O filmie wypowiedzieli się już rzecznik Konferencji Episkopatu Polski ks. Paweł Rytel-Andrianik oraz s. Małgorzata Borkowska, benedyktynka, badaczka i znawczyni historii życia zakonnego. Wypowiedzieli się negatywnie, i mimo że s. Małgorzata przyznała, że filmu nie widziała i nie ma zamiaru go oglądać, potraktowałam te opinie bardzo poważnie. Po tym wstępie film mnie zaskoczył, bo nie potrafiłam tych opinii przełożyć na to, co zobaczyłam. Ponieważ ja zobaczyłam w obrazie Francuzki Anne Fontaine głęboko ewangeliczną przypowieść o sile wiary i o tym, że Bóg posługując się naprawdę różnymi ludźmi, może z przepastnej udręki i śmierci wyprowadzić życie.
Gdzieś w Polsce
Wszystkiemu winna jest chyba informacja pojawiająca się na samym początku filmu, że opowiedziana historia oparta jest na faktach. Ale na razie pomińmy to. Akcja filmu dzieje się gdzieś w Polsce podczas zimnego przedwiośnia 1945 r. W żeńskim klasztorze otoczonym lasami i polami żyje kilkanaście zakonnic. Jedna z nich ukradkiem dociera do pobliskiego miasteczka i szuka pomocy u przebywającej tam z francuskim Czerwonym Krzyżem lekarki. W rezultacie młoda Francuzka staje wobec wyzwania, do jakiego nigdy nie była przygotowana. W klasztorze kilka zakonnic jest w ostatnim miesiącu ciąży i zaczynają się porody, które przełożona chce ukryć przed światem. Zakonnice zostały zgwałcone przez sowieckich żołnierzy, niektóre zaszły w ciążę, każda radzi sobie z tym inaczej. Mathilde Beaulieu obiecując zachowanie tajemnicy, pomaga im jak może.
Anne Fontaine nakręciła film bardzo intymny, nieepatujący brutalnością, bo nie jest to film o gwałtach, ale o ich skutkach. Mathilde jako ateistka pochodząca z komunistycznej rodziny staje wobec tajemnicy wiary tak potwornie doświadczonych zakonnic. Jaka to wiara? Różna, bo różny jest człowiek. Kobiety, które oddały się na służbę Bogu, przebywając z Nim w głębokiej relacji, pozbawione są duchowej opieki spowiednika, zdane na mądrość przełożonej, która jest jednak tylko człowiekiem. Szuka wyjścia z sytuacji, nie chce skandali ani sensacji (nie jest trudno wyobrazić sobie sensację, jaką wzbudziłyby w małych miasteczkach i wioskach brzemienne zakonnice w czasach, gdy panna z dzieckiem była stygmatyzowana), aż wreszcie decyzja, jaką podejmuje, tragicznie błędna, staje się jej osobistym dramatem.
Nie będę opisywała żadnych szczegółów, bo nie o to chodzi w recenzji. Rozumiem, że dla s. Małgorzaty Borkowskiej ważne jest to, że pokazane w filmie zakonnice ubrane są w stroje benedyktynek. Dla mnie jednak to nie ma żadnego znaczenia, a film – poza habitami – ani razu nie sugeruje konkretnego zgromadzenia. A zresztą, czy to jest najważniejsze? Czy jeśli wydarzenia miałyby miejsce u tych konkretnie sióstr, czy to o nich źle świadczy? Czy ten film atakuje ofiary? Przecież nie!
Prawda i fikcja
Bo przecież to nie jest film dokumentalny i zarzuty, że przedstawia nieprawdziwą historię są naprawdę przesadzone. Fakt najważniejszy i podstawowy, o którym się nie mówiło, jest taki, że polskie zakonnice były gwałcone przez sowieckich żołnierzy. Że niektóre rodziły poczęte z tego gwałtu dzieci. Że spotkała się z tym dramatem francuska stażystka z Czerwonego Krzyża, którego lekarze przyjechali do Polski, aby leczyć i opiekować się ocalałymi w niemieckich obozach jenieckich francuskimi żołnierzami. Reszta to fikcja. Bo reżyserka z Mathilde katoliczki zrobiła ateistkę (prawdziwa Mathilde nazywała się Pauliac i zachowały się jej listy – raporty, które pisała z Polski, wstrząśnięta między innymi opowiedzianym w filmie wydarzeniem). Bo z pojedynczych zakonnic utworzyła klasztor. Bo z anonimowego zgromadzenia uczyniła benedyktynki (dla tych widzów, którzy potrafią rozpoznać rodzaj habitu, a swoją drogą reżyserka twierdzi, że habity zostały specjalnie zaprojektowane dla potrzeb filmu po to, by nie można ich było przypisać żadnemu konkretnemu zgromadzeniu). Ale przecież to są wszystko zabiegi filmowe, które twórca ma prawo zastosować, by przedstawić swoją opowieść. Najważniejsze, by działał nie poniżając i nie hańbiąc ofiar. A czy nie jest tak, że dzięki Niewinnym nagle opinia publiczna dowiedziała się o siostrach elżbietankach, które broniąc swojej godności i czystości zostały podczas zbiorowych gwałtów, jakich dokonali na nich żołnierze Armii Czerwonej, zamordowane? Proces beatyfikacyjny na poziomie diecezjalnym zakończył się rok temu. Więc czy nie jest tak, że ten obraz przypomina o ofiarach, o zakonnicach, których czystość została tak brutalnie zbrukana? O tym, że gwałt jest wciąż stosowany przez mężczyzn w wojnach na całym świecie jako atak na wroga? O podwójnej agresji: na kobietę i na zakonnicę? Czy nie przypomina nam także o masowych gwałtach w Bośni, także na zakonnicach i to nie tak dawno temu?
Przede wszystkim jednak widzę w tej filmowej przypowieści prawdę o Bogu, który z takiego zła wyprowadza tak wielkie dobro, jakim jest poświęcenie, miłość i życie.
Na koniec koniecznie muszę wspomnieć o tym, jak świetnie w filmie zagrali wszyscy aktorzy, a szczególnie Agata Kulesza, Agata Buzek i Lou de Laâge.