Trudno było myśleć inaczej skoro po 123 latach potrafiono odzyskać niepodległość, obronić ją i zgromadzić społeczeństwo wokół wspólnego celu. Za to zupełnie inaczej oceniano szanse III Rzeszy. Minęło w końcu zaledwie 20 lat od sromotnej klęski w wojnie światowej, a przecież układ sił i stan posiadania z 1939 r. znacząco różnił się na niekorzyść Niemiec, gdy porównamy go z rokiem 1914. Nie wierzono w potęgę zachodniego sąsiada, nie wierzono wreszcie i w rzekomy geniusz miejscowego przywódcy. Hitler rysował się w oczach Polaków jako szarlatan, człowiek niespełna rozumu czy jak potocznie mówiono – „głupi malarz”.
Wyścig żywych torped
Wizja wojny między Polską a Niemcami stała się w pełni realna pod koniec kwietnia 1939 r., gdy Hitler wypowiedział zawartą zaledwie pięć lat wcześniej deklarację o niestosowaniu przemocy we wzajemnych stosunkach. Ta kolejna próba zmuszenia polskiego rządu do pójścia na ustępstwa w kwestii gdańskiej nad Wisłą musiała spotkać się z ostrą reakcją. W słynnej majowej przemowie minister spraw zagranicznych Józef Beck zaznaczył, że Polska nie zna pojęcia pokoju za wszelką cenę. Wojna stała się jedynie kwestią czasu.
Perspektywa rychłej wojny zamiast wzbudzać niepokój, zadziałała mobilizująco na społeczeństwo polskie, rozpoczynając swoisty wyścig inicjatyw patriotycznych. Najbardziej znanym pomysłem popisała się trójka młodych mężczyzn – Władysław Bożyczko, Edward Lutostański i Leon Lutostański, którzy na łamach jednej z ogólnopolskich gazet zadeklarowali chęć udziału w samobójczych atakach torpedowych na okręty wroga. Co prawda, polska marynarka wojenna w swoich strukturach nie przewidywała tego typu formacji, niemniej wkrótce do jej głównej siedziby napłynęło wiele podobnych zgłoszeń. Szacuje się, że chęć samobójczej śmierci dla sprawy narodowej zgłosiło 4700 osób (w tym 150 kobiet). Wobec tylu chętnych wojsko ostatecznie zdecydowało się na zorganizowanie szkolenia dla 300 straceńców, które jednak nie odbyło się z racji wrześniowego terminu. Mało osób wie, że narodził się także pomysł utworzenia podobnych jednostek w lotnictwie, niemniej marzenie o polskich kamikadze nie stało się nigdy rzeczywistością.
Obywatele o spokojniejszym usposobieniu starali się pomóc w bardziej tradycyjny sposób. Powszechnym zjawiskiem były zbiórki pieniędzy na Fundusz Obrony Narodowej i Fundusz Obrony Morskiej, organizowane przy okazji patriotycznych balów i festynów. O ofiarności Polaków świadczy chociażby to, że m.in. z tych środków zakupiono słynny okręt podwodny „Orzeł”. Stałym elementem przedwojennej rzeczywistości były także nieustanne ćwiczenia przeciwpożarowe, a także symulacje zachowań w czasie ataku gazami bojowymi. Nie było trudno o ich organizację, biorąc pod uwagę znaczącą liczbę organizacji paramilitarnych funkcjonujących na terenie całego kraju. Okazją do patriotycznych manifestacji były także święta narodowe 3 maja i 15 sierpnia, w czasie których odbyły się defilady wojskowe, a z mównic padły podniosłe przemówienia. Prasa zachęcała także do bojkotu niemieckich towarów i sklepów, co najgorliwszych pociągało nawet do rozboju.
Odpocząć przed wojną
Atmosferę pozornego rozluźnienia przyniósł ze sobą lipiec. Wiedziano bowiem, że Hitler nie zdecyduje się na atak przed końcem żniw. Podczas gdy mieszkańcy wsi bardziej niż wojną zajęci byli zbiórką plonów, mieszkańcy miast korzystali z uroków sezonu urlopowego. Sprzyjała temu z pewnością pogoda. Wyjątkowo upalne lato sprawiło, że szczególnym powodzeniem cieszyło się niewielkie, liczące 140 km, polskie Wybrzeże. Kurorty zapełniły się w pełni. Ci, którzy zdecydowali się na odwiedziny w młodziutkiej Gdyn,i mogli być świadkiem dziewiczego rejsu MS „Chrobry” – ostatniego statku zbudowanego w II RP. Zapewne nikt z pasażerów, wśród których znalazł się m.in. Witold Gombrowicz, nie mógł wiedzieć, że okręt nigdy już do kraju nie powróci.
Oblężone kurorty po stronie polskiej musiały dość mocno kontrastować z prawdziwym stanem oblężenia, który panował po drugiej stronie granicy – w wolnym tylko z nazwy Gdańsku. To właśnie informacje z tego miasta, dostarczane za sprawą dobrze zorganizowanej Polonii, pozwalały poznać przedsmak niemieckich represji. Tutaj najczęściej można było usłyszeć o nazistowskich prowokacjach, porwaniach polskich obywateli, a nawet zabójstwach.
Na razie Polacy, jakby na przekór Hitlerowi, starali się jak najlepiej wykorzystać ostatnie dni pokoju. Skoro za chwilę miała nastąpić wojna, cóż innego im pozostawało?
Szczury w mundurze
Przygotowania do wojny były czasem szczęśliwym także dla prasy, gdyż cały czas miała o czym pisać, a gazety rozchodziły się w rekordowych nakładach. Jeden z anonimowych wierszokletów skomentował to następującą fraszką: „Skończył się sezon dziennikarskich kaczek, co tak wspaniale rosły w kanikule. Jeżeli hydra nie schowa swych macek to głowę jej urwą kule”. Polskie dzienniki bardzo dużo miejsca poświęcały toczącej się w Europie grze dyplomatycznej. W świetle ówczesnej prasy nie można mieć żadnych wątpliwości, że atak niemiecki jest z góry skazany na porażkę. Prawie każdego dnia w gazetach można było przeczytać deklaracje przedstawicieli Francji i Wielkiej Brytanii, z których jasno wynikało, że tym razem nie dojdzie do powtórki z Monachium.
Jednocześnie podkreślano pesymistyczne nastroje panujące w samych Niemczech, gdzie miało rzekomo dochodzić do strajków głodujących robotników, jedynym dostępnym towarem miał być atrament niezbędny do pisania listów z zażaleniami, a bliżej nieznani generałowie przygotowywali się do przejęcia władzy. Najlepiej położenie Hitlera zdawał się obrazować mało wybredny rysunek satyryczny, na którym Führer w roli fakira siedzi na bagnetach.
Gazety prześcigały się w wyszukiwaniu niesamowitych historii związanych z przygotowaniami do wojny. Wiele z dzienników powtarzało niesprawdzoną informację jakoby Niemcy mieli prowadzić prace nad bronią biologiczną w postaci zarażonych śmiertelnymi wirusami szczurów. Nie omieszkano przy okazji zakpić z twórców tego pomysłu, którzy nie przewidzieli, że te gryzonie prędzej zdechną, niż wyrządzą jakąkolwiek szkodę. Czytelnik mógł więc dowiedzieć się, że w razie ataku może spodziewać się zarażonych śmiertelną chorobą spadochroniarzy-skazańców.
Wśród tych świadczących o sporej fantazji dziennikarzy artykułów znajdowały się jednak i znacznie poważniejsze relacje o prześladowaniach ludności żydowskiej czy czeskiej.
Prawdziwą sensacją okazały się dwa wydarzenia z końcówki sierpnia. Pierwszym z nich była moskiewska wizyta Ribbentropa, w czasie której dwa totalitarne państwa zawarły pakt o nieagresji. Nie wiedząc o tajnym załączniku, społeczeństwo polskie widziało w tym rozpaczliwy gest, w którym Hitler jest już tak słaby, że aż zmuszony do dogadywania się ze swoim śmiertelnym wrogiem. Przy okazji nie omieszkano podkreślić krytycznej postawy sojuszników Niemiec, rysując wizję rozłamu wśród państw osi. Z niezwykłą radością przyjęto za to podpisanie sojuszu polsko-brytyjskiego 25 sierpnia, w którym to wydarzeniu dostrzeżono szansę na odwleczenie terminu inwazji. I tak się rzeczywiście stało, gdyż pierwotnie Hitler miał zaatakować Polskę 26 września.
Im bliżej sądnego dnia, tym bardziej przybywało w gazetach tekstów, które jakiś czas temu mogły wzbudzić jedynie uśmiech rozbawienia. Teraz jednak przepisy na dania z koniny ani instrukcje właściwego zaciemniania mieszkań przed nalotami nikogo już nie bawiły.
Koniec wakacji…
Zanim jednak niebo rozcięły pociski, trwały usilne przygotowania do obrony. Ludność miast uwijała się przy kopaniu rowów przeciwlotniczych, które miały pełnić funkcję prowizorycznych schronów dla cywili. Dzieło to wspierały także ówczesne gwiazdy – i tak z łopatą można było zobaczyć Eugeniusza Bodo, Hankę Ordonównę czy Igo Syma, który akurat zasłynie później jako jeden z największych kolaborantów. Wojskowi, których w ostatnich dniach znacząco przybyło na ulicach miast, przyjmowani byli jak bohaterowie – panny nie żałowały im kwiatów, barmani za darmo nalewali piwo.
Przygotowań do szkoły nie była w stanie zakłócić nawet decyzja o przełożeniu inauguracji roku na 4 września. Poza standardowymi zakupami w postaci atramentu i kajetów, rodzice tym razem szukali materiału na szyldziki. Miały one zawierać dane dziecka, aby łatwiej można było zlokalizować jego rodziców.
O pewnej nerwowości świadczy masowe wykupywanie towarów w sklepach, nasilone zwłaszcza w drugiej połowie sierpnia. Z półek w ekspresowym tempie znikały przede wszystkim środki opatrunkowe i maski przeciwgazowe (kolejny przykład, że właśnie tego rodzaju broni – chemicznej – bano się najbardziej). Miejscami tworzyły się długie kolejki, niemniej atmosfera w nich panująca miała opierać się na poczuciu wzajemnej solidarności. Tej z pewnością nie miano dla tzw. paskarzy, którym wypowiedziano ogólnopolską wojnę. Tym mianem określano sklepikarzy, którzy korzystając z problemów aprowizacyjnych, sprzedawali swoje towary po zawyżonych cenach. Nieuczciwi sprzedawcy nie tylko mogli liczyć na społeczne potępienia, ale także na dotkliwą karę więzienia, co jednak nie zahamowało niecnego procederu.
Ostatnie dni sierpnia to także wielkie emocje dla miłośników sportu. 27 sierpnia reprezentacja Polski pokonała po obfitującym w dramatyczne zwroty akcji meczu aktualnych wicemistrzów świata z Węgier. Jak jednak powiedział na pomeczowym bankiecie prezes PZPN Kazimierz Globisz: „Piłkarstwo polskie zaczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami i kto wie, czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną”. Miał rację – kolejne spotkanie, zaplanowany na 3 września mecz z Rumunią, nie doszło już do skutku.
… i koniec świata
Choć jeszcze 28 sierpnia „Goniec Warszawski” donosił, że groźby Hitlera to „szczytowy bluff niemiecki”, to jednak stanowisko gazety było odosobnione. Ogólnonarodowe poczucie uczestniczenia w czymś ważnym i przełomowym dla historii wraz z pierwszymi nalotami zaczęło ustępować w pełni racjonalnym obawom o własne życie. Niemcy bardzo wcześnie zadbali o to, aby uświadomić Polakom, że ta wojna będzie inna od pozostałych, że tym razem idzie o zniszczenie całego narodu, a nie tylko pokonanie go w uczciwej walce. Od pierwszych chwil września zaczęto stosować terror na niespotykaną do tej pory skalę. Każdego wieczoru widoczna na horyzoncie łuna pożarów przesuwała się coraz bardziej na wschód.
Tam jednak, gdzie walki jeszcze nie trwały, starano się żyć normalnie. Wciąż działały teatry, a seanse kinowe zmieniły się o tyle, że zaczęto je poprzedzać hymnem narodowym. Gazety nadal prześcigały się w optymistycznych informacjach, tym razem jednak pisząc o bombardowaniu Berlina czy nadpływającej flotylli brytyjskich okrętów. Z czasem jednak coraz większą uwagę zaczęła przykuwać zupełnie nowa, nieznana wcześniej rubryka – zaginieni.