Obniżenie wieku emerytalnego, czy też raczej należałoby powiedzieć przywrócenie poprzedniego (60 lat dla kobiet i 65 dla mężczyzn), spowodowało niemal apokaliptyczne komentarze dotyczące przyszłych świadczeń emerytalnych i stanu finansów publicznych. Portal money.pl stwierdził nawet, że staniemy się „pośmiewiskiem Europy”, wyłamując się z unijnego trendu wydłużania wieku emerytalnego. Jakkolwiek trudno mieć pretensje do obecnej władzy, że spełnia obietnice wyborcze, to już same te działania można, a nawet należy, poddawać obiektywnej ocenie. Z tego punktu widzenia omawiana reforma jest bez wątpienia ryzykowna, ale też uzasadniona. A związane z nią ryzyko można wyeliminować dzięki wsparciu jej odpowiednimi działaniami.
Bliżej Słowacji niż Niemiec
Faktem jest, że w wyniku reformy wiek emerytalny w Polsce będzie niższy niż w wielu krajach zachodniej Europy, wśród których dosyć częste jest wydłużanie go w okolice 67 lat. Jednak odstajemy od nich także w zakresie przeciętnej długości trwania życia. Dla Polaka wynosi ona 74 lata, a dla Polki 82. Oba wskaźniki są poniżej średnich unijnych – odpowiednio 78 i 84 lata – nie mówiąc o krajach zachodu UE. Niemiec czy Duńczyk żyje od Polaka dłużej przeciętnie o pięć lat, a Szwed nawet o sześć. Trudno więc porównywać wiek emerytalny w Polsce do Niemiec czy Szwecji. Długością trwania życia przypominamy Słowację oraz Estonię. W tej pierwszej w 2017 r. wiek emerytalny dla kobiet i mężczyzn zostanie zrównany i wynosić będzie 62 lata. W Estonii natomiast zrównano go w tym roku na poziomie o rok dłuższym, a więc także poniżej polskiego wieku emerytalnego dla mężczyzn, którzy stanowią większość zatrudnionych. Nie można więc powiedzieć, że mamy bardziej łagodny system emerytalny od krajów, które najbardziej przypominają nas w zakresie długości życia.
Poza tym podczas projektowania systemu emerytalnego nie należy zapominać o kolejnym wskaźniku – przeciętnej długości życia w zdrowiu. A ta akurat w naszym kraju w ostatnich latach wręcz spada. W latach 2005–2014 długość życia w zdrowiu statystycznego Polaka spadła o rok (do 60 lat), a Polki aż o cztery (do 63). Tymczasem przykładowo dla Czecha wzrosła w tym okresie o ponad pięć lat i wynosi 63. Statystyczny Szwed może oczekiwać, że dożyje w dobrym stanie zdrowia niemal 74 lat, a Irlandczyk 66, nie jest więc dla nich jakimś wielkim problemem praca do 67. czy 68. roku życia. Tymczasem przeciętny Polak nawet po przywróceniu poprzedniego wieku emerytalnego przepracuje do emerytury pięć lat powyżej granicy życia w zdrowiu.
Emerytura częściowa
Nie należy też zapominać, że każdy kraj charakteryzuje się innym rynkiem pracy. W zachodniej Europie przeważają stanowiska wysokiej jakości, stawiające na kreatywność i wykorzystanie zaawansowanych technologii. W Polsce wciąż wiele jest miejsc pracy prostych, fizycznych i męczących. Firmy nad Wisłą zapewniają swoim zatrudnionym także dużo gorsze warunki pracy, zarówno w zakresie sprzętu, jak i zaplecza socjalnego. Tak więc lata pracy obciążają organizm Polki i Polaka dużo bardziej niż Szwedki czy Niemca. Istotne są też różnice w dochodach. W Niemczech powszechną praktyką jest przechodzenie na pół etatu w wieku, w którym lata pracy dają już o sobie znać. Dzięki takiemu skróceniu czasu pracy łatwiej jest przepracować ostatnie lata do emerytury. Tymczasem w Polsce niejednokrotnie trudno utrzymać się z całego etatu, więc skrócenie czasu pracy nie jest realną opcją, nawet jeśli formalnie taka możliwość istnieje. Zresztą rok pracy Niemca to realnie zupełnie inna ilość czasu spędzana w pracy niż rok dla Polaka. Statystyczny Polak przepracowuje 1963 godziny rocznie, co jest… piątym wynikiem na świecie. To około 600 godzin rocznie więcej od Niemca. W ten sposób Polak nawet przy niższym wieku emerytalnym będzie musiał przepracować do emerytury niemal najwyższą liczbę godzin w UE – o niemal 20 tys. godzin więcej niż Niemiec i kilkanaście tysięcy więcej niż Szwed.
Komentatorzy przywołujący wyjątkowo ochoczo wiek emerytalny w wybranych krajach Zachodu (dziwnie nie pojawia się wśród nich Francja z wiekiem emerytalnym 62 lata), nigdy nie wspominają, że ich obywatele mają możliwość „zawiesić buty na kołku” dużo wcześniej, niż to wygląda na papierze. Austriacy, Duńczycy, Finowie, Niemcy czy Szwedzi de facto mogą przejść na emeryturę już w okolicach sześćdziesiątki – emerytura częściowa przysługuje np. Niemcom w wieku 60 lat, a Finom nawet w wieku 58 lat. Oczywiście wiąże się to z obniżeniem wysokości świadczenia – w Niemczech emerytura częściowa wynosi najczęściej około połowy poziomu pełnej.
Czym to się jednak właściwie różni od warunków w Polsce po obniżce? Przecież także w naszym kraju kobieta, która zdecyduje się na przejście na emeryturę zaraz po przekroczeniu wieku 60 lat będzie miała odpowiednio niższe świadczenie, niż gdyby uczyniła to w wieku 67. W Polsce obowiązuje system zdefiniowanej składki, a więc wymiar emerytury to suma odłożonych składek podzielona przez szacowaną dalszą trwania życia. Przejście na szybszą emeryturę oznacza więc, że niższa będzie suma składek, ale wyższa dalsza trwania życia, co „obetnie” jej wysokość z dwóch stron. Poza tym ta zasada sprawia, że generalnie emeryci otrzymują z systemu tyle, co sami odłożą, a emerytura nie jest dla nich żadną łaską, tylko wypłatą tego, co wcześniej składkowali.
W trakcie debaty na temat przywrócenia wieku emerytalnego pojawiał się także argument, że Niemcy planują jego podwyższenie aż do 73 lat. Te głosy były już zupełnie od rzeczy. Po pierwsze, pomysł ten zaproponował jak na razie tylko jeden z wielu istniejących nad Renem think tanków. Po drugie, ważniejsze, w Niemczech tak naprawdę wciąż nie podniesiono wieku emerytalnego nawet do 67 lat – będzie to miało miejsce dopiero w 2029 r., a więc... dziewięć lat po tym, gdy miał on osiągnąć ten poziom dla mężczyzn w Polsce.
Liczy się nie tylko wiek
Obniżenie wieku emerytalnego ma według krytyków obniżyć świadczenia emerytalne Polaków. Oczywiście siłą rzeczy emerytury osób przechodzących w wieku 60 lat będą niższe niż gdyby zrobiły to kilka lat później. Jednak Polacy czujący się na siłach będą mogli pracować dłużej i dzięki temu zwiększyć swoje świadczenie.
Przeciwnicy tego rozwiązania zwracają uwagę, że pracodawcy będą jednak wysyłać pracowników, którzy osiągnęli wiek emerytalny na emerytury, by zrobić miejsce młodszym, bardziej produktywnym pracownikom. Jest to tłumaczenie dosyć bałamutne. Po pierwsze, według orzeczenia Sądu Najwyższego nie można zwolnić pracownika tylko z powodu osiągnięcia przez niego wieku emerytalnego. Tak więc byłoby to działanie nielegalne. Po drugie, gdy podwyższano wiek emerytalny, na obawy o zwiększenie bezrobocia wśród osób 60+ zwolennicy ówczesnej reformy odpowiadali, że bez wątpienia pracy dla nich nie zabraknie, gdyż pracodawcy obecnie coraz bardziej cenią starszych pracowników – ich lojalność, doświadczenie, większe skupienie na pracy itd. W takim razie dlaczego mieliby ich teraz nagle zwalniać? A jeśli rzeczywiście pracodawcy tylko czekają na to, by pozbyć się starszych rzekomo mniej wydajnych pracowników, którzy tak im ciążą, to dlaczego w ogóle podnoszono wiek emerytalny?
Oczywiście tu pojawiają się dwa zagrożenia. Przedsiębiorcy rzeczywiście mogą próbować wypychać osoby, które nabyły uprawnienia emerytalne. Należy więc zadbać o egzekucję istniejących przepisów i orzeczenia Sądu Najwyższego. Chociażby poprzez zwiększenie uprawnień Państwowej Inspekcji Pracy, która mogłaby otrzymać możliwość anulowania takiego nieuprawnionego zwolnienia decyzją administracyjną. To musiałoby się też wiązać ze zwiększeniem ilości kontroli PIP, które obecnie są dalece niewystarczające, co nie pozwala jej skutecznie walczyć z patologiami rynku pracy.
Jest też ryzyko, że duża liczba osób nie odłoży środków wystarczających na emeryturę minimalną (od przyszłego roku to tysiąc złotych), przez co dokładać do ich świadczeń będzie musiało państwo. Co zwiększy i tak już znaczne dopłaty budżetowe do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Tego problemu można jednak uniknąć, dokładając wymóg stażu pracy – np. 25 lat składkowych. Osoby bez odpowiedniego stażu nabywałyby prawa emerytalne dopiero w wieku 67 lat. To nie tylko zmniejszyłoby ryzyko zbyt dużego obciążenia budżetu, ale też szarą strefę, gdyż byłoby motywacją do rzetelnego płacenia składek przez pracujących.