Logo Przewdonik Katolicki

Czas wyboru

Marcin Skobrtal

Rok 2015 śmiało można nazwać rokiem wyborczym. Wiosną będziemy wybierać prezydenta, jesienią zaś parlament. Do urn pójdą również mieszkańcy aż dziewięciu innych europejskich państw.

Czy w związku z tym możemy spodziewać się politycznego tsunami? Niewątpliwie najważniejsze będą majowe wybory w Wielkiej Brytanii, z uwagi na znaczenie tego państwa w Europie i na fakt, że zmiana u steru rządów może oznaczać również zmianę postawy wobec Unii Europejskiej. Według najnowszych sondaży dwie największe partie, rządzący konserwatyści i opozycyjni labourzyści, cieszą się bardzo podobnym poparciem. Trzecie miejsce zajmuje eurosceptyczna Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP), która może liczyć na 10–15 proc. głosów. Obecny koalicjant rządzących torysów, Liberalni Demokraci, są na czwartym miejscu z poparciem około 6–7  proc. Trzeba jednak pamiętać, że system większościowy powoduje inny rozkład mandatów w Izbie Gmin – największe partie mogą mieć wyższy odsetek miejsc niż głosów, zaś UKIP mogłaby liczyć na znacznie mniej deputowanych, niż wynika to z sondażowego poparcia.
W kampanii wyborczej premier David Cameron mówi o konieczności oszczędności, a także gospodarce mieszkaniowej, oświacie czy systemie emerytalnym. Lider Partii Pracy Ed Milliband kładzie natomiast nacisk na potrzebę wzrostu płacy minimalnej i państwową służbę zdrowia. Hasła antyemigranckie stały się domeną UKIP, bowiem zniknęły z retoryki szefa rządu. Osią sporu między dwiema największymi partiami są kwestie finansowe i gospodarcze – o ile konserwatyści wskazują na potrzebę „taniego państwa”, przestrzegając przed zadłużeniem, to labourzyści stawiają na rozwój sektora publicznego, krytykując rząd za sprzyjanie najbogatszym i londyńskiej finansjerze. Obie partie różni też stosunek do UE – David Cameron zapowiadał po wyborach referendum w sprawie dalszego członkostwa, co stanowczo potępiał Ed Milliband.
 
Chłodna północ
Parlamenty wybierać będą także obywatele dwóch państw skandynawskich: Danii i Finlandii. W pierwszym z nich do tej pory rządziła lewicowa koalicja trzech partii, jednak rok temu jedna z nich wystąpiła z gabinetu w proteście przeciwko sprzedaży państwowych udziałów jednej z firm paliwowych znanemu bankowi Goldman Sachs. Sondaże przed wrześniowymi wyborami nie ukazują jednoznacznego zwycięzcy, bowiem notowania dwóch największych partii: prawicowej Venstre i lewicowej Socjaldemokracji, są bardzo zbliżone (20–25 proc.). Ponieważ jednak w Danii od kilkudziesięciu lat rządy składają się z kilku partii, to warto zwrócić uwagę na notowania całych ewentualnych koalicji, a tutaj kilkuprocentową przewagę ma prawica. Trzecią siłą w parlamencie może być narodowo-konserwatywna i niechętna imigrantom Duńska Partia Ludowa.
W Finlandii również rządzi koalicja, jednakże złożona z partii o różnej orientacji ideologicznej. Sondaże dają pierwszeństwo agrarnej Partii Centrum. Na kolejnych miejscach są: centroprawicowa Partia Narodowej Koalicji, lewicowa Socjaldemokratyczna Partia Finlandii i skrajnie prawicowi Prawdziwi Finowie (wszystkie mają poparcie w granicach 15–20 proc.), co zwiastuje, że kolejny rząd znów będzie opierał się na szerokiej koalicji. O ile rządząca Partia Narodowej Koalicji Alexandra Stubba obrała europejski kurs, a nawet rozważa członkostwo w NATO, Prawdziwi Finowie wykazują się eurosceptycyzmem, wolą dialog z Rosją i dużym konserwatyzmem obyczajowym. Sukces centrystów może wynikać z faktu, że rozczarowani rządem Finowie nie zawsze chcą szukać alternatywy u populistów.
Swój parlament w marcu wybierać będą też Estończycy. Przez blisko dziewięć lat na czele rządu stał Andrus Ansip z liberalnej Estońskiej Partii Reform. W marcu zeszłego roku złożył on rezygnację, a od listopada jest komisarzem ds. jednolitego rynku cyfrowego. W sondażach na zmianę przodują socjalliberalna Estońska Partia Centrum, popularna szczególnie wśród mniejszości rosyjskiej (Rosjanie to jedna czwarta ludności Estonii) oraz rządzący liberałowie. Kolejne miejsce zajmuje konserwatywna Unia Pro Patria et Res Publica oraz Partia Socjaldemokratyczna, które mogą wystąpić w roli przyszłych koalicjantów.
 
Gorące południe
Następnym miejscem w Europie, gdzie obywatele będą wybierać swoich reprezentantów, jest Półwysep Iberyjski. W Hiszpanii będzie to miało miejsce w grudniu. W tej rozgrywce liczą się tak naprawdę trzy partie: rządząca prawicowa Partia Ludowa, która nieznacznie przewodzi w sondażach, socjaliści (PSOE) pod nowym przywództwem Pedro Sáncheza oraz nowa lewicowo-populistyczna partia Podemos (tłum. Możemy), stworzona na fali protestów społecznych „Oburzonych” przez charyzmatycznego radykała Pablo Iglesiasa. Jest to pewien ewenement, bowiem od 40 lat w Hiszpanii o władzę rywalizują właśnie socjaliści i ludowcy. PSOE i Podemos mają podobne poparcie, wymieniając się na drugim i trzecim miejscu w sondażach oraz konkurując ze sobą o lewicowy elektorat. Rządzącej centroprawicy nie przysłużyły się liczne afery finansowe i korupcyjne, których szczyt przypadał na jesień ubiegłego roku. Jednocześnie polityka radykalnych oszczędności, przeciw którym od 2011 r. protestuje radykalna lewica oraz młodzi ludzie, zwiększa poparcie dla Podemos. Taka sytuacja stawia w trudnym położeniu socjalistów, którzy z jednej strony mogą być koalicjantem dla radykałów, z drugiej zaś mogą próbować zachować dotychczasowy porządek z ludowcami. Hiszpańską układankę polityczną może skomplikować kwestia Katalonii, gdzie w tym roku także odbędą się wybory, a w sondażach wysokie poparcie ma lewica niepodległościowa.
W Portugalii o władzę z rządzącą Partią Socjalistyczną będzie walczyć w październiku centroprawicowa Partia Socjaldemokratyczna. W sondażach zwycięża ta pierwsza, osiągając blisko 40 proc. poparcia i tym samym dystansując rywali o blisko 10 punktów procentowych. Precedensem były pierwsze w historii Portugalii wybory kandydata na premiera, jakich dokonali socjaliści we wrześniu ubiegłego roku. Został nim António Costa, dotychczasowy burmistrz Lizbony. Również tutaj tematem kampanii są radykalne cięcia budżetowe, które są efektem głębokiego kryzysu gospodarczego. Nie obyło się też bez skandali korupcyjnych w obu głównych partiach.
 
Magiczna formuła
W odróżnieniu od wspomnianych wcześniej państw w Szwajcarii rywalizacja partii dotyczy tylko wyborów, natomiast rząd tworzy zawsze koalicja czterech największych partii (tzw. magiczna formuła). Sondaże wskazują, że prawdopodobnie układ sił będzie taki sam jak w 2011 r.: konserwatywna Szwajcarska Partia Ludowa (co czwarty respondent chciałby na nią głosować), Socjaldemokratyczna Partia Szwajcarii (ciesząca się poparciem co piątego wyborcy), liberałowie z FDP (ok. 15 proc. w sondażach) i Chrześcijańsko-Demokratyczna Ludowa Partia Szwajcarii (ok. 12 proc.). Szwajcarzy zdecydują o składzie parlamentu w październiku.
Tegoroczne europejskie wybory zwiastują walkę między wielkimi graczami na scenach politycznych. Odbywa się ona często w cieniu mniejszych lub większych skandali, a główną osią sporu są kwestie gospodarcze. Tym, co będzie wyróżniać te elekcje, to obecność w charakterze trzeciej siły lewicowych i prawicowych radykałów, potępiających UE, imigrantów i zbyt radykalne cięcia budżetowe. To właśnie oni mogą wstrząsnąć scenami politycznymi, zmieniając dotychczasowe alianse. Walka wyborcza będzie zatem rywalizacją między starymi partiami a nowymi populistami. I to one mogą być czarnym, radykalnym koniem w bitwie o głosy. O tym, że to scenariusz możliwy do zrealizowania, świadczy przykład Grecji, gdzie styczniowe wybory wygrała radykalnie lewicowa Syriza, która zaraz po zwycięstwie sformowała rząd.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki