaciele – artyści nie pozwolili, by o nim zapomniano: organizowano koncerty, zbiórkę pieniędzy, by sfinansować jego terapię. Jeden z nich – Emilian Kamiński – prosił, by nie nazywać Smolenia kabareciarzem, tylko stańczykiem. Porównanie to w pełni uzasadnione, bo Smoleń bawił Polaków zza zasłony smutnych oczu, ale nie głupawym żartem, tylko mądrą ironią, celną ripostą. To zresztą znaczące, że stańczyk ten odszedł od nas w czasie, gdy tak trudno przychodzi nam nabieranie do siebie dystansu i gdy wokół robi się coraz poważniej.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki