Logo Przewdonik Katolicki

Europa jest nam potrzebna

Jacek Borkowicz

Unia Europejska nas zawodzi. Ale to nie znaczy, byśmy mieli cieszyć się z jej porażek. Bo Polska odwrócona od Brukseli oznaczać będzie Polskę zwróconą ku Moskwie.

We wtorek 22 marca terroryści uderzyli w miejscu szczególnym – w stolicy Unii Europejskiej. Niektórzy, nie bez racji, nazywają nawet Brukselę stolicą Europy. Tak też pewnie myśleli ci, którzy przygotowali ostatni zamach. Zbrodniarze, odpalając swoje ładunki w węzłowych punktach europejskiej metropolii, dali nam czytelny sygnał: jesteśmy u was i już nic z tym nie zrobicie. Możecie postawić na nogi wszystkie służby, a my i tak będziemy powtarzać ataki. Wbrew zapewnieniom rzeczników waszych rządów (ostatnio wygłaszanym jakby ze słabszą determinacją) wasze państwa, nieważne czy każde z osobna, czy razem, nie poradzą sobie z nami. Jesteśmy w stanie zrobić to w dowolnym czasie i w każdym miejscu Europy.
Zwykli mieszkańcy Brukseli odpowiadają na ten przekaz dwojako. Jedni reagują lękiem. Gdy widzą na ulicy młodego człowieka o śniadej cerze, przechodzą na drugą stronę jezdni. Do niedawna takie zachowanie ze strony przedstawiciela klasy średniej byłoby tu, na europejskim Zachodzie, nie do pomyślenia. Dziś już nikogo nie dziwi. Lęk, wszczepiony w ludzką zbiorowość, w kilka dni burzy to, co budowano przez pokolenia. Inni odpowiadają gniewem. Krzyczą na miejscu tragedii swoje „dlaczego?” lub „nie zgadzam się!”, maszerują w marszach solidarności. To zrozumiałe, ludzkie odruchy. Jednak z każdym kolejnym zamachem te same działania nabierają innego znaczenia. Gdy trzymając się za ręce, kroczymy w pochodzie przeciw przemocy, okazujemy piękny gest braterstwa. Ale gdy owa naga przemoc triumfuje następny raz, i jeszcze następny, a my znowu ruszamy w pokojowym marszu – dajemy tym tylko wyraz własnej bezsilności. Trudno oprzeć się wrażeniu, że zarówno lęk, jak i podszyty bezsilnością bunt, to dokładnie to, o co chodziło terrorystom.
Takich reakcji można się było spodziewać. Po listopadowych zamachach jeden z francuskich internautów zaapelował do inicjatorów solidarnościowej akcji „Pray for Paris”: dajcie z tym spokój! My tutaj, w Paryżu, nie potrzebujemy waszych modlitw. Chcemy pić wino, śpiewać, kochać się i cieszyć się życiem. Tak rozumiemy naszą wolność. Ten internauta, jak wolno się spodziewać, reprezentował liczną, bardzo liczną rzeszę Europejczyków.
 
Im gorzej, tym lepiej?
My w Polsce znamy cenę takiej wolności i wiemy, czym kończy się radosny bal na Titanicu. Patrząc na zachodnią stronę Europy, moglibyśmy zacytować słowa Zygmunta Krasińskiego, chyba nie od parady nazywanego przez nas wieszczem, czyli prorokiem: „Już się ma pod koniec starożytnemu światu – wszystko, co w nim żyło, psuje się, rozprzęga i szaleje – bogi i ludzie szaleją”. Na naszych oczach powtarza się los starożytnego Rzymu i widzi to każdy, komu nieobca jest europejska historia.
To wszystko prawda. Jednak w tych naszych polskich ostrych ocenach niepokojąco często pojawia się ton wyższości, a czasem nawet niedobrej satysfakcji. A nie mówiłem? – peroruje niejeden z nas. Zawsze uważałem, że ta Unia, ta cała Europa, to nic dobrego. Im dalej od Brukseli, tym lepiej dla nas. Oni i tak są już skazani i nic im nie pomoże. Już lepiej będzie, jak się to wszystko prędzej zawali. Byle Polska stała z boku. „Niech na całym świecie wojna…” Skąd my to znamy?
Niedaleko Brukseli, tuż za niemiecką granicą, leży miasto Aachen, zwane kiedyś u nas z rzymska Akwizgranem. Tutaj spoczywają szczątki Karola Wielkiego, pierwszego władcy chrześcijańskiej Europy. Do jego grobu pielgrzymował cesarz Otton III, prosto z Gniezna, gdzie przy relikwiach świętego Wojciecha snuł z Bolesławem Chrobrym plany nowego ładu europejskiej wspólnoty narodów. Także sama Bruksela to nie tylko przeszklone gmachy unijnych instytucji – to także sylwetki starych gotyckich kościołów. Prawda, większość z nich świeci dzisiaj pustką. Pozostają jednak świadectwem wspaniałej przeszłości. Tej przeszłości, która jest też naszym, polskim dziedzictwem.
 
Jeśli nie Unia, to co?
Od 2004 r. nasze związki z europejską wspólnotą to coś więcej niż kulturowa spuścizna minionych czasów. Jesteśmy częścią Unii Europejskiej i razem z wszystkimi jej członkami ponosimy odpowiedzialność za przyszłość naszego kontynentu. Choć słuszność tych słów wydaje się oczywista, przeciętny Polak, zniechęcony egoizmem i krótkowzrocznością Zachodu, słucha ich z dystansem.
Zgoda, wlejmy jeszcze kolejną kroplę dziegciu do miodowej europejskiej czary. Polski katolik ma dodatkowe powody, by nie wierzyć w slogany płynące z Brukseli. Nie wierzy im, bo czuje, że chrześcijanie są w Unii Europejskiej dyskryminowani. I ma rację. Unia dyskryminuje chrześcijan, konkretnie katolików – od 11 października 2004 r. Tego dnia Komisja Europejska, czyli unijny rząd, odrzuciła kandydaturę Rocco Buttiglionego. Włoski polityk został skreślony, gdy egzaminowany przed głosowaniem oświadczył, że także jako członek Komisji kierować się będzie w swoim sumieniu zasadami Dekalogu. Od tej pory żaden kandydat na to stanowisko nie odważył się na podobną zuchwałość.
To wszystko prawda. Ale jaki z niej wysnuć mamy wniosek? Zerwać z Unią, skoro nas zawodzi? To byłoby – jak mawiali nasi przodkowie – leczenie diabła Belzebubem. Bo geopolityka, jak natura, nie znosi próżni. W Unii, choć wydaje się teraz słaba i bezbronna, nie jesteśmy sami. Samotnie zdani bylibyśmy na tych, których towarzystwa bynajmniej nie pożądamy. Myślę tu nie tylko o wojownikach kalifatu. Nasz sąsiad ze wschodu tylko czeka, które z nowych państw Unii pierwsze opuści jej szeregi. Bądźmy pewni, że w takim wypadku putinowska Rosja z pewnością nie odmówi nam „braterskiej pomocy”. I skruszona Polska, skarcona za flirt ze zdradzieckim Zachodem, znowu zajmie miejsce w zgodnej rodzinie narodów słowiańskich. Żadne NATO nas od tego nie wybroni, jeżeli my sami wyrzekniemy się politycznych związków z Zachodem.
 
Jak naprawić Europę?
Krytykujmy, nawet ostro, porządki w unijnej wspólnocie. Bo jest za co Unię krytykować. Ale każdy, kto dzisiaj cieszy się z objawów słabości UE, kto agituje za secesją, działa na korzyść Władimira Władimirowicza Putina.
Ale krytykować – to za mało. Pamiętajmy, że nie tylko my potrzebujemy Unii. Także Unia potrzebuje nas. Dzisiaj, w dobie kryzysu, bardziej niż kiedykolwiek. Dbajmy o jak najliczniejszy, a właściwie o jak najbardziej skuteczny udział Polaków w unijnych agendach: w Radzie Europejskiej, w Parlamencie Europejskim, w Komisji Europejskiej. Po to, by walczyć tam ze złym duchem bezideowości i marazmu. By stworzyć mechanizmy europejskiej samoobrony. Po to wreszcie, by wypracować tam nowy model obywatelskiej aktywności Europejczyka. Model, który nie ignoruje europejskiej tradycji, w którym europejski polityk nie odwraca się z niechęcią od chrześcijanina, w którym sam chrześcijanin – bez obawy o zgodność z własnym sumieniem – może objąć najwyższe europejskie urzędy.
„Od Unii Lubelskiej do Unii Europejskiej!” – powiedział w Rzymie naszym rodakom Jan Paweł II. Było to w roku 2003, na rok przed wejściem Polski do unijnej wspólnoty. Można się spodziewać, że święty papież, gdyby nadal żył, nie szczędziłby słów zatroskania jej aktualnym stanem. Ale trudno mi sobie wyobrazić, by mógł on zaakceptować polską możliwość odwrotu. Jan Paweł II, człowiek o światowych horyzontach, a jednocześnie z bagażem polskich historycznych doświadczeń, zbyt dobrze znał wysoką cenę, jaką przychodzi płacić narodom za skarb wolności. A tej dzisiaj nie da się obronić w pojedynkę.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki