Po serii materiałów, w których dziennikarze Wiadomości rozpracowywali powiązania organizacji pozarządowych (NGO), w których działają m.in. córki byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego i urzędującego (jeszcze) prezesa Trybunału Konstytucyjnego Andrzeja Rzeplińskiego, w obronie wziętych na cel stanął… wicepremier Piotr Gliński. Najpierw na konferencji oświadczył, że „to, że ktoś jest z kimś spokrewniony, nie oznacza, że działania danej organizacji pozarządowej są naganne”, a potem dodał, że „jest gotów przeprosić Zofię Komorowską i Różę Rzeplińską za to, że były stawiane w krytycznym świetle”. Swoje stanowisko, w jeszcze bardziej zdecydowany sposób, powtórzył w rozmowie na żywo w Wiadomościach, wytykając autorom tego programu nierzetelność i manipulacje.
Minister kultury i dziedzictwa narodowego na pewno nie chciał przypodobać się wyborcom z drugiej strony politycznej barykady, zresztą bardzo wyraźnie powiedział, że mamy w Polsce do czynienia z polityczną wojną. Nie podejrzewam go również o próbę bronienia za wszelką cenę swoich znajomych (w radzie jednej z fundacji, której „przyglądają się” Wiadomości, zasiada jego żona). O co zatem chodziło premierowi Glińskiemu?
Jak sam powiedział, od 30 lat zajmuje się badaniem organizacji pozarządowych i to, co miał okazję zaobserwować, nijak się ma do wizji lansowanej przez TVP i polityków z jego obozu. Jako ekspert nie widzi nic złego w tym, że działalność organizacji pozarządowych finansowana jest z publicznych pieniędzy, a to że niektóre z nich zajmują się kontrolowaniem administracji, to zaleta, bo ktoś musi przecież patrzeć na ręce władzy.
Jeden z internautów z żalem napisał, że Piotr Gliński zapomniał, że dziś jest już nie tylko socjologiem, ale także politykiem. Nie wierzę w takie roztargnienie. Nawet w polityce trzeba czasami powiedzieć „basta”. Dlatego liczę, że premier Gliński znajdzie swoich naśladowców. Po obu stronach politycznej barykady.