Święta Bożego Narodzenia to idealny pretekst dla stacji telewizyjnych, by emitować produkcje religijne. Najczęściej będą to filmy o pierwszych dniach życia Jezusa i jego dzieciństwie. Nie minął jeszcze rok, kiedy pisałem na łamach „Przewodnika Katolickiego” o amerykańskim filmie Młody Mesjasz, gdzie temat dzieciństwa Jezusa został przedstawiony pomysłowo i intrygująco, a już za chwilę będziemy mieli okazję zobaczyć kolejny film o podobnym wydźwięku pt. Józef i Maryja. Zanim jednak o nim, odnotujmy kilka obrazów, których warto będzie poszukać w programie telewizyjnym.
Ponadczasowa opowieść
Najważniejszym zadaniem dla scenarzysty filmu na kanwie biblijnej będzie znalezienie takiego pomysłu, żeby historię, którą wszyscy znają, opowiedzieć w sposób interesujący. Tak właśnie przedstawił Matkę Bożą Guido Chiesa we włoskim filmie z 2010 r. Maryja, matka Jezusa. Kapitalne jest w nim to, że matka Jezusa jest tam naprawdę młodą dziewczyną, co więcej, o ciemniejszym kolorze skóry i semickich rysach, co zawdzięczamy kreacji aktorskiej Nadii Khlifii. Dodatkowego smaczku nadaje fakt, że jednego z mędrców gra Jerzy Stuhr. W sposób nieco przesadzony film reklamowano jako historię pierwszej rewolucjonistki świata, ale zupełnie prawdziwe było stwierdzenie, że to rzecz o matce, która wierzy w swoje dziecko. Oczywiście nie tylko w sensie religijnym, bo od anioła i proroka Symeona wiedziała, kim jest jej syn, ale w bardzo wzruszającym, matczynym wydaniu, które potrafi pokonać wszystkie trudności, by dziecko mogło czuć się docenione i kochane. W pełni oddaje to oryginalny tytuł filmu: Jestem z tobą. Włoskie produkcje są w tematyce bożonarodzeniowej moim zdaniem najbliższe naszej europejskiej wrażliwości. Gdy oglądamy bowiem taki obraz, chcemy, by jak najbardziej oddawał on realia sprzed tysięcy lat. Tutaj pomocny może być film Święta Rodzina (2006 r.), kręcony wprawdzie w Jordanii, ale konsultowany przez wybitnego archeologa, franciszkanina o. Michele Piccirilla. Brytyjskie i amerykańskie produkcje kładą z kolei nacisk na widowiskowość. Boże Narodzenie (2010 r.) rozpoczyna się sceną zaręczyn Maryi i Józefa i poprzez zwiastowanie pokazuje, jak stopniowo Maryja przekonuje się, że w jej życiu spełniają się wielkie proroctwa. Z hollywoodzkim rozmachem zrobiono Narodziny (2006 r.), a oscarowy aktor, Christian Bale, zagrał Jezusa w 1999 r., w filmie Maria, matka Jezusa (trzeba tu nawiasem wspomnieć, że rzeczywiście tytuły są najmniej oryginalnym elementem tych filmów). Już taki krótki przegląd pokazuje, że narodziny Jezusa, rozterki jego Matki i Józefa, to rzeczywiście Opowieść wszech czasów (1965 r.), przywołując tu film sprzed pół wieku, który stał się elementem wyobrażeń o narodzinach Chrystusa dla milionów ludzi na całym świecie. To wprawdzie film o całym życiu Jezusa, ale każdą jego część oddaje tak drobiazgowo, że jest dobry na właściwie każde święta.
Kim oni są?
Może warto raz na jakiś czas obejrzeć zwłaszcza z dziećmi taką historię. Warto jednak wcześniej dokładnie przeczytać Ewangelię i przekazy o narodzinach Jezusa, bo czasami scenarzyści podchodzą do nich z dużym rozmachem. Tak jak we wspomnianym filmie Józef i Maryja, którego premiera dopiero przed nami (6 stycznia 2017 r.). Kto oglądał ewangelizacyjne produkcje typu Bóg nie umarł, rozpozna Kevina Sobro, profesora ateusza z tej produkcji, w roli tytułowej o rodzicach Jezusa. Narratorem tej historii jest młody rabin Eliasz, przyjaciel domu Józefa, w którym mieszka już brzemienna Maryja. Pierwsza część filmu to klasycznie podróż do Betlejem, by udać się na spis, następnie narodziny Jezusa, rzeź niewiniątek, ucieczka do Egiptu. W drugiej spotykamy już dorastającego Jezusa. Twórcy filmu skupili się jednak najbardziej na tym, by oddać polityczny klimat tamtych czasów, a wiec gnębienie Żydów przez króla Heroda i rzymskich najeźdźców, niesprawiedliwie ściągane podatki i brutalność w ich egzekwowaniu. Każda próba oporu wobec niesprawiedliwości jest brutalnie pacyfikowana, a kolejny akt nienawiści rodzi nienawiść. W takim momencie rabin Eliasz poznaje Rebekę, którą postanawia poślubić po tym, gdy jej męża zabił rzymski urzędnik. Jej nieszczęście kumuluje utrata dwóch synów, w czasie szaleńczej rzezi zarządzonej przez Heroda. Chęć zemsty narasta w niej z każdym dniem. Eliasz natomiast bacznie przygląda się swoim przyjaciołom po ich powrocie z Egiptu i studiując księgi, odczytuje, że dziecko, które mieszka w jego sąsiedztwie, jest Mesjaszem. I to ochrania go przed dokonaniem krwawej vendetty na Tyberiuszu, mordercy bliskich Rebeki. Bo słysząc to, co mówi Jezus i jego opiekun, Józef przekonuje się, że wybaczenie i dążenie do pokoju może być skuteczniejsze niż prosty odwet. Nauka to, przyznajmy, bardzo aktualna. Ze wszystkich scen najbardziej wzruszającą jest jednak spacer Eliasza i Jezusa w górach, kiedy młodzieniec ratuje w ostatniej chwili rabina, gdy zsuwa się z wąskiej ścieżki – „Nie wystarczy iść za mną – trzeba iść po moich śladach”– wyjaśnia. I taki właśnie jest sens familijnej i biblijnej kinematografii. To nic, że scenografia czasem słaba, dialogi wypowiadane z pewną emfazą, kostiumy jakby plastikowe. Raz czy dwa w roku można taki film obejrzeć, żeby zastanowić się, jak dobrze znam biblijną historię i czy zawsze idę Jego śladami.