Logo Przewdonik Katolicki

Zakorzenieni w chrześcijaństwie

Marcin Pera
Im bardziej człowiek będzie zakorzeniony, tym bardziej może być otwarty. Zakorzenione drzewo przynosi owoce, niezakorzenione usycha

Rozmowa z abp. Henrykiem Muszyńskim, prymasem seniorem, o wyzwaniach, jakie stoją przed kolejnym zjazdem gnieźnieńskim, oraz o stanowisku wobec uchodźców

Już niebawem rozpocznie się X Zjazd Gnieźnieński. Tym razem hasło zjazdu brzmi „Europa nowych początków. Wyzwalająca moc chrześcijaństwa”. Księże Prymasie, czy nie brzmi jednak ów temat zbyt optymistycznie? Zwłaszcza w obliczu tego, z czym mierzy się dziś Europa, nowy początek może być interpretowany zupełnie przeciwnie do tego, co sobie zakładamy.
– Nie możemy mówić o nowym początku w sensie odnowienia całej Europy, bo to jest po prostu nierealne. Hasło zjazdu to zarazem apel, który kierujemy do ludzi ochrzczonych, żyjących na Starym Kontynencie, którzy odziedziczyli kulturę chrześcijańską. Europa, gdy chodzi o dziedzictwo kulturalne, jest ciągle chrześcijańska. Musimy jednak pamiętać, że mamy jednocześnie do czynienia z Europą pluralistyczną. To jednak tylko wzmacnia siłę apelu, który – owszem, przez małe wspólnoty, czyli rodziny, różne grupy, parafie – adresowany jest przecież do pojedynczego człowieka.
Wrócę jeszcze na moment do chrztu, który dla wielu stanowi dziś jedynie obrzęd, ceremonię. Zjazd ma zaś być przypomnieniem, świadectwem, że chrzest jest nowym narodzeniem, sposobem bycia i wspólnoty z Chrystusem Zmartwychwstałym. To On ma być początkiem dla wspólnoty, która stanowić ma propozycję dla wszystkich zmęczonych chrześcijan oraz inaczej myślących. Oczywiście wymaga to świadectwa i osobistego zaangażowania. Siłą zjazdu jest zaś to, że uczestniczą w nim przedstawiciele różnych wspólnot religijnych i wyznaniowych, często są to młodzi ludzie, poszukujący głębi i pełni chrześcijaństwa. Trzeba pamiętać, że młody człowiek zwykle nie poprzestaje na  tym, co powierzchowne. Zjazd ma być odpowiedzią i wsparciem w tym poszukiwaniu.
Naszą słabością jest także to, że chrzest przyjmujemy jako dzieci, co powoduje, że mamy obrządek, ale nie mamy faktycznej inicjacji do życia chrześcijańskiego. Zupełnie inaczej rzecz się miała w początkach chrześcijaństwa, gdy wspólnota zaświadczała o gotowości danego człowieka do przyjęcia chrztu. Dlatego też bardzo podoba mi się idea prymasa Wojciecha Polaka, by jednym z efektów zjazdu, jako części obchodów 1050. rocznicy chrztu Polski, był tzw. deuterokatechumenat, czyli powtórny katechumenat. To da nam szansę uformować nowych, przeświadczonych głęboko i żyjących treścią chrześcijaństwa ludzi, którzy będą pokazywali, co znaczy być dzisiaj chrześcijaninem.

Pomysł powtórnego katechumenatu brzmi bardzo ciekawie. Całą ideę „nowych początków” moglibyśmy streścić zatem w zdaniu, że każdy z nas, indywidualnie, potrzebuje swojego „nowego początku”.
– Oczywiście, każdy z nas potrzebuje tego odnowienia. Chciałbym tu, jako biblista, zwrócić uwagę na podwójne znaczenia czasu w Biblii. Czas linearny zwany jest tam chronos. Obok tego, ważne momenty dziejowe są określane terminem  kairos. Sądzę, że w tym drugim rozumieniu mówić możemy np. o  Soborze Watykańskim II, który był nowym początkiem w wymiarze eklezjalnym. Gdyby cofnąć się w czasie, innym takim początkiem był Sobór Trydencki, w którym chodziło dokładnie o to, co my próbujemy robić w mniejszej skali podczas zjazdu, a więc by stare, zastygłe, skostniałe struktury przezwyciężać nowym sposobem ewangelizacji, świadectwa, odbudowaniem człowieka, rodziny, wspólnoty Kościoła.
Z naszej, polskiej perspektywy nie mam cienia wątpliwości, że takim czasem był rok 1966, czyli Tysiąclecie Chrztu. Myślę, że takim momentem mogą być również tegoroczne obchody. Naszym zobowiązaniem na ten rok jest zastanowić się i podjąć działania, które sprawią, że chrzest odzyska swoje znaczenie, chrześcijanin na nowo stanie się chrześcijaninem, a chrześcijaństwo odzyska swoją novitas, nowość, dynamizm. Jestem przekonany, że nie ma tu innej drogi niż powrót do źródła, czyli ukazanie chrztu jako fundamentu życia chrześcijańskiego.
Okazja do tego jest tym bardziej stosowna, że przeżywamy w Kościele katolickim Rok Miłosierdzia. „Misericordiae vultus”, obliczem miłosierdzia jest Chrystus. To on pokazał nam, co znaczy być miłosiernym. My tu, w Europie, w Polsce powinniśmy brać przykład z innych! Bardzo ujęło mnie świadectwo wiernych Kościoła koptyjskiego, egipskich męczenników. Spójrzmy też na wiernych oddających swoje życie, także za wiarę, w Syrii. Na te najstarsze formy apostolskiego chrześcijaństwa, które w dużej mierze zachowały swój pierwotny charyzmat i żywotność, musimy spojrzeć na nie jako na dar. Te kościoły zachowały swój dynamizm, który Europa w dużym stopniu utraciła. Doświadczyłem osobiście, że jedna z zakonnic, mimo ostrzeżeń o zagrożeniu życia, chciała wrócić do Syrii. Mówiła: „Ludzie mojego Kościoła umierają, a  ja mam bać się śmierci?”. Co za świadectwo, dynamizm, do którego my musimy próbować dorastać!

Rodzi się natychmiast pytanie, jak próbować to osiągnąć i zająć stanowisko choćby zbliżone do oczekiwań papieża Franciszka, który wymaga od nas, ludzi żyjących w europejskim dobrobycie, bardzo wiele.
– Ten rozdźwięk pomiędzy wiarą i życiem jest niezmiernie bolesny. Potrafimy pięknie recytować: „podróżnych w dom przyjąć, głodnych nakarmić”, a gdy setki tysięcy ludzi dobijają się do bram Europy, przyjmujemy wyłącznie politykę obrony swoich interesów. To postawa głęboko niechrześcijańska.
Nie chcę przez to powiedzieć, że nie mamy prawa do obaw, że są one zupełnie nieuzasadnione. Zdrowy rozsądek wręcz nakazuje ostrożne podejmowanie tematu. Pytam jednak, dlaczego każde negatywne wydarzenie z udziałem muzułmanów jest wykorzystywane do podsycania emocji, które są w tym czasie i tak wyjątkowo żywe? Owszem, jesteśmy, jako Polacy, społeczeństwem ciągle dość jednolitym pod względem religijnym i etnicznym, tym niemniej tak nie będzie zawsze. Dlatego naszym zadaniem jest dawanie świadectwa, formowanie ludzi, by potrafili w społeczeństwie pluralistycznym być szlachetnymi, wrażliwymi ludźmi i prawdziwymi chrześcijanami. Gdy ktoś stwierdza, skądinąd słusznie, że w naszym, tak bardzo jednolitym społeczeństwie dominuje lęk przed obcym, to dopowiadam od razu, że jest to zrozumiałe, bo nie jesteśmy dostatecznie uformowani jako chrześcijanie.

Ciągle, mimo tysiąca lat…
– Tym wszystkim, którzy obawiają się, że stracimy naszą tożsamość, podaję bardzo proste pytanie: czy obawialiście się, że Jan Paweł II zostanie muzułmaninem, gdy pójdzie do muzułmanów? To jest problem naszego zakorzenienia i naszej tożsamości. Potrzebna nam jest rzeczywistość dialogu, ale ona jest możliwa tylko wtedy, gdy rozmawiać będą ze sobą ludzie prawdziwie zakorzenieni, świadomi własnej tożsamości.
Kontakt z ludźmi inaczej myślącymi, wierzącymi, wartościującymi to ogromne wyzwanie, które często stawia pod znakiem zapytania jakość tego, co  dla nas istotne. Ale na to musimy być przygotowani, bo to właśnie te spotkania pomogą nam pogłębiać nasze chrześcijaństwo!

Poruszył Ksiądz Arcybiskup bardzo istotny temat, padły kluczowe, jak się wydaje, słowa: lęk, tożsamość, spotkanie i dialog. Strach, który jest w nas, powstaje na skutek braków tożsamościowych. I te braki dotyczą wszystkich, zarówno tych, którzy uważają się za otwartych, jak i tych, którzy chcą się zamknąć przed obcym, innym. Być może boimy się otworzyć naprawdę przed tymi ludźmi, gdyż nie potrafilibyśmy z nimi rozmawiać, bo nasza wiara, chrześcijaństwo, tożsamość okazałyby się zbyt słabe.
– Nie postuluję bezgranicznego otwarcia, bo to jest oczywiście niemożliwe, natomiast nasz typ religijności, pobożności, funkcjonuje w społeczeństwie bardzo jednolitym i bardzo ma charakter masowy, a to najczęściej oznacza także powierzchowny. W tej sytuacji spotykanie się z ludźmi inaczej uformowanymi budzi w nas niepewność i lęk.
Im bardziej człowiek będzie zakorzeniony, tym bardziej może być otwarty. Co do tego nie mam żadnej wątpliwości. Zakorzenione drzewo przynosi owoce, niezakorzenione usycha. To drugie jest w Biblii symbolem przekleństwa, zmarnowanego życia. A nasze życie ma owocować – to nasze powołanie i nasz obowiązek.
Sądzę, że to i inne wyzwania, ale też zagrożenia, przed jakimi stajemy, zbliżają do siebie także chrześcijan różnych wyznań. Przyrównałbym dziś naszą europejską i chrześcijańską sytuację do pasażerów tonącego statku, którzy miast się ratować, kłócą się między sobą. Ale ten tonący statek jest też naszą szansą na otrzeźwienie. Myślę, że wyzwanie, przed którym stoimy, zbliża nas do siebie. Dlatego na zjeździe gnieźnieńskim spotykają się katolicy, prawosławni i protestanci. Musimy bowiem pamiętać, że pierwszym warunkiem, by promować w sposób wiarygodny wartości chrześcijańskie, jest to, że sami musimy być między sobą wiarygodni.

Odpowiedzialność reprezentantów Kościoła instytucjonalnego jest tym większa, bo to właśnie księża, a zwłaszcza biskupi, muszą kierować lokalnym Kościołem i reagować na problemy, które spotykają wiernych. W tym ujęciu coraz częściej spotykamy się ze skrajnymi zarzutami: a to, że Kościół (w domyśle biskupi) milczy, a to, znów, że namawia do przesadnej otwartości (tu najlepszym przykładem jest to, jak został potraktowany jasny głos abp. Gądeckiego w sprawie uchodźców).
– Rozumiem, że chodzi przede wszystkim o hierarchów. Oczywiście zawsze można zrobić więcej, ale sądzę, że powinniśmy doceniać te oficjalne głosy, które pojawiają się poprzez oświadczenia prezydium KEP lub listy pasterskie, które mają przecież charakter wiążący. A abp Gądecki wyprzedził nawet papieża, co się dotychczas jeszcze nikomu nie udało (śmiech!). Choć rzeczywiście jest problem, że te komunikaty nie mają raczej charakteru newsu i docierają zwykle do tych bardziej zainteresowanych, gorzej z przeciętnym odbiorcą.

Właśnie. A tu chodzi przecież o sposób komunikowania z człowiekiem, nie tylko wierzącym.
– W naszym zantagonizowanym, nierzadko skłóconym społeczeństwie media bardzo chętnie szukają różnych głosów hierarchów, by przeciwstawić jednego drugiemu. Zadaniem Kościoła zaś jest łączyć. Bardzo łatwo jest postawić biskupów naprzeciw siebie i ukazać, że Kościół jest wewnętrznie skłócony. Osobiste zróżnicowanie poglądów poszczególnych biskupów wcale nie dowodzi, że Kościół jest skłócony.
Pamiętajmy też, że biskupi są zarazem zwykłymi obywatelami, którzy mają prawo do własnych poglądów. Ponadto  Episkopat powinien zabierać głos tylko w sprawach najważniejszych, a nie prowadzić do polemik z każdą wypowiedzią, której nie jest stroną. Oficjalne stanowisko Episkopatu wymaga czasu, dyskusji, nieraz także kompromisów. Dlatego uważam, że należy docenić te wypowiedzi prezydium, przewodniczącego, prymasa, ale i wszystkich biskupów w sprawach społecznych, które zawsze są autentycznym głosem Kościoła.

Myślę, że krytyka rzadko związana jest z tym, co mówi prezydium Episkopatu. Znacznie częstszymi i chyba poważniejszymi są zarzuty o zbyt oględne wypowiedzi lub wprost milczenie w momencie, kiedy sytuacja w kraju jest naprawdę napięta i – mimo że związana z polityką – przekłada się na różne dziedziny życia. Spór polityczny zajmuje całe nasze życie, przekłada się na codzienność, a nawet na relacje rodzinne. To zagraża naszej wspólnotowości, bo nie darzymy się wzajemnie podstawowym szacunkiem.
– Absolutnie. I dodałbym jeszcze do tego brak minimum zaufania, które buduje wspólnotę. Szczycimy się naszą historią, bo tak należy, ale musimy być też świadomi, że mamy swoje wady narodowe, które  ukształtowały się dzięki takim czy innym wydarzeniom historycznym. Jedną z tych wad jest partyjniactwo. Dlatego tematem, który zasługuje na podjęcie, także przez biskupów, jest budowa społeczeństwa obywatelskiego. Zresztą takie zadanie stawiamy sobie także na zjeździe gnieźnieńskim. Choć pamiętajmy, że budowa społeczeństwa obywatelskiego to przede wszystkim zadanie laikatu. Uważam, że w Polsce jest naprawdę wielu wiernych świeckich, którzy angażują się w to dzieło, nierzadko wiele ryzykując, z poczucia obowiązku za to wspólne dobro, jaką jest nasza ojczyzna. Zadaniem naszym, czyli hierarchów i całego duchowieństwa, jest tych ludzi odpowiednio formować w duchu Ewangelii.

I właśnie dlatego istotne jest, by Kościół pokazywał, co z chrześcijańskiego punktu widzenia oznacza np. pojęcie patriotyzmu. Bo to ta postawa jest coraz częściej wypaczana przez każdą ze stron obecnego sporu politycznego.
– Zgadzam się. To jedno z haseł bardzo często nadużywanych. Podobnie rzecz się ma z instrumentalizacją religii, którą wykorzystuje się tylko tam, gdzie jest potrzebna, bez należytego świadectwa życia religijnego. Tu jest bardzo wiele do zrobienia. Ogólnie podział jest prosty. Zadaniem wiernych świeckich jest uprawianie polityki. Naszym zadaniem jest formowanie wiernych świeckich w wymiarze sakramentalnym, sumienia, zakorzenienia.

To także zadanie, które stoi przed zjazdem gnieźnieńskim.
– Absolutnie. Przecież na zjazdach jako jedni z pierwszych zajmowaliśmy się społeczeństwem obywatelskim. Wtedy w zasadzie nikt o tym nie mówił. Dopiero teraz zaczyna się o tym szerzej mówić, gdy pojawiają się grupy, które nie są związane z konkretnymi  partiami. Powoli uświadamiamy sobie, że istnieje także inna płaszczyzna, która łączy Polaków.
Tym, co nas, jako ludzi wierzących, zobowiązuje w sposób szczególny, jest perspektywa długofalowej nadziei, którą czerpiemy z wiary. Nie doraźne rozwiązanie problemów ani krótkofalowe działanie polegające na rozwiązywaniu palących problemów. Spójrzmy na dzisiejszą Europę. Jesteśmy świadkami wędrówki ludów, kryzysu cywilizacyjnego. Ludzie, którzy pukają do naszych drzwi, są w sytuacji nierzadko dramatycznej, tysiące z nich giną, domagają się minimum solidarności. Kto zaś zaproponował jakąkolwiek dalekosiężną wizję rozwiązania problemu? Warto słuchać, co na ten temat mówi papież Franciszek. Jego dramatyczne apele pozostają prawie bez echa.

Krytyka skierowana m.in. do Polaków z ust kard. Christopha Schönborna jest przytłaczająca. Kardynał-uchodźca, który bez ogródek ocenia postawę kilku narodów to głos potężny, który powinien nas poruszyć.
– Kard. Schönborna znam bardzo dobrze, wielokrotnie z nim rozmawiałem, mogę powiedzieć, że doskonale go rozumiem i mam bardzo podobne odczucia. Dodałbym tylko jedną rzecz: brak elementarnej przyzwoitości. Korzystaliśmy i korzystamy ze Wspólnoty Europejskiej. To powinno powodować w nas poczucie zobowiązania. Tymczasem kto u nas, w dobie tego kryzysu, mówi o elementarnej przyzwoitości? A przecież właśnie ta elementarna przyzwoitość ludzka, minimum otwartości – to one budują stanowisko prawdziwie chrześcijańskie.



Abp Henryk Muszyński – prymas senior, inicjator nowych zjazdów gnieźnieńskich, polski biskup rzymskokatolicki, profesor nauk teologicznych, biskup pomocniczy chełmiński w latach 1985–1987, biskup diecezjalny włocławski w latach 1987–1992, arcybiskup metropolita gnieźnieński w latach 1992–2010, prymas Polski w latach 2009–2010, wiceprzewodniczący Konferencji Episkopatu Polski w latach 1994–1999, od 2010 arcybiskup senior archidiecezji gnieźnieńskiej.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki