Z Łukaszem i Pawłem Golcami rozmawia Michał Bondyra
Ważna jest dla Was tradycja?
Łukasz: Myślę, że tak. To wartość sama w sobie, którą warto pielęgnować i zgłębiać. Bo choć wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga, to pięknie jest się czymś różnić. Zastanówmy się, jak wyglądałby ten świat, gdybyśmy wszyscy wyglądali jednakowo, podobnie myśleli, to samo jedli... Aż strach pomyśleć!
Paweł: Poza tym tradycja, tak przynajmniej jest w przypadku kultury góralskiej, jest niezgłębioną kopalnią wiedzy, pomysłów i piękna, zarówno w dziedzinie architektury, literatury, jak i muzyki. Można i trzeba z niej czerpać pełnymi garściami.
Golec uOrkiestra to grupa muzyczna założona w 1999 roku przez braci Pawła i Łukasza Golców. Zespół czerpiąc z wielu gatunków muzycznych, m.in. z muzyki góralskiej, wypracował swój własny, oryginalny styl. Wydał 8 albumów, w tym płytę z muzyką do filmu Juliusza Machulskiego „Pieniądze to nie wszystko”; ma też na koncie udział na Festiwalach w Sopocie i Opolu, wspólne nagrania z najbardziej znanymi artystami polskiej sceny muzycznej. Golec uOrkiestra tworzą: Łukasz Golec (śpiew, trąbka, flugelhorn, inst. etniczne), Paweł Golec (śpiew, puzon, tuba), Edyta Golec (śpiew, altówka), Jarosław Zawada (śpiew, skrzypce), Zbigniew Michałek „Baja” (śpiew, altówka, inst. etniczne), Ryszard Pałka (perkusja), Robert Szewczuka (gitary basowe, kontrabas), Grzegorz Kapołka (gitary), Piotr Kalicki (akordeon, inst. klawiszowe).

|
To pierwsze pytanie postawiłem nieprzypadkowo, bo wywodzicie się z bardzo tradycyjnej, góralskiej rodziny. Rodziny, w której muzyka była chyba od zawsze...
Paweł: Czy od zawsze, tego nie wiem. Natomiast sięgając pamięcią i analizując poczynania naszych rodziców, wujków, dziadków i pradziadków, faktycznie, większość z nich w mniejszym lub większym stopniu parała się tą dziedziną. Mimo iż czasy były inne, rodziny bardzo liczne, po drodze były dwie wojny światowe, a bieda często nie pozwalała na zakup dobrej klasy instrumentu czy na zdobycie muzycznego wykształcenia, to tą muzyką się żyło. Ona towarzyszyła nie tylko wszelkiego rodzaju uroczystościom rodzinnym, ale i zwykłym odwiedzinom. Pamiętam, jak wielokrotnie, często przyjeżdżający do ojca bracia, siedząc przy jakiejś wiśnióweczce i wspominając stare, np. wojenne czy też harcerskie czasy, w pewnym momencie zaczynali intonować jakieś zapomniane już piosenki, choćby te partyzanckie. To było coś pięknego!
Łukasz: Poza tym nasi rodzice poznali się w... kościelnym chórze w Milówce. A ojciec przed wojną, razem z kilkoma swoimi braćmi, grał w orkiestrze dętej. Rodzice wiedząc więc, że odziedziczyliśmy po nich słuch muzyczny, zaganiali nas do nauki gry na instrumentach...
Muzyka i tradycja w Waszej twórczości się przeplatają. Sądzicie, że możliwe jest szczere muzykowanie bez sięgnięcia do pewnych podstaw, korzeni?
Paweł: Dziś wszystko jest możliwe. Owszem, są tacy ludzie, którzy uważają, że prawdziwego bluesa czy jazz mogą wykonywać tylko czarnoskórzy muzycy. Ale my się z tym nie zgadzamy i jesteśmy zdania, że jest to myślenie anachroniczne. Przykładem niech będzie chociażby Tomasz Stańko. Muzyka jest własnością wszystkich ludzi, zwłaszcza teraz, w dobie telewizji i Internetu.
Wracając jednak do korzeni... Dla nas one są bardzo ważne. Chociaż muszę przyznać, że nie obnosimy się z tym jakoś szczególnie. Tacy po prostu jesteśmy i cieszy nas to, że nie musimy nikogo udawać. A w naszej muzyce stawiamy przede wszystkim na wyobraźnię, kreację i wyrażanie samych siebie. Przede wszystkim to się broni, a nie kurczowe trzymanie się jakiegoś stylu czy korzeni. Gdybyśmy tak myśleli, już dawno wylądowalibyśmy w jakimś skansenie.
Wasze podejście do muzyki jest dość nowatorskie. Skąd pomysł na połączenie tradycyjnej muzyki góralskiej z domieszką jazzu czy bluesa?
Łukasz: Doszliśmy do tego w sposób naturalny, bawiąc się dźwiękami podczas przeróżnych muzycznych konfrontacji z wieloma muzykującymi przyjaciółmi. Czuliśmy, że to nas kręci, a przede wszystkim zaspokaja nasz własny „głód muzyczny”. Graliśmy tysiące przeróżnych rzeczy z wieloma artystami (jako muzycy sesyjni braliśmy udział w przeszło 60 produkcjach najważniejszych polskich artystów), ale tak naprawdę dopiero to, co gramy obecnie, dało nam prawdziwą satysfakcję. A co najważniejsze, pozwoliło wyrażać nas samych. Kilka utworów w typowym, naszym, stylu nagraliśmy wiele lat przed ukazaniem się w Polsce płyty Kayah & Bregović. Niestety, żadna firma fonograficzna nie była tym wówczas zainteresowana...
Spodziewaliście się, że taka kompilacja stylów, charakterystyczna dla tego, co gracie, wywoła u ludzi taki entuzjazm, żywiołowe reakcje?
Paweł: Tak jak nikt nie spodziewał się upadku komuny, tak i my nie spodziewaliśmy się, że oprócz nas „głodne” tej muzyki będą tak ogromne rzesze ludzi. Pogrywaliśmy dla siebie, z czystej potrzeby serca i było to dla nas kompletnym zaskoczeniem. I mówię to bez żadnej fałszywej skromności. Tak naprawdę było.
Do jakich klimatów mentalnie Wam bliżej: rozrywkowych, jak w filmie „Pieniądze to nie wszystko”, czy jednak poważniejszych, jak choćby „Święta z Golec uOrkiestrą”?
Łukasz: Sami tego nie wiemy. Lubimy dobrze i na wesoło się bawić, ale też kochamy pisać utwory wzniosłe, patetyczne, wyciskające łzy, jak choćby „Leć muzyczko”, którym żegnaliśmy Jana Pawła II podczas jego ostatniej pielgrzymki do Polski. Jednak na ogół ludzie oczekują od nas żywych, energetycznych piosenek, traktujących rzeczywistość z pewnym przymrużeniem oka. Widzimy to po reakcjach publiczności podczas wykonywania „Lornetki”, „Ścierniska” czy „Słodyczy”.
Wzniosłymi utworami „ilustruje się” ważne wydarzenia. Takim nie wątpliwie co roku są święta Bożego Narodzenia. A święta to kolędy. Lubicie je śpiewać?
Paweł: Górale to muzykalny i rozśpiewany naród. Zatem śpiewanie i granie należy niemal do ich codziennego rytuału. Wystarczy przyjechać w góry i przekonać się o tym na własne oczy. Nie inaczej jest z nami. Muzyka jest naszą prawdziwą pasją i nie wykonujemy jej tylko na scenie. Zatem często podśpiewujemy sobie coś w domu czy to przy okazji jakiejś rodzinnej uroczystości, czy przy okazji przeróżnych świąt; w tym świąt Bożego Narodzenia. Dlatego po kolacji wigilijnej, gdy do Pasterki pozostaje jeszcze sporo czasu, kto żyw wyciąga jakiś instrument i... filharmonia gotowa! (śmiech) Ku uciesze naszych dzieci, zapraszamy również kolędników. Warunek jest jednak taki, że muszą pięknie śpiewać. Śpiewem dołączamy się do nich i do Pasterki czas upływa bardzo szybko, a co najważniejsze, wesoło.
Macie jakąś ulubioną kolędę?
Łukasz: Myślę, że nie, bo wszystkie są bardzo ładne. Trzeba tylko wiedzieć, jak je grać i śpiewać.
A sam czas świąt Bożego Narodzenia... czym jest dla braci Golców?
Paweł: To czas refleksji i odpoczynku. Okres, który staramy się poświęcić naszym dzieciom i najbliższej rodzinie. I może to zabrzmi banalnie, ale jest to również czas, kiedy do woli możemy się... wyspać. Bo tak się składa, że od wielu lat grudzień i listopad to czas, kiedy ciężko pracujemy, przygotowując mnóstwo telewizyjnych programów świątecznych, udzielając setek wywiadów, nagrywając w naszym studiu niezliczoną liczbę przeróżnych dżingli, zapowiedzi, zajawek...
Łukasz: Oczywiście staramy się, pomimo zmęczenia, nie zatracić duchowego wymiaru tych jakże wymownych świąt. Wychowujemy własne dzieci, zatem czując odpowiedzialność, jaka na nas ciąży, staramy się zabierać je do kościoła, a przede wszystkim uświadamiać, że Boże Narodzenie to nie tylko worek z prezentami, choinka i niekończące się oglądanie telewizji. Nie jest to łatwe, ale przy naszym sposobie spędzania świąt, gdzie tak dużo się dzieje, do domu zjeżdża niemal cała najbliższa rodzinka, gdzie jest gwarno, wesoło, kolorowo, jakoś powoli udaje nam się im wpajać to, co zostało wpojone nam: że Boże Narodzenie to czas miłości, radości, wybaczania i optymizmu.