Logo Przewdonik Katolicki

Jednała ludzi z Bogiem

Monika Waluś
A.Kurasińska, Diana Rich/fotolia

Przez 80 lat Polacy, Ukraińcy, Ormianie i Żydzi chodzili na ten grób, prosząc o różne sprawy. Młode pary pojawiały się po ślubie po błogosławieństwo, przynoszono chore dzieci, prosząc o uzdrowienie.

Zwierzano się z trudności małżeńskich, uczniowie prosili o pomoc w nauce. Zapamiętano, że gdy w czasie likwidacji getta w Śniatyniu prowadzono parę tysięcy Żydów na rozstrzelanie, „tuż koło cmentarza jedna kobieta z małym dzieckiem wyskoczyła z szeregu i przez żywopłot doskoczyła do grobu Sługi Bożej, położyła się na mogile razem z dzieckiem. Policja pobiegła za nią, ale jej nie znaleźli i nie widzieli jej na grobie Sługi Bożej”. W 1990 r. można było jechać na Ukrainę – Polacy odkryli grób, na którym katolicy kładli kwiaty i zapalali świece, prawosławni zgodnie ze swą tradycją wieszali ozdobne ręczniki na krzyżu, a Żydzi kładli kamienie. Wyjaśniono Polakom, że siostra Marta przecież opiekuje się potrzebującymi.

Powołanie
Córka właściciela znacznego majątku ziemskiego, Marcelego Wieckiego herbu Leliwa, wcześnie wiedziała, kim chce być i umiała ten pomysł zrealizować. Urodziła się 12 stycznia 1874 r. we wsi Nowy Wiec na Pomorzu, w zaborze pruskim. Jej ojca powszechnie szanowano i chętnie wybierano na różne stanowiska i urzędy. Wychowała się w pobożnej, patriotycznej rodzinie, jako trzecie z trzynaściorga dzieci. Jej matka Paulina codziennie zapraszała domowników, służbę i gości do modlitwy różańcowej o tej samej porze. Najstarsza z sióstr uczyła się w szkole elżbietanek z internatem, gdy więc matka poważnie zachorowała, druga z córek prowadziła gospodarstwo, a jedenastoletnia Marta – opiekowała się pięciorgiem młodszego rodzeństwa. Mając 16 lat chciała zostać szarytką, siostry jednak uznały, że to zbyt wczesna decyzja i zapraszały ponownie za dwa lata. Jednak w zaborze pruskim wolno było przyjąć tylko jedną kandydatkę rocznie do katolickiego stowarzyszenia; po dwóch latach Marta razem z koleżanką wyjechała do Krakowa, gdzie nie było tych ograniczeń. W 1892 r. była już w postulacie Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego à Paulo.
Trzeba przyznać, że wybrała sobie naprawdę niełatwe życie. Szarytki podziwiano jako czyste, pogodne anioły, w pięknym stroju, pochylające się nad chorymi. Jednak praca i strój codzienny Córek Miłosierdzia wyglądały nieco inaczej. Praca szarytek oznaczała opiekę nad chorymi, noszenie wiadrami wody, mycie i opatrywanie ran, wiele niemiłej i brudnej pracy, zmiany pościeli, pranej przecież w ręku, podawanie leków, jedzenia i wody, przy okazji wysłuchanie skarg ludzi znużonych dolegliwościami, nazbyt często niezadowolonych ze stanu zdrowia, cierpiących. Ci, którzy zdrowieli, odchodzili. Przychodzili nowi chorzy. Wiadra czystej i brudnej wody, przepocone ubrania i brudne prześcieradła, wieloosobowe sale, zmienne nastroje chorych, nadmiar i monotonia obowiązków, praca od rana do wieczora – wszystko w imię służby Chrystusowi, chorym i ubogim – takie życie wybrała panna Wiecka herbu Leliwa. Osiem miesięcy formacji miało wystarczyć na początek, szkół pielęgniarskich nie było. W 1893 r., w stroju szarytek, Marta znalazła się w Szpitalu Powszechnym we Lwowie.  Uczyła się od starszych sióstr, asystując przy badaniach i operacjach. Taktowna, wyrozumiała, rozmawiała chętnie z chorymi, umiała proponować wspólną modlitwę, także sakramenty. Pijarzy wzywali ją szczególnie do konających. Wśród pacjentów byli prawosławni, Żydzi, grekokatolicy, Ormianie, katolicy rzymscy i protestanci – nierzadko dochodziło do napięć. Marta wszystkich traktowała serdecznie, jako siostra Miłosierdzia. Podziwiana, ceniona w kolejnych szpitalach, wszędzie miała świetną opinię.

Oszczerstwa
W 1899 r. trafiła do szpitala w Bochni. Cztery siostry z wielkim zaangażowaniem obsługiwały kancelarię, magazyn opatrunków, leków i pościeli, kuchnię oraz ponad 50 ciężko chorych. Także tu podziwiano jej cierpliwość, pracę, delikatność w zachęcaniu chorych do modlitwy, spowiedzi, nieraz po latach. Była cenioną doradczynią i podporą duchową, nazywano ją dobrodziejką, swój podziw wyrażał głośno proboszcz. Jednak nie wszyscy byli równie zadowoleni. Pewien pacjent urażony brakiem jej zainteresowania ogłosił po wyjściu ze szpitala, że siostra Marta jest w ciąży z chorym studentem. Podziwiana siostra nagle stała się ulubionym tematem plotek miasteczka, nalegano na jej usunięcie i ukaranie. Ludzie przyzwoici zadbali o happening przeciw niemoralności: do szpitala przyszła grupka zgorszonych i publicznie wręczyła siostrze Marcie kołyskę, gratulując ciąży. Przełożona, siostra Maria Chabło, wbrew wszystkim wierzyła w niewinność Marty. Tygodniami cierpliwie znosiła nalegania szanowanych obywateli, liczne upomnienia obrażonego proboszcza, który wezwał wizytatorkę do szpitala. Szarytki stały się głównym tematem plotek i oburzonych dyskusji; dla uspokojenia atmosfery zalecano przełożonej przynajmniej przesunięcie siostry Marty w inne miejsce. Siostra Maria wiedziała, że decyzja potwierdziłaby plotki,  nie zmieniła więc zdania nawet wtedy, gdy dwa razy została dotkliwie pobita i zaatakowana nożem i odmówiła wizytatorce usunięcia Marty. Szarytki, wierząc w szczerość współsiostry, pracowały dalej w przeludnionym szpitalu w atmosferze skandalu, opiekując się chorymi całą dobę, asystując przy operacjach, gotując, piorąc, sprzątając brudy i jednocześnie znosząc oszczerstwa i złośliwości.  Marta, zgodnie ze swym powołaniem Córki Miłosierdzia, zachowała cierpliwość i serdeczność wobec chorych. Gdy wreszcie zgorszeni znaleźli nowe tematy do plotek i przestali obrażać szarytki, przeniesiono siostrę Martę w inne miejsce. Dopiero na łożu śmierci oszczerca odwołał fałszywe oskarżenia, a proboszcz przeprosił przełożonych i siostrę Martę.
W szpitalu w Śniatyniu doceniano jej pracę, wiarę i pogodę ducha; kolejny proboszcz kierował do niej parafian. Przy ciężkiej pracy fizycznej pozostała zadowolona z powołania i uśmiechnięta. Była oparciem dla chorych, znajdowała czas, by się z nimi modlić, przygotowywać do sakramentów, uczyć katechizmu. Czytała w sercach i uspokajała obawy. Umiała jednać ludzi z Bogiem. Uznano ją za skuteczną pośredniczkę i wierzono w moc jej modlitwy. Stała się kierowniczką duchową wielu osób. Żydzi Śniatynia nazywali ją „świętą siostrą”, a grekokatolicy i prawosławni „Matuszką”. Była pocieszycielką wszystkich.

Umiłowanie bliźniego
W maju 1904 r. należało wysprzątać izolatkę po chorej na tyfus. Dozorca, ojciec rodziny, był przerażony, więc siostra Marta zastąpiła go w pracy. Następnego dnia była chora. Troskliwie ją leczono, rabin zarządził modły w synagodze, modlili się chorzy. Umarła, modląc się na różańcu 30 maja 1904 r. Miała 30 lat. Na pogrzeb przyszli prawosławni, katolicy i Żydzi, uznając ją za świętą.
A potem dalej przychodzono do siostry Marty, prosząc o opiekę. Zwyczaj ten przetrwał mimo burzliwych czasów I wojny światowej, wojny w 1920 r., represji bolszewickich, II wojny światowej. Gdy Rosjanie zmienili kościół w kuźnię, zniknęli duchowni i zakonnice, grób „Matuszki” stał się jedynym miejscem spotkań, modlitw, nabożeństw różnych wyznań. Kładziono na nim symbole różnych religii. Powtarzano historie wysłuchanych modlitw, uzdrowień, ale po cichu, bo rozpowszechnianie takich wiadomości groziło więzieniem i zsyłką na Sybir. Po wielu latach Polacy odkryli zadbany grób, na którym zawsze paliły się nowe świece, składano kwiaty, haftowane ręczniki… Siostrę Martę beatyfikowano 24 maja 2008 r. w Parku Kultury im. B. Chmielnickiego we Lwowie. Na wielkim obrazie ukazano błogosławioną na tle różnych świątyń – kościoła rzymskokatolickiego, ormiańskiego, cerkwi grekokatolickiej i prawosławnej oraz synagogi.
Wielu ekumenistów od lat pracuje nad tym, by w jednym miejscu pomodlili się wierni różnych wyznań. Okazuje się, że wystarczy jedna szarytka…
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki