Sukces i sława czy szczęście rodzinne? Co wybieracie?
Edyta: – I to, i to (śmiech).
Łukasz: – W naszym przypadku jedno jest wynikiem drugiego. Dla nas sukcesem jest to, że udaje nam się pogodzić życie rodzinne z zawodowym.
A co z sukcesem na estradzie?
Edyta: – Sława i pieniądze dziś są, a jutro może ich nie być. Mamy świadomość, że sukces medialny jest jak bańka mydlana. Oprócz niego trzeba mieć zdrowe życie prywatne, zdrowe relacje. Najbardziej cenimy sobie to, że mamy nasz rodzinny dom – miejsce, do którego możemy wracać, czujemy się akceptowani, także wtedy, gdy doświadczamy niepowodzeń.
Jak to zrobiliście, że nie zachłysnęliście się sukcesem?
Łukasz: – Myślę, że pokory nauczyła nas muzyka. Systematyczność w ćwiczeniu i ciągła praca nad sobą, pokonywanie barier i swoich ograniczeń. Dystansu wobec życia uczyła nas też praca na roli i środowisko ludzi, w którym się wychowywaliśmy. Jeszcze kilkanaście lat temu pomagaliśmy rodzicom przy wykopkach, koszeniu siana czy pasieniu krów.
Edyta: – Szesnaście lat temu, gdy powstała Golec uOrkiestra, pierwsze nagrody, sukcesy, pojawienie się w mediach powodowało w nas lekki zawrót głowy. Przyjeżdżaliśmy do domu po koncercie, pełni euforii, nakarmieni uwielbieniem fanów – najbliższa rodzina dopingowała i cieszyła się z nami. Przez chwilę. Szybko schodziliśmy na ziemię: bo trzeba było zapłacić rachunki, zrobić pranie czy załatwić inne zwyczajne sprawy. To właśnie oni dawali nam poczucie rzeczywistości, umiejętnie dbali o to, abyśmy nie wpadli w samouwielbienie (śmiech).
Mówicie o systematycznej, ciężkiej pracy. Jaką cenę płacicie za sławę?
Łukasz: – Niekiedy zdarza się nam podjąć wyjątkowy wysiłek. Tuż przed porodem naszego drugiego dziecka, Antosi, zaproponowano nam nobilitującą ofertę: mieliśmy wziąć udział w przetargu na serię koncertów dla międzynarodowej korporacji. Oznaczało to, że Edytka zaledwie dwa tygodnie po urodzeniu dziecka miała zagrać ważny i decydujący dla nas koncert. Była wspaniała! A był to dla niej duży wysiłek: małą Antosią opiekowała się siostra Edyty, żona zbiegała z estrady za kulisy, do karmienia, a po koncercie szybko wróciła z córką do hotelu.
Edyta: – Warto było. Przetarg wygraliśmy, dzięki czemu pół roku później zagraliśmy serię koncertów dla międzynarodowej publiczności, reprezentując Polskę. Wracając jeszcze raz do pytania: „Jaką cenę płacimy za sławę” – to brak prywatności i wystawianie się na ciągłą ocenę opinii publicznej.
Zdarza się Wam odmawiać występów?
Łukasz: – Rezygnujemy z programów typu talk-show i tanecznych – nie jesteśmy tancerzami i nie czulibyśmy się w takiej roli dobrze.
Edyta: – Dzieci zostają bez nas na czas koncertów i nie chcielibyśmy tego czasu przedłużać jeszcze o dodatkowe dni treningów i przygotowań do tych programów.
Łukasz: – Czasem rezygnują też z nas. Tak jak ostatnio w jednej z poczytnych magazynów powiedziano nam, że w naszej rodzinie nie ma rozwodów ani sensacji, więc nie ma o czym pisać.
Wasz sposób patrzenia na świat ewoluuje. W najnowszych tekstach wiele jest głębokiego zachwytu nad codziennością, nad małżeństwem. Ale też wiele rubaszności.
Edyta: – Autorem tekstów jest starszy brat chłopaków – Rafał. Nikt chyba jednak tak jak on nie zna Łukasza i Pawła. Wszyscy trzej postrzegają świat po góralsku.
Czyli?
Edyta: – Góral rano wstaje i dziękuje Bogu za proste rzeczy: choćby za to, że się obudził dziś zdrowy. Cieszy się z tego, co ma, i nie oczekuje cudów. Czasem zatrzyma się na chwilę, przypomni sobie swoje „wiersycki”, wpadnie w zadumę i napisze tekst (śmiech)... A tak całkiem serio, myślę, że umiłowanie ślebody, góralska upartość, pracowitość, patrzenie na świat w kategoriach „czarny-biały” – to cechy, które charakteryzują braci. I to widać niejednokrotnie w tekstach.
Łukasz: Życie składa się z różnych elementów, nie tylko z ascezy i patosu. A my lubimy celebrować i opisywać jego różne przejawy. Dlatego zdarza się nam balansować na granicy rubasznego erotyzmu, ale dbamy przy tym, by zachować dobry smak. W repertuarze mamy 120 piosenek. Są wśród nich takie z nutką refleksji, z drugim, a nawet trzecim dnem, są też przepełnione humorem, niekiedy autoironiczne, nigdy obraźliwe. One mają pomagać, „dawać słuchaczom na luz” w sytuacjach napięć. Śpiewamy o tym, że prawdziwy spokój można znaleźć w sobie. I że nie kupi się szczęścia w sklepie.
A gdzie można je kupić?
Łukasz: – No oczywiście, że na bazarku (śmiech). A poważnie: podstawy do tego, by czuć się szczęśliwymi, otrzymaliśmy z domu. Miłość rodziców, ich akceptacja i ciepło procentuje w naszym dorosłym życiu, dając nam siłę. Nie mamy potrzeby jakichś skrajnych poszukiwań, eksperymentów – bo szczęście mamy w sobie.
Edyta: – To chcemy przekazać naszym dzieciom – świadomość, że w każdej sytuacji są kochane nie tylko przez rodziców, ale przez Boga, który daje siłę pozwalającą trwać także wtedy, gdy coś się w życiu zawali.
Zawaliło się kiedyś?
Łukasz: – Kiedy zmarł tata. Wtedy było nam wszystkim bardzo ciężko. Takie gwałtowne odejście budzi bunt i lęk. Zwłaszcza, kiedy masz 14 lat.
To – pomimo traumy – było hartujące przeżycie. Po czymś takim już nic nie wydaje się straszniejsze... Tata zmarł tuż przed świętami Bożego Narodzenia, zostawiając w nas pustkę i żal. Jednak czas goił rany, a modlitwa była wsparciem. Cały czas czuliśmy i czujemy jego opiekę. Jest przecież obcowanie świętych, a my tego doświadczaliśmy.
Zmieńmy temat. Jesteście już piętnaście lat po ślubie. Czego nauczyliście się jako małżeństwo?
Łukasz: – Na pewno odpowiedzialności za drugiego, pracy nad sobą, wyrozumiałości, cierpliwości, tego,by w pewnych sytuacjach umieć ugryźć się w język, nie rozpalać emocji. Bycie w związku to jak bycie muzykiem – jeśli się nie rozwijasz – to cię nie angażują w projekty...
A jeśli się rozwijasz?
Edyta: To jesteś nadal atrakcyjny dla innych. Twoje „akcje” rosną (śmiech).
Pani Edyto, Pani najtrudniejsza cecha i to, jak sobie z nią radzi mąż?
Edyta: – Trudno obiektywnie ocenić swoje wady. Zapytałam nawet o to męża, ale on mnie zbytnio idealizuje (śmiech). Myślę, że brak mi optymizmu, co jest dokuczliwe tym bardziej, że Łukasz widzi świat przez różowe okulary. Do wszystkiego podchodzi z nadmiernym entuzjazmem i na tym tle dochodzi między nami do „wymiany ognia”. Jest ostra dyskusja, a potem kompromis albo ciche dni z mojej strony (śmiech), bo mój mąż nie ma cichych dni.
A Pana, Panie Łukaszu?
Łukasz: – Myślę, że moją wadą jest zbytnia impulsywność, czasem brak elastyczności, łatwowierność i brak asertywności przez co przyciągam do siebie rzesze różnych dziwnych ludzi. Żona radzi sobie z tym całkiem dobrze – skoro wytrzymała już ze mną piętnaście lat.
Jaki jest Wasz przepis na budowanie miłości?
Edyta: – Oczywiście, w związku potrzebna jest umiejętność dostrzegania w drugim jego pozytywnych cech. Uwielbiam w Łukaszu jego troskliwość, którą otacza dzieci i mnie. Cenię sobie to, że jest zdolny do poświęceń dla dobra nas wszystkich. Że czasem walczy jak lew, gdy na przykład ja odpuszczam, zniechęcona porażkami czy to w życiu zawodowym, czy w prywatnym.
Łukasz: – Owszem lubię, gdy jestem chwalony i doceniany. To dodaje skrzydeł. Sam nie szczędzę słów uznania dla Edyty. Wiem, że to dzięki niej mogę się cieszyć radością, jaką daje rodzina i miłość. Nieraz robimy sobie bilans, co nas w sobie denerwuje, co nam się podoba, nad czym musimy jeszcze popracować – i to wnosi w nasz związek swoisty remanent. Bo w tym całym zamieszaniu potrzebna jest rozmowa i chęć woli do zmiany i pracy nad swoim ego, które często bywa zbyt roszczeniowe.
Ciepłe słowo, troska, czułość, szczerość. Co jeszcze Was buduje?
Łukasz: – Poczucie humoru, czasem spontaniczny wypad, wybaczanie sobie.
Edyta: – I modlitwa. Jest o wiele łatwiej, gdy pomaga nam Bóg. Gdy modlimy się jeden za drugiego, gdy prosimy o siłę w trudnościach, o łaskę zgody i miłości.
Łukasz: – Bo wiara umacnia!
Edyta Golec i Łukasz Golec – śpiewają i grają w Golec uOrkiestra od 1998 r. Od 2000 r. są małżeństwem. Mają troje dzieci: Bartłomieja (11 lat), Antoninę (9 lat) i Piotra (7 lat).