Logo Przewdonik Katolicki

Emerytur może nie być

Dorota Niedźwiecka
W szybkim tempie stajemy się coraz mniejszym narodem, choć jeszcze nie widzimy skutków, bo bomba demograficzna tyka powoli / fot. Fotolia

Rozmowa z demografem i statystykiem dr. Lechem Haydukiewiczem o powodach większej dzietności, które wymykają się badaniom statystycznym.

Ponad sto lat temu w małżeństwie rodziło się średnio ponad pięcioro dzieci, które (gdy przeżyły) zapewniały rodzicom byt na starość. Rozwijana od XIX w. opieka socjalna okazała się chyba pułapką. Jesteśmy o krok od sytuacji, gdy nie będzie miał kto płacić emerytur.  
– Rzeczywiście, w szybkim tempie stajemy się coraz mniejszym narodem, choć jeszcze nie widzimy skutków, bo bomba demograficzna tyka powoli. Jeszcze w nieodległej przeszłości jeśli nie miałeś kilkorga dzieci to na starość nie miał cię kto utrzymać.  „Muszę szybko się ożenić// wyjść za ciebie – myśleli nasi przodkowie – bo inaczej będzie bieda”. A tak: będziemy mieli dzieci, pierwsze lata przeżyjemy na ziemniakach, a potem – za sześć lat dzieci będą pasły gąski, za szesnaście lat – pójdą do fabryki, i będzie nam łatwiej. Ten mechanizm był wbudowany w społeczeństwo.
 
Potem przyszły zmiany cywilizacyjno-ekonomiczne, a za nimi – zmiany modelu rodziny na mniej dzietną.
– Dokładnie. A odkąd w Europie zaczął działać obowiązkowy system emerytalny, nie widzimy przełożenia pomiędzy ilością dzieci a pieniędzmi, jakie posiadamy w rodzinie.  Czasem tylko mamy refleksję: na temat naszej biedy obecnej lub spodziewanej na emeryturze. Nie widzimy jednak, że obecna bieda wynika z wadliwości systemu ekonomicznego państwa, a brak przyszłych zabezpieczeń (ze względu na nieuchronny upadek  państwowych ubezpieczeń) możemy zniwelować tylko dobrze wychowaną gromadką dzieci, które nas wspomogą.
 
Trzydzieści lat temu można było jeszcze czuć się bezpiecznie, czekając na emeryturę doręczaną przez listonosza.
– Dziś już wiemy, że mamy w Europie bardzo niski przyrost naturalny, który nie powoduje zastępowalności pokoleń. Mocno upraszczając: dla Polaków oznacza to, że jeśli za 30 lat dostaniemy emeryturę, przy najgorszych prognozach może ona wynosić 200–300 zł. Analizując prognozy demograficzne, choćby te ogłaszane przez GUS widać że Polska jest w ostatnim momencie, by zadbać o wzrost demograficzny. 
 
W przeciwnym razie co, poza niskimi emeryturami, co nam grozi?
– Może być niedobrze, a nawet: bardzo niedobrze. Możemy robić projekcję przenosząc dzisiejsze wskaźniki i trendy zmian do jakiegoś określonego czasu w przyszłość. Dochodząc do takiej sytuacji, gdy w Polsce zostanie ostatnia dziewczynka lub ostatni chłopiec, którzy już dalej nie będą mogli się rozmnażać. Z matematycznego punktu widzenia to możliwe. Emigracja Polaków do innych krajów przyspieszy jeszcze ten moment, gdy „ostatni w Polsce zgasi światło”.
 
Natura nie podlega jednak tylko matematycznym wyliczeniom.
– Rzeczywiście: świat realny nie znosi takich matematycznych przełożeń. Kulturowo, ekonomicznie i politycznie  nie zniesie wydarzeń, poprzedzających ten punkt zero i znajdzie jakieś inne rozwiązanie.
 
Jakie?
– Może to być np. własny przyrost naturalny lub emigracja ludzie z zewnątrz. Dla nas najlepiej by było, gdyby rozwiązanie polegało na zwiększeniu tej samej tożsamościowo populacji. To pozwoliłoby uniknąć kryzysu tożsamości kulturowej. Mam na myśli ten kryzys, w który dość szybko wchodzą kraje przyjmujące z powodów demograficznych – zbyt dużą ilość obcokrajowców, nieprzystających do lokalnego społeczeństwa w aspektach zasadniczych: hierarchii wartości i przyjmowanych przez dane społeczeństwo rozwiązań.
 
 
Wróćmy do emerytur. Jako społeczeństwo wciąż chyba nie wierzymy, że mogą być tak niskie. Łatwiej nam temu zaprzeczać.
– Tak. Często o tym nie mówimy. Chcemy wierzyć, że mamy bezpieczeństwo. A gdy bliżej się przyjrzeć: państwa europejskie bankrutują. Ostatnio o czekającym nas załamaniu emerytalnym zaczynają mówić specjaliści także w szeroko dostępnych mediach. Np.  Zbigniew Jakubowski, wiceprezes towarzystwa funduszy inwestycyjnych Union Investment, zwraca uwagę na to, że ze względów demograficznych rząd w naszym kraju będzie musiał w którymś momencie zdecydować się na tzw. emerytury obywatelskie. To rodzaj niskich wypłat, takich samych dla każdego, bez względu na to, jak długo i jak wysokie składki odprowadzał do systemu emerytalnego podczas swojej pracy zawodowej.
 
Jakie widzi Pan rozwiązania?
– Pierwsze – to zdecydowane zmiany systemowe, rezygnujące z funkcjonującego wciąż w Polsce i Europie modelu socjalistycznego: z państwem opiekuńczym, które redystrybuuje dobra, nakłada wysokie podatki i przymusowe składki na emerytury. Uważam, że w ten sposób  powoduje  stagnację i marazm wśród ludzi–którzy w innych warunkach łatwiej staliby  się aktywni i ekonomicznie zaradni. Drugie rozwiązanie – to dołożenie wszelkich starań, by podnieść wskaźnik przyrostu ludności na powodujący zastępowalność pokoleń.
W dzisiejszym świecie możemy co prawda udawać wzrost gospodarczy: możemy mistyfikować kreatywną księgowość, zabierać bogatym i dawać biednym, tworzyć sztuczne międzynarodowe przepływy pieniędzy itp. – ale tylko do czasu. Bogactwo nie powstaje przez sztuczną żonglerkę tylko przez pracę. A praca powstaje dzięki ludziom. Jeśli nie będzie ludzi – to nie będzie rozwoju. Bańka mydlana sztucznie wykreowanego dobrobytu pęknie.
W perspektywie jednostek wygląda to niewinnie: nie decyduję się na dziecko, bo nie jestem gotowy, dojrzały, potrzebuję przygotować na jego przyjście dom. Zwlekam, a czas ucieka i rodzimy mniej dzieci. W skali makro- to problem ogromnych rozmiarów: powoduje że społeczeństwa będą stawać się coraz biedniejsze, bo nie ma kto na nie pracować. 
 
Z doświadczenia wynika, że sam dobrobyt materialny nie sprzyja wielodzietności.
– Tak. Mimo że – jako społeczeństwo – jesteśmy znacznie bogatsi niż nasi przodkowie sto lat temu, mamy coraz mniej dzieci. Jako przedstawiciele krajów pierwszego świata – często zwracamy uwagę na to, że rosną bezpośrednie koszty posiadania dziecka. Jest jeszcze inny problem: nie mogę mieć drugiego dziecka, bo nie pójdę na studia podyplomowe, stracę pracę. Z punktu widzenia ekonomicznego dziecko traktuje się jako potencjalnie utracony zysk. Przynajmniej tak pokazują to badania statystyczne. Jednak mi jako socjologowi i demografowi coś  tu zgrzyta.
 
Co?
– Tu musi być coś więcej. Nie może być przecież tak, że ludzie rozmnażają się tylko z przyczyn ekonomicznych. Wielu decyduje się na dzieci – bo po prostu są ludźmi  – i chcą je mieć, tylko trudno jest  tę motywację ująć na  wykresie. Dlatego z naukowego punktu widzenia łatwiej ten czynnik zignorować – mimo że wiemy, że tak jest. Przemawia do mnie amerykański ekonomista Harvey Leibenstein, który w swojej teorii funkcjonowania gospodarstwa domowego podkreśla, że demografia zależy nie tylko  od ekonomii, ale od naszego zrozumienia radości z posiadania dzieci i  z hierarchii wartości. Mówiąc innymi słowami: nasza seksualność potrzebuje się formować zgodnie z wymogami człowieczeństwa.
 
I to każdy z nas decyduje o tym, czy w przyszłości odpowiednia liczba ludzi będzie wpływać na rozwój społeczeństwa i państwa.
– Dokładnie. Nieraz tak sobie myślę, obecne czasy to taki moment, w którym Pan Bóg rozdawszy w przeszłości karty (dawniej musieliśmy mieć dużo dzieci) – mówi nam: sprawdzam! Czyli: macie dobrobyt niespotykany w przeszłości – co z nim zrobicie? Czy teraz kiedy z pozoru posiadanie dzieci nie jest to koniecznością nadal będziecie je mieć?
 
Wróćmy do zagadnienia wartości. Chcę mieć dzieci, bo…
– Bo chcę. Chcę je albo tylko z miłości do nich samych, albo z miłości do nich i do Pana Boga. Bo dawanie życia jest piękne i wychowywanie jest piękne. Sam dobrobyt bez wkładu, jakim jest miłość do dziecka, nie pomoże. Będzie raczej sprzyjał folgowaniu niskim instynktom ulegania coraz większym wygodom, na które zawsze znajdę wymówkę. I nie ubliżam tu nikomu, bo każdy – w tym ja – mamy wady. Gdy kocham – to te wady przezwyciężam. Wiem, że dobro i piękno kosztuje i równocześnie daje szczęście.
 
A rola państwa?
– Dobrze, by zrozumiało ten mechanizm i jedynie delikatnie wychodziło naprzeciw rodzicielskiej miłości.



Dr Lech Haydukiewicz
geograf i demograf zajmujący się zagadnieniami rozwoju kulturowego i demograficznego oraz migracjami. Pracownik naukowy Akademii Ignatianum w Krakowie.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki