Logo Przewdonik Katolicki

Depozytariusze białoruskiej tożsamości

Jacek Borkowicz

Ich nazwa wywodzi się od unii zawartej w Brześciu w 1596 r., odkąd to polsko-ruscy unici stanowią część Kościoła katolickiego. Dziś unia jest wyznaniem sporej części białoruskich inteligentów, świadomie pielęgnujących białoruską świadomość, kulturę i język.

„Dzieci, wstawajmy od stoła!” – woła Ksiądz na początku IV części Dziadów. Kiedyś takie zawołanie nikogo w Polsce nie dziwiło: mickiewiczowski bohater, przyjmujący w swoim domu Pustelnika-Gustawa, to duchowny unicki, żonaty zgodnie z kanonami swojego obrządku. Synowie takich duchownych często wybierali stan kapłański, tworząc całe księżowskie dynastie. Dwaj Horbacewicze, ojciec i syn, jako kolejni parochowie (proboszczowie) cerkwi w Cyrynie na Nowogródczyźnie, a także wiejscy nauczyciele, byli pierwszymi wychowawcami małego Adasia Mickiewicza. Poeta uwiecznił ich postacie we wspomnianych Dziadach, a także w Balladach i romansach.
To wszystko było kiedyś oczywiste. W dawnej, przedrozbiorowej Polsce unici – obok rzymskich katolików – byli przecież największą wspólnotą wyznaniową. Skupiali połowę wszystkich mieszkańców państwa, dominując we wschodnich województwach Rzeczypospolitej. Ich nazwa wywodzi się od unii, zawartej w Brześciu w 1596 r., odkąd to polsko-ruscy unici – dzisiaj zwani grekokatolikami – stanowią część Kościoła katolickiego.
Po rozbiorach większość unitów dostała się pod panowanie Petersburga i Wiednia. Grekokatolicy z zaboru austriackiego z czasem zadeklarowali się jako Ukraińcy, dając początek ukraińskiemu odrodzeniu narodowemu. Kres legalnemu istnieniu ich współwyznawców z zaboru rosyjskiego położył rok 1839, kiedy to carat zlikwidował na swoim terytorium Cerkiew unicką, przymusowo włączając jej parafie oraz wiernych w struktury rosyjskiego prawosławia. Wydawałoby się, że ów akt oznacza nieodwołalny koniec istnienia Unii na tamtych terenach. Jednak właśnie wtedy rozpoczął się fascynujący rozdział „życia po życiu” tamtejszych katolików wschodniego obrządku.
 
Pozbawieni narodotwórczej bazy                            
W momencie kasaty ich Cerkwi przeważająca część unitów zaboru rosyjskiego skupiała się na terytorium obecnej Białorusi, mówiła też po białorusku. Wspomniani parochowie, synowie i wnukowie księży (jak mickiewiczowski Horbacewicz junior) reprezentowali wtedy pokolenie wychowane w polskiej kulturze i uważające się za polskich patriotów. Podobnie działo się na zarządzanych przez Austriaków obszarach ukraińskojęzycznych. Tam jednak kolejne pokolenia unickich duchownych stawały się szerzycielami ukraińskiej kultury i ukraińskiej świadomości narodowej. Na Białorusi podobny proces został gwałtownie przerwany likwidacją Unii. Odtąd Białorusin mógł być wyłącznie prawosławnym lub rzymskim katolikiem – to ostatnie wyznanie jako tako tolerowano w państwie carskim.
Z punktu widzenia narodowych potrzeb rodzących się białoruskich elit stanowiło to sytuację dramatyczną. O ile bowiem prawosławie ciążyło kulturowo ku rosyjskości, rzymski katolicyzm był tam domeną Polaków. Białoruski inteligent, jeśli wychowano go w prawosławiu, najczęściej stawał się Rosjaninem, rzymski katolik – Polakiem. Białorusini pozbawieni więc zostali niejako naturalnej „bazy narodotwórczej”, którą dla ich sąsiadów, Ukraińców z Galicji, stanowiło wyznanie greckokatolickie. W efekcie trzy pokolenia później, w epoce I wojny światowej i rozpadu zaborczych imperiów, białoruska świadomość narodowa, w porównaniu z ukraińską, była słabiutka. Za Białorusinów uważała się pewna część tamtejszych rzymskich katolików oraz znikomy odsetek prawosławnych. To wszystko nie stanowiło jednak masy krytycznej, zdolnej rozpalić w masach płomień narodowego odrodzenia.
Skromne białoruskie elity pamiętały jednak o Unii i jej wkładzie w rodzimą historię oraz kulturę. W białoruskich wioskach i miasteczkach żyli przecież jeszcze starzy ludzie urodzeni przed 1839 r. Gdzieniegdzie wspomnienia o Unii były całkiem świeże.
 
Prześladowania i próby odrodzenia
Na skutek traktatu ryskiego z 1921 r. terytorium Białorusi podzielono między Polskę a sowiecką Rosję. Z tej ostatniej bolszewicy wydzielili niebawem „białoruską republikę”, formalnie niepodległą, faktycznie – marionetkowe państewko w pełni zależne od Moskwy. Początkowo promowano tam białoruską kulturę, jednak po kilku latach, gdy zmienił się ideowy „kurs” partii komunistycznej, Białorusinów znowu zaczęto rusyfikować, a skromne białoruskie elity posłano do piachu.
Ten los stał się też udziałem ks. Józefa Białogłowego. Po białorusku nazywał się on Jazep Biełahałowy: podobni mu ludzie, katolicy, często wykazywali się podwójną świadomością, białoruską i polską. W latach 20. kierował on katolicką wspólnotą w Mohylewie nad Dnieprem. Tam właśnie próbował wskrzesić społeczność białoruskich unitów. Nie było mu jednak dane długo pracować: aresztowany w 1926 r., po dwóch latach obozu zamęczony został w lochach moskiewskiego GPU, poprzednika NKWD. Jego owczarnię bolszewicy rozpędzili.
Inaczej było na terenach polskich. Tutaj wskrzeszeniem Unii zajął się aktywnie rzymskokatolicki biskup podlaski Henryk Przeździecki. Do końca istnienia II RP na terytoriach, gdzie ludność mówiąca po białorusku stanowiła większość, powstało kilkanaście parafii unickich.
II wojna światowa zmiotła je z powierzchni ziemi rękami nowych najeźdźców. Unitów prześladowali, z tradycyjną już zajadłością, bolszewiccy Rosjanie. Również hitlerowcy, choć pozwolili na ponowne otwarcie niektórych unickich cerkwi, wobec samych unitów – podobnie jak wobec ogółu Białorusinów – kierowali się rządami terroru. Jezuita Antoni (Anton) Niemancewicz, pierwszy XX-wieczny egzarcha (biskup) Kościoła grekokatolickiego na Białorusi, zmarł w 1943 r. w więziennym szpitalu w Mińsku.
Po 1945 r. białoruscy emigranci odbudowali struktury unickie w Zachodniej Europie, Stanach Zjednoczonych i Kanadzie. Siłą rzeczy były one nieliczne, odegrały jednak pewną rolę w podtrzymaniu, zdeptanego butami okupantów, płomienia białoruskiej religijnej i narodowej odrębności. Na tym polu wyróżnił się ojciec Alaksandr Nadson, który przez kilkadziesiąt lat opiekował się utworzonym przez siebie, w prywatnym mieszkaniu w Londynie, muzeum i biblioteką białoruską.
Jednak na samej Białorusi Unia znowu stała się bytem zakazanym. Po trzech falach terroru (1839, lata 30. i 40. XX w.) grekokatolicy byli tam wspólnotą niewidoczną. Nieliczni księża kontynuujący tradycję unicką działali w podziemiu. 
Zmiany przyniosła dopiero liberalizacja, dokonana w połowie lat 80. Gdy 11 marca 1989 r. o. Nadson celebrował Mszę w kościele na Kalwarii – przez długie lata jedynej świątyni katolickiej w Mińsku – było to pierwsze od 1839 r. jawnie odprawiane, unickie nabożeństwo w tym mieście. Pod kierunkiem dziekana, ks. Jana Matusewicza, ongiś nawróconego na katolicyzm studenta teatrologii, na Białorusi zaczęło funkcjonować kilka unickich parafii.
 
Nie tylko liczby
Nie jest to wiele, jednak dla Białorusinów znaczenie Unii wykracza poza miarę liczby parafii czy też liczby wiernych (obliczanej różnie: od 8 do 40 tys.). Unia – nieznaczna w skali ogólnobiałoruskiej – jest wyznaniem sporej części białoruskich inteligentów, ludzi świadomie pielęgnujących białoruską świadomość i kulturę, a także białoruski język.
Jest to atutem, ale jednocześnie zagrożeniem. Na rządzonej przez Łukaszenkę Białorusi nawiązywanie do wątków narodowych i niepodległościowych, a także mówienie po białorusku – wszystkie trzy czynniki silnie obecne są w Cerkwi unickiej – nie jest dobrze widziane. Z drugiej strony jest faktem, że wielu unitów czynnie zaangażowanych jest jako działacze antyłukaszenkowskiej opozycji. Przykładem może być tu wybitny fizyk, prof. Jury Chadyka z Mińska, przez długie lata jeden z liderów Białoruskiego Frontu Narodowego.
Podobnie jak za czasów biskupa Przeździeckiego, w odrodzeniu Unii na Białorusi dopomogli Polacy. Obecna głowa tamtejszej Cerkwi greckokatolickiej, Sergiusz (świeckie imię Jan), jest marianinem z Polski, profesorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Od 1993 r. piastuje on urząd wizytatora apostolskiego grekokatolików na Białorusi, ma też prawo odprawiania nabożeństw w obu obrządkach, rzymskim i bizantyjskim. Nosi duchowny tytuł archimandryty, czyli zwierzchnika monasteru, jednak jako jedyny w całym Kościele katolickim archimandryta ma on prawo noszenia omoforionu, szaty liturgicznej zastrzeżonej dla biskupów obrządków wschodnich. 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki