Nie brak w niej istotnych treści, bo pewnie nie wszyscy wiedzieliśmy, że w stosunku do osób homoseksualnych Katechizm zaleca nie tylko unikanie „niesłusznej dyskryminacji”, ale także traktowanie ich „z szacunkiem, współczuciem i delikatnością”.
Dobrze byłoby porozmawiać teraz o tym, co w praktyce mają oznaczać te słowa, ale nie to stało się osią toczącej się wokół akcji dyskusji. Ci, którzy wsparli kampanię, próbują teraz się usprawiedliwić, dlaczego przemilczano w niej stanowisko Kościoła na temat homoseksualizmu, zaś przeciwnicy sugerują, że faktyczne cele kampanii są inne od deklarowanych, i zarzucają przy tym niejasne powiązania. Można, a nawet trzeba o tym rozmawiać, ale mam wrażenie, że po drodze zgubiliśmy najważniejsze – człowieka.
W minioną niedzielę usłyszeliśmy przypowieść o synu marnotrawnym. Papież Franciszek powiedział, że „Nie ma grzechu, w który popadliśmy, a z którego, dzięki Bożej łasce, nie możemy powstać; nie ma osoby straconej na zawsze, ponieważ Bóg nigdy nie przestaje pragnąć naszego dobra, nawet wtedy, gdy grzeszymy!”. To dobra wiadomość dla mnie samego, ale i dla innych, w tym – jak rozumiem – także homoseksualistów. I tu pojawia się problem, bo w rzeczonej przypowieści oprócz syna marnotrawnego występuje jeszcze jeden, ten, który trwał przy ojcu i był mu posłuszny. Tym razem szczególnie mocno uderzyła mnie jego reakcja: jest rozżalony i nie cieszy się z powrotu brata. Czuje się od niego… lepszy. Czy to nie jest pułapka, w którą można wpaść także w Kościele? „Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszuści, cudzołożnicy, albo jak i ten celnik”.
W Kościele celem każdego z nas jest nawrócenie i w jego realizacji powinniśmy sobie nawzajem pomagać. Dlatego zostawmy na boku tę nieszczęsną kampanię i pamiętajmy o „szacunku, współczuciu i delikatności”. Z Katechizmem nie będziemy przecież dyskutować.