Wbrew propagandowym zapewnieniom komunizm w Polsce nie był nastawiony pokojowo. Wręcz przeciwnie, władza ludowa nieustannie zmagała się z ludem, by nie utracić swojej kierowniczej pozycji. Swoiste apogeum ta walka władzy z obywatelami osiągnęła 35 lat temu, kiedy 13 grudnia 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny. Jego ikoną był gen. Wojciech Jaruzelski, wierny i zaprawiony w bojach żołnierz systemu.
Powstrzymać chorobę
To właśnie gen. Jaruzelski, od 1960 r. szef Głównego Zarządu Politycznego Ludowego Wojska Polskiego, sprawował „pieczę ideologiczną” nad utworzonymi w tym czasie jednostkami kleryckimi. Także jego słowa, już jako pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego PZPR, doskonale pokazują stosunek partii do Kościoła. W swoim przemówieniu wygłoszonym na początku listopada 1984 r. przyznaje, że Kościół i religia traktowane są przez polskich komunistów jako „dziedziczna choroba, która nas toczy od tysiąca lat”. – I ja myślę, towarzysze, że my się musimy przyzwyczaić do tej dziedzicznej choroby. To nie znaczy, że z nią się godzić, a to znaczy, że nie dopuszczać do tego, aby ona się rozpowszechniała, rozszerzała. A na odwrót, robić wszystko, żeby wszędzie tam, gdzie można, ona się cofała – przekonywał Jaruzelski.
Władze chciały więc m.in. uzyskać wpływ na kształcenie kleryków, najchętniej zaś uniemożliwiłyby dalszy rozwój stanu kapłańskiego, który według propagandy komunistycznej był wręcz „demograficznym marnotrawstwem”. Kiedy nie udało się objąć seminariów kontrolą państwową, w diecezjach najbardziej nieugiętych biskupów zarządzono pobór kleryków do 2-letniej służby wojskowej, co naruszało wcześniejsze ustalenia rządu z Episkopatem. Pierwszy pobór przeprowadzono jeszcze w 1955 r. na terenie diecezji siedleckiej, kieleckiej i sandomierskiej. Do wojska trafiło wówczas 72 kleryków. – Jako uzasadnienie podano bezprawne nauczanie religii przez kleryków w okresie wakacyjnym (Siedlce) i zaszczytny charakter służby wojskowej (Kielce, Sandomierz). Pobór alumnów do wojska spotkał się z ograniczonym oporem ze strony Kościoła i jeszcze mniejszą reakcją zastraszonej opinii publicznej w kraju. Od 1959 r. natomiast pobór kleryków do wojska stał się niemal rutynowym elementem polityki szykan, stosowanych wobec Episkopatu i Kościoła. Zróżnicowana była tylko jego skala – wyjaśnia ks. prof. Leszek Wilczyński, dyrektor Instytutu Studiów Kościelnych Lubranscianum w Poznaniu. Jak przy tym wylicza, najwięcej kleryków, bo aż 250, zostało powołanych do wojska w roku uroczystości milenijnych. Jednak ów „rekord został pobity w 1968 r., gdy do wojska wezwano 281 osób.
– Łącznie w czasie sprawowania władzy przez Władysława Gomułkę, począwszy od pierwszego poboru w 1958 r. do ostatniego, przeprowadzonego w 1970 r., do służby w Ludowym Wojsku Polskim wezwano 1913 kleryków – podsumowuje ks. prof. Wilczyński
Wybić z głowy kapłaństwo
Do 1964 r. pobór miał charakter silnie represyjny wobec konkretnych biskupów, a przez to był nieprzemyślany i realizowany chaotycznie, co przyznawali zresztą nawet funkcjonariusze partyjni. Alumnów kierowano do wielu jednostek wojskowych na terenie kraju, przez co władze komunistyczne traciły możliwość oddziaływania na nich swoimi metodami „wychowawczymi”. – Raporty słane przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego dowodzą, że alumni żołnierze często prowadzili zorganizowane akcje ewangelizacyjne wśród szeregowców, a nawet podoficerów przy milczącej zgodzie dowództwa. Oznaczało to, że wcielając kleryków do wojska władze komunistyczne osiągały efekt odwrotny od zamierzonego – stwierdza ks. prof. Wilczyński.
Dlatego od 1965 r. kierowano kleryków już do wybranych, specjalnie utworzonych jednostek wojskowych w Szczecinie-Podjuchach, Opolu i Gdańsku, przy czym ostatecznie jednostkę z Opola przeniesiono do Brzegu, a gdańską do Bartoszyc. – Umiejscowienie jednostek utrudniało alumnom kontakt z seminariami oraz lokalnym duchowieństwem. Kierowano do nich także ściśle wyselekcjonowaną kadrę oficerską składającą się z zadeklarowanych komunistów i antykościelnych radykałów, absolwentów wojskowych kursów religioznawczych i polityczno-partyjnych. Do jednostek tych przydzielano też odpowiednio dobranych poborowych świeckich, wcześniej udzielających się w młodzieżowych organizacjach komunistycznych – wymienia dyrektor Instytutu Studiów Kościelnych. Wszystko to miało sprzyjać efektywniejszej indoktrynacji niedoszłych, jak sądzono, kapłanów. – Jednak nawet jeśli kleryk po odbyciu służby wojskowej podtrzymał decyzję i po powrocie do seminarium kontynuował studia, a następnie przyjął święcenia, władze dysponowały obszerną wiedzą na jego temat, której w późniejszych latach nie wahały się wykorzystywać – dodaje.
Za różaniec – musztra
Niezależnie od jednostki, w której służyli klerycy, spotykały ich tam liczne uciążliwości i rozmaite szykany tylko dlatego, że przygotowywali się do stanu duchownego. Aby utrudnić im wytrwanie na tej drodze i osłabić ich wiarę, zakazywano im modlitwy w postawie klęczącej, odbierano medaliki, różańce i wszelką literaturę religijną. Z kolei spotkanie kilku kleryków w jednym pomieszczeniu było dla dowódców jednoznaczne ze zorganizowaniem „podstępnego” zebrania, celem odbycia wspólnej modlitwy. – Kiedy staraliśmy się wieczorem wspólnie pomodlić, kapral wpadał do nas i zarządzał zbiórkę na korytarzu. Kazał nam wówczas opróżniać kieszenie „w celu zostawienia niepotrzebnych rzeczy na sali”, bo nigdy nie powiedział wprost, że chodzi o różańce. Musieliśmy też czołgać się po sali. Bywało, że taki alarm odbywał się co chwila przez cały wieczór – wspomina ks. Andrzej Szczepaniak, obecnie proboszcz w wielkopolskim Buku, który służbę wojskową odbywał w latach 1968–1970 w Bartoszycach.
Dwa lata wcześniej w tej samej jednostce służył ks. Edmund Sikorski, proboszcz w Panigrodzie w diecezji bydgoskiej. W tym czasie przebywał tam również przyszły błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko. – Byliśmy w jednym plutonie, choć w innej drużynie. Często to właśnie u niego spotykaliśmy się, w tajemnicy oczywiście, na wspólnej modlitwie różańcem czy na rozważaniu czytań mszalnych w niedzielę. Ale kiedy dowódca tylko zobaczył, że jesteśmy razem, zaraz zarządzał nam zbiórkę i nie było wtedy zmiłuj się – opowiada kapłan, wówczas kleryk seminarium w Pelplinie.
Klerycy bardzo mocno odczuwali także brak możliwości uczestniczenia we Mszach św. i nabożeństwach. W niedziele najczęściej nie wydawano im przepustek lub złośliwie organizowano im wspólne spędzanie czasu lub powierzano jakieś zadania. – W niedzielę często zarządzano wspólne wyjście jednostki do kina w kasynie garnizonowym. Kiedy pytaliśmy, dlaczego nie możemy iść do kościoła, słyszeliśmy odpowiedź, że przez to osłabilibyśmy obronność ojczyzny. W tej sytuacji pozostawało nam organizować w ścisłej konspiracji nabożeństwa słowa. Chyba w żaden świąteczny dzień w czasie całej mojej służby nie mogłem być na Mszy św. – przyznaje ks. Szczepaniak.
Na Pasterkę przez dziurę w płocie
Trudnym doświadczeniem dla wszystkich kleryków było „laickie” Boże Narodzenie. W tym czasie zlecano im dużo więcej ciężkich zajęć fizycznych, odmawiano przepustek na dni świąteczne, aby w ten sposób uniemożliwić udanie się do pobliskich parafii, w których gościny udzielali im księża. W 1966 r. w jednostce kleryckiej w Bartoszycach wprowadzono w wieczór wigilijny niemal regularny „stan alarmowy”. Prawo opuszczenia koszar w wieczór wigilijny otrzymali nieliczni, pozostali wzięli udział w „żołnierskiej kolacji”, podczas której podano zupę owocową i makaron z serem. Obowiązywał zakaz śpiewania kolęd. Klerycy postanowili przerwać tę laicką „uroczystość” przełamaniem się opłatkiem z kolegami i dowódcami, co wprawiło w popłoch część rygorystycznie usposobionych oficerów, inni zaś nie wiedzieli, jak się zachować. Wieczorem dowództwo zarządziło obowiązkową obecność podczas oglądania filmu, a o godz. 22.00 zarządzono capstrzyk. – Musieliśmy potem po cichu organizować własne wieczory wigilijne. Aby uczestniczyć w Pasterce w miejscowym kościele, wychodziliśmy, jak się to mówiło, „na przepustkę od majora dziury”: w nocy, cichcem przez dziurę w płocie obok świniarni – śmieje się ks. Sikorski. Dla jego młodszego kolegi z poznańskiego seminarium najtrudniejsze były pierwsze święta w wojsku. – Wiedziałem, że moi bliscy właśnie zasiadają do wigilii, potem idą na Pasterkę, a ja tkwię tutaj i muszę sprzątać korytarz... – wspomina ks. Szczepaniak. Podobnie było na Wielkanoc, kiedy wstrzymywano wydawanie przepustek lub zarządzano „pilne” ćwiczenia poligonowe.
Władze seminaryjne starały się utrzymywać kontakt listowny ze swoimi klerykami w czasie ich służby wojskowej. Choć korespondencja była cenzurowana, przesyłano informacje z życia seminarium, życzenia świąteczne i słowa otuchy. Starano się także regularnie odwiedzać kleryków, jednak takie wizyty spotykały się ze sporymi utrudnieniami. Odmawiano księżom spotkań z nimi choćby pod pretekstem pełnienia właśnie służby. – Trzeba było ukrywać informację o przyjeździe przełożonych z seminarium, inaczej zaraz planowano pilne wymarsze z koszar, żeby tylko uniemożliwić widzenie się z nimi. Ale mimo to czuliśmy, że przełożeni o nas pamiętają i wspierają – zaznacza ks. Sikorski, razem z którym służyło 16 innych kleryków z Pelplina.
Fiasko eksperymentu
Klerykom żołnierzom nie oszczędzano też rutynowych szkoleń i pogadanek, a także indywidualnych spotkań z oficerami politycznymi. – Mnie akurat nigdy nie namawiano do porzucenia seminarium, wiem jednak, że koledzy dostawali takie propozycje połączone z załatwieniem przeniesienia na inne studia, podjęciem pracy czy zapewnieniem pomocy materialnej. Cały czas natomiast wmawiano nam, że jesteśmy w wojsku, by służyć ku chwale ojczyzny, a traktowano nas jak wrogów państwa. Powtarzano przy tym, że to, iż jesteśmy w wojsku, zawdzięczamy niewłaściwej postawie naszych biskupów – zauważa ks. Szczepaniak.
Obaj kapłani, dziś stateczni proboszczowie, służący „za Gomułki” jako klerycy w wojsku, podkreślają zgodnie, że czas tam spędzony, choć był trudnym doświadczeniem, umocnił ich wiarę i powołanie, wzbogacił doświadczenia życiowe i duszpasterskie oraz zahartował do późniejszego zmagania się z przedstawicielami władzy ludowej. Mimo więc, że zdarzały się odejścia kleryków żołnierzy z seminariów, podejmowany przez przeszło dwie dekady wojskowy eksperyment klerycki i stosowane w jego ramach metody wychowawcze przyniosły raczej efekt przeciwny do zamierzonego. – Po 1972 r., w czasach rządów ekipy Edwarda Gierka, znalazł się on w fazie schyłkowej. Władze nie miały pomysłu, jak wycofać się z tego eksperymentu z zachowaniem twarzy. Kontynuowano więc go, ale na dużo mniejszą skalę niż wcześniej i bez przekonania, jakie charakteryzowało jego realizatorów na początku. W latach 1971–1979 do wojska trafiło już bowiem „tylko” 728 kleryków. Kościół przestał też być głównym wrogiem komunistów. Co więcej, zaczęto go postrzegać jako istotny czynnik stabilizujący sytuację wewnętrzną, a przynajmniej wpływający na tonowanie radykalizmu rozwijającej się wówczas opozycji – tłumaczy ks. prof. Wilczyński. Już w 1973 r. rozwiązano kompanię klerycką w Szczecinie-Podjuchach. Wybór Karola Wojtyły na Stolicę Apostolską w 1978 r. całkowicie zmienił sytuację Kościoła katolickiego w Polsce, przyczyniając się do rozwiązania rok później jednostki w Brzegu. Jednostkę w Bartoszycach zlikwidowano w kwietniu 1980 r. Do tego czasu służbę w Ludowym Wojsku Polskim odbyło w sumie 2713 kleryków.