Już po wyborze Franciszka na papieża przedmiotem zainteresowania zarówno wiedzących niemalże wszystko rzymskich watykanistów, jak i dziennikarzy z całego świata stały się ostatnie „kardynalskie” dni kard. Jorge Marii Bergoglia. Tak było w październiku 1978, kiedy papieżem został – jak sam o sobie powiedział – przybysz z dalekiego kraju. Mimo że kard. Bergoglio, już jako biskup Buenos Aires, nierzadko bywał w Rzymie, to jego osoba nie budziła zbyt dużego zainteresowania wśród dziennikarzy specjalizujących się w analizach i spekulacjach odnośnie do tego, co dzieje się za Spiżową Bramą (choć był jednym z papabile w trakcie konklawe z 2005r.). Kiedy w 1994 r. jako biskup pomocniczy argentyńskiej stolicy przybył po raz pierwszy służbowo do Wiecznego Miasta, zamieszkał w domu prowadzonym przez siostry przy Via Merulana, arterii łączącej dwie rzymskie bazyliki: Świętego Jana na Lateranie i Santa Maria Maggiore. W późniejszych latach korzystał z gościny Domu Pawła VI położonego przy Via Scrofa. Budynek położony jest między Panteonem a Piazza Navona – pięknym barokowym salonem miasta. Stąd też w poniedziałek 11 marca 2013 r. udał się w stronę Watykanu na pierwsze posiedzenie konklawe. Jak pisze dziennikarz włoskiej „Avvenire”, jak zwykle przeszedł przez piękny Piazza Navona, a potem przez most św. Anioła w stronę Watykanu. Zanim tam dotarł, swoim zwyczajem wstąpił na modlitwę do kościoła Santa Maria Anunziata in Borgo. Tu zwykł bowiem swe najważniejsze sprawy powierzać św. Teresie od Dzieciątka Jezus, modląc się przed jej figurą. Jak się miało niebawem okazać, był to ostatni spacer tą drogą. Dwa dni później decyzją kolegium kardynalskiego zmuszony został do zmiany adresu.
Spojrzał i wybrał
Trudno jednak przypuszczać, żeby papież nie poniósł ze sobą do Domu św. Marty wspomnienia kościoła św. Ludwika, sąsiadującego niemalże z jego rzymskim mieszkaniem. To wszak tutaj w kaplicy Contarelli podziwiać można trzy wspaniałe płótna Caravaggia ( 1571–1610) związane z osobą św. Mateusza. Na jednym z nich artysta przedstawił moment powołania niecieszącego się zbyt dobrą sławą celnika na apostoła. Wyciągnięta w jego kierunku ręka Chrystusa zdaje się nie pozostawiać największej wątpliwości, o kogo Jemu chodzi. Mimo to jednak zasiadający ze swymi towarzyszami za stołem Mateusz wskazuje na siebie, jakby chciał powiedzieć: Chyba to nie mnie dotyczy? Może Mateusz wówczas nie zdawał sobie sprawy, co oznacza Chrystusowe powołanie, na pewno nie mógł przewidywać, że konsekwencją zgody na wybranie będzie śmierć męczeńska. Moment odejścia z tego świata jest zresztą niezwykle sugestywnie przedstawiony przez Caravaggia na obrazie zawieszonym na sąsiedniej ścianie kaplicy Contarelli
Scenę zaś powołania Mateusza przywołuje papież Franciszek w Misericordiae voltus, bulli ogłaszającej rok miłosierdzia. Czytamy w niej: „Kiedy Jezus przechodził koło komory celnej, Jego spojrzenie spotkało się ze wzrokiem Mateusza. Było to spojrzenie pełne miłosierdzia, które przebaczyło grzechy tego człowieka oraz, zwyciężając opory innych uczniów, wybrało jego, grzesznika i celnika, aby stał się jednym z Dwunastu. Święty Beda Czcigodny, komentując tę scenę z Ewangelii, napisał, że Jezus spojrzał na Mateusza z uczuciem miłości i wybrał go – miteranto atque eligendo. (Spojrzał z miłosierdziem i wybrał). Te słowa zawsze robią na mnie wrażenie, dlatego wybrałem je na moje zawołanie biskupie”.
Nie od rzeczy będzie przypomnieć, że według zgodnej opinii historyków sztuki trudno przecenić pozycję Caravaggia w europejskim malarstwie. Podkreśla się przy tym najczęściej dwa elementy. Pierwszym jest niespotykana dotąd umiejętność operowania światłem, drugim zaś odejście od niemalże powszechnej dominacji tematyki religijnej w sztuce europejskiej tego czasu. Bohaterami dzieł Caravaggia stają się często prości ludzie nierzadko z marginesu ówczesnego społeczeństwa. Święci, którzy wyszli spod jego pędzla, a nawet postać samego Jezusa, emanują ludzkim cechami. Nic więc dziwnego, że niektóre obrazy zamówione przez kościelnych mecenasów artysty zostały przez nich uznane za niegodne, aby umieścić je w świątyni. Tak stało się chociażby z płótnem przedstawiającym Chrystusa z Maryją i św. Annę. Jako zbyt naturalistyczną uznano postać przedstawionego na pierwszym planie małego Jezusa, depczącego wraz z Matką głowę węża. W konsekwencji obraz zatytułowany Madonna masztalerzy zawisł w rzymskiej Galerii Borghese, gdzie można go podziwiać po dziś.
Podobny los spotkał płótno Śmierć Maryi. Sposób prezentacji umierającej Matki Chrystusa sprawił, że obraz krótko po jego ukończeniu został usunięty z kościoła Santa Maria della Scala na Zatybrzu. Na szczęście Caravaggio był już wówczas na tyle znany, że jego obrazy stawały się obiektem wzmożonego zainteresowania koneserów malarstwa. Za namową bawiącego wówczas w Rzymie Rubensa obraz zakupił książę Mantui. Po parokrotnej zmianie właściciela wylądował on paryskim Luwrze.
Prości ludzie na głównym ołtarzu
Nieco więcej szczęścia miało inne dzieło, które wyszło spod pędzla Caravaggia, a mianowicie Madonna pielgrzymów, znajdujące się w bocznej kaplicy kościoła św. Augustyna. Na przedłużeniu zaś bocznej nawy przechowywane są doczesne szczątki św. Moniki, zmarłej pod koniec IV w. w nieodległej Ostii, matki patrona świątyni. Obok jej sarkofagu augustianie umieścili kilka zdjęć upamiętniających wizytę, jaką im złożył papież Franciszek. Na pewno dobrze znał ten kościół z okresu kardynalskiego, gdyż dzieli go zaledwie kilka kroków od jego dawnego rzymskiego mieszkania. Można chyba przypuszczać, że podobnie jak każdy człowiek wchodzący po raz pierwszy do tej świątyni, nie mógł nie być zaskoczony Madonną pielgrzymów. Na pierwszym planie zauważa wszak dwie postaci prostych, biednie ubranych ludzi, którzy klęcząc przed Madonną z Dzieciątkiem, kierują w stronę widza tylną część ciała. Jakby tego było mało, artysta eksponuje przy tym ich nagie, sterane pielgrzymowaniem, brudne stopy.
Po trzech latach coraz lepiej poznajemy papieskie nauczanie, z Franciszkowych ust co raz to słyszymy o konieczności skierowania się Kościoła na peryferie dzisiejszego świata, do ludzi z różnych względów poranionych. Dlatego też można by interpretować zawarte w twórczości Caravaggia sensy jako bliskie także Ojcu Świętemu.
Być może przygotowując koncepcję Roku Miłosierdzia, papież Franciszek mógł sobie przypomnieć największy wymiarowo obraz, jaki wyszedł spod pędzla mistrza światła, który od początku wisi w jednym z neapolitańskich kościołów. Wspomniane już skłonności Caravaggia do uwieczniania na wcale niemałej części obrazów zwykłych, prostych ludzi nie wzięły się znikąd. Przybyły do obcego Rzymu z Lombardii młody nieznający nikogo człowiek szybko znalazł sobie towarzystwo ludzi niekoniecznie z najwyższych warstw społecznych. Biografowie artysty są na ogół zgodni co do jego porywczości i gotowości do bijatyk. Jedna z nich skończyła się śmiercią rywala, w efekcie czego Caravaggio zbiegł do Neapolu. Dla tego miasta, w którym musiał się chyba poczuć stosunkowo bezpiecznie, namalował obraz zatytułowany Siedem uczynków miłosiernych. Mimo że płótno jest słusznych rozmiarów, trudno było artyście przedstawić w jednoznacznie czytelnej formie plastycznej wszystkie z nich. Jeśli mu się udało, to jedynie dlatego, że niektóre ukazał w formie nad wyraz skrótowej. Tak na przykład dwie nagie, przylegające do siebie stopy postaci, która spoczywa chyba gdzieś w głębi wyimaginowanego obrazu, to według zgodnej opinii specjalistów plastyczna prezentacja pouczenia nakazującego pochowanie zmarłych. Bardziej jednoznaczne jest umieszczenie na pierwszym planie postaci św. Marcina, który swym znanym gestem zdaje się realizować nakaz przyodziania biednych, czy postaci Jakuba Większego, który rozmawiając z karczmarzem, postuluje przyjęcie w dom przybyszów. To oczywiste, ale warto przypomnieć, że wszystkie uczynki miłosierdzia, tak więc zarówno te względem ciała, jak i te odnoszące się do ducha, przypomniane zostały we wspomnianej papieskiej bulli.
Obraz umieszczony w głównym ołtarzu kościoła Pio Monte della Misericordia przyciąga do dziś tysięczne rzesze turystów z całego świata. Mimo że – jak wiemy – to nie Caravaggio wpadł pierwszy na pomysł nadania artystycznego wyrazu uczynkom miłosierdzia, trudno się oprzeć wrażeniu, że papież, który zaczerpnął swoje biskupie zawołanie z przełomowego momentu w życiu św. Mateusza, tak sugestywnie uwiecznionego w rzymskim kościele, nie zatrzymał się choć raz nad głębokim teologicznym przesłaniem neapolitańskiego płótna. Tym bardziej że jest ono dziełem wybitnego, acz pewnie potrzebującego miłosierdzia.