Czasami ten chrzest Janowy traktujemy tak po macoszemu. Bo co to? Takie tam polanie wodą w ramach uwertury do Nowego Testamentu. Coś na pograniczu dwóch epok. Ach, chrzest Duchem Świętym to tak, to owszem, to pełnia, kulminacja. Albo chrzest w Imię Trójcy – o, to jest coś. To brama sakramentów, włączenie we wspólnotę Kościoła, prawdziwe obmycie sięgające aż do tajemnicy grzechu pierworodnego. A tam wchodzili do rzeki, on ich polewał wodą, wielkie mi co… Jednak ostrożnie, nie tak pochopnie. Owszem, wchodzili do rzeki, a on ich polewał, tyle tylko, że oni wyznawali swoje grzechy, a prorok był bardzo serio, epatujący surowością i prawością – to i ludzie musieli być bardzo serio. Oni nie udawali, że wyznają grzechy, oni do nich publicznie się przyznawali. Sam nie wiem, czy zagrzałbym miejsce w kolejce, gdybym się zorientował na czym obrzęd polega. W najlepszym wypadku wyrwałbym na koniec kolejki, nie tylko by grzechy ponazywać, ale przede wszystkim, by jakiegoś łyku odwagi zaczerpnąć. Ta droga do Mesjasza zaczyna się od publicznego wyznania grzechów, czyli od aktu głębokiej pokory. A jest nam ona niezwykle potrzebna, by przyjąć Tego, Którego Prorok zapowiada. To mocny obrzęd, zarezerwowany dla odważnych i szczerych. Coś takiego faktycznie ścieżki prostuje. Szczęśliwi ci, którzy w każdej chwili są w stanie publicznie wyznać swoje grzechy. Oni namacalnie odczuwają, że przybliża się królestwo niebieskie.
Jan wzywał przybywających po chrzest, aby wydali owoc godny nawrócenia. Co jest takim owocem? Wyznajemy swoje grzechy, uwalniamy się od nich, by nabrać odwagi niezbędnej do pojednania się z naszymi ziomkami. A to po co znowu? Tego wszystkiego potrzebujemy, by stawać się coraz bardziej użytecznymi dla innych ludzi, gotowymi do współdziałania. A to znowu po co? By wyrazić miłość, która czyni mnie podobnym do Stwórcy i powoduje, że staję się takim, jakim On mnie stworzył, czyli człowiekiem żyjącym dla kogoś. Nikt nie żyje dla siebie. Taki sposób bytowania to pewna droga do depresji, do utraty sensu życia, do frustracji i cierpienia. Życie dla innych, stawanie się potrzebnym to droga rozwoju, droga do szczęścia. Na tej drodze rodzą się przyjaźnie, zawiązują więzi międzyludzkie o różnym nasileniu i różnych odcieniach intymności. Życie staje się jędrne, bogate w smak i aromat bycia „dla”… W oczach drugiego człowieka odkrywamy sens naszego istnienia.
Pytania:
- Czy istnieje na świecie choć jeden człowiek, który wie o mnie wszystko? Czy jest mi to potrzebne?
- Jak w tym Adwencie chcę żyć dla innych?