Wiadomość o śmierci katolickiego biskupa Cosmasa Shi Enxianga jest dokładnie tak lakoniczna jak skąpe doniesienia na temat sytuacji chińskich chrześcijan, opatrywane przez komunistyczne władze w Pekinie klauzulą „ściśle tajne”. Wiemy niewiele lub zgoła nic. Zmarły duchowny był jednym z dwóch ostatnich biskupów, który utrzymywał pełną jedność ze Stolicą Apostolską. W przeszłości jako członek nielegalnego, podziemnego Kościoła był wielokrotnie aresztowany i szykanowany. Zmuszano go także do pracy w kopalni węgla. Ostatni raz widziano go 13 kwietnia 2001 r. Od tamtej pory przez niemal 14 lat przebywał w więzieniu. Nikt jednak nie otrzymał od niego przez ten czas żadnej wiadomości… Równie niewiele wiadomo na temat losów drugiego z „nielegalnych biskupów”, 83-letniego Su Zhimina. Podobno żyje, nie wiadomo jednak, gdzie przebywa.
Patrioci albo katakumby
Na Państwo Środka możemy spoglądać dziś głównie przez dziurkę od klucza. Ot, choćby taką, jaką stanowi Hongkong – dawna brytyjska enklawa ciesząca się jak dotąd stosunkowo dużą swobodą. Emerytowany ordynariusz tamtejszej metropolii kard. Joseph Zen tak oto przedstawia tamtejszą sytuację: „W Chinach katolicy nie cieszą się wolnością religijną. Podróżującym do Chin wydaje się, że jest wolność, bo widzą wiele otwartych kościołów. Ale nie ma wolności, bo Kościół nie może działać zgodnie ze swoimi prawami”. To wszystko są więc jedynie pozory, tak samo jak pozorem jest zapisana na papierze wolność wyznawania religii. Tak naprawdę w „kraju cudu gospodarczego” obowiązuje nadal totalitarny zamordyzm i fatalny dualizm, który rzuca cień na całe życie tamtejszych katolików. Taki stan utrzymuje się od czasu, gdy Pekin w1951 r. zerwał wszelkie oficjalne stosunki ze Stolicą Apostolską. Dekadę później komuniści powołali całkowicie kontrolowany i uzależniony od nich „Kościół patriotyczny” oficjalnie zwany Patriotycznym Stowarzyszeniem Katolików Chińskich. Od tamtej pory Komunistyczna partia Chin stoi na stanowisku, że chiński katolicy nie mogą „podlegać innemu państwu”.
Reszta wiernych, która nie chciała zerwać łączności z papieżem, zeszła więc do podziemia i znalazła się automatycznie na liście „wrogów ludu” . Od tamtej pory rozpoczęły się trwające po dziś dzień prześladowania członków Kościoła „katakumbowego”: burzenie świątyń, bestialskie pobicia, niewyjaśnione mordy i zniknięcia, masowe aresztowania, zesłania do złowieszczych laogai – chińskich odpowiedników sowieckich gułagów. Na niepokornych czeka tam kilkunastogodzinna praca ponad siły, nieustanna indoktrynacja połączona z praniem mózgu i wybijaniem religii z głów za pomocy elektrycznej pałki. Tajemnicą poliszynela są także krociowe zyski, jakie Pekin czerpie z owej niewolniczej pracy, a także z nielegalnego handlu narządami więźniów. Ci, którzy nadal przebywają na wolności, muszą się natomiast przez cały czas kamuflować ze swoją wiarą. Modlitwa poza oficjalnym „patriotycznym Kościołem” jest zakazana, a posiadanie Biblii może stać się powodem aresztowania i wieloletniego więzienia.
Mimo takich szykan członkowie Kościoła „podziemnego” spotykają się regularnie na „nielegalnych” nabożeństwach, a w tajnych seminariach wyświęca się cały czas nowych księży. Ocenia się, że w Chinach według różnych szacunków mieszka obecnie ok. 10–13 mln katolików. Większość z nich, mimo kilkudziesięciu lat prześladowań, należy nadal do Kościoła „podziemnego”.
Jak za Mao
Antyreligijna polityka Pekinu, wbrew oficjalnym propagandowym zapewnieniom, pozostaje nadal jednym z głównych wyznaczników działania chińskich władz – w równym stopniu dotyka ona katolików i protestantów, jak i buddystów czy członków medytacyjnych grup „Falun Gong”, które Pekin uznaje oficjalnie za sektę. Tak naprawdę okresowo zmienia się tylko skala tych działań. Teraz jest znowu źle. Według raportów organizacji monitorujących wolność religijną rok 2014 był najtrudniejszym dla chińskich chrześcijan od czasów rządów Mao Zedonga. „Rząd chiński nasilił ostatnio prześladowanie. Widzieliśmy, jak niszczono kościoły, jak zdejmowano krzyże z budynków, nie możemy więc mieć zbyt wiele nadziei w najbliższej przyszłości. Kościół jest stale podporządkowany rządowi” – relacjonował pod koniec ubiegłego roku wspomniany kard. Zen z Hongkongu. Do tego doszła także nowa fala aresztowań misjonarzy i duchownych – w tym także zbyt „katolickich” członków „Kościoła patriotycznego”.
Ta sytuacja nie pozostaje oczywiście bez reakcji ze strony Stolicy Apostolskiej, która czyni od dawna starania, aby nawiązać na nowo z Pekinem oficjalne relacje i tym samym wziąć pod swoją ochronę tamtejszych wiernych. Pekin nieodmiennie stawia jednak dwa warunki. Po pierwsze, Watykan ma bezwarunkowo zerwać stosunki dyplomatyczne z Tajwanem i uznać Chińską Republikę Ludową za jedynego legalnego reprezentanta narodu chińskiego (Stolica Apostolska pozostaje nadal jedynym europejskim państwem, które utrzymuje oficjalne stosunki ze „zbuntowaną 23. prowincją”). Ten postulat jest akurat teoretycznie możliwy do realizacji. „Jeżeli to doprowadziłoby do nawiązania oficjalnych kontaktów z Chinami, to Watykan jest gotów zerwać z Tajwanem nawet nie jutro rano, ale dzisiaj wieczorem” –deklarował już dekadę temu ówczesny sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej kard. Angelo Sodano. Szkopuł jednak w tym, że taki krok niczego tak naprawdę nie zapewnia, a już na pewno nie daje gwarancji wolności wyznania. Wynika to wprost z drugiego warunku wysuwanego przez Pekin: zaprzestania „mieszania się przez Watykan w wewnętrzne sprawy Chin”. Pod tym hasłem chińscy włodarze rozumieją całkowitą rezygnację Stolicy Apostolskiej z nominowania i wyświęcania biskupów i uznanie, że pozostaje to w wyłącznej gestii kontrolowanego przez Pekin „Kościoła patriotycznego”. Na to oczywiście Watykan nie może przystać, tym bardziej że Pekin domaga się także respektowania przez miejscowy Kościół wytycznych Partii Komunistycznej, zawierających m.in. państwowy program powszechnej aborcji i antykoncepcji.
Ocieplenie czyli oziębienie
Pewne nadzieje na przełom we wzajemnych relacjach przyniósł początkowo pontyfikat papieża Franciszka. Wybór papieża zbiegł się zresztą ze zmianą warty na szczytach chińskiej władzy. Wkrótce potem Franciszek oraz nowy prezydent Chin Xi Jinping wymienili depesze gratulacyjne, co powszechnie uznano za symbol ocieplenia stosunków. Kolejnym takim krokiem była bezprecedensowa zgoda Pekinu na przelot papieża nad terytorium Chin w drodze na Azjatyckie Dni Młodzieży w Korei Południowej. Potem zaczęły się już jednak schody. Komunistyczne władze uniemożliwiły m.in. grupie chińskich wiernych przekroczenie granicy i wzięcie udziału w papieskiej mszy, motywując to „wewnętrznymi problemami”. Inna grupa wiernych została z tego samego powodu aresztowana.
W grudniu minionego roku media obiegła natomiast fala spekulacji po tym, gdy Franciszek nie spotkał się z przebywającym w Rzymie z duchowym przywódcą Tybetańczyków Dalajlamą, co część komentatorów uznała za chęć uniknięcia napięć w zakulisowych rozmowach z Chinami na temat normalizacji wzajemnych stosunków. Coraz głośniej mówi się także o tym, że papież bardzo chciałby przyjechać do Chin. To jednak wydaje się dziś tyleż mało realne, co i zapewne niezbyt celowe. „Nie pozwolą Papieżowi spotkać ludzi, z którymi pragnąłby się zobaczyć, i będą próbować zmusić (…) do spotkania ludzi, których sami wybiorą. Tego rodzaju wizyta miałaby taki skutek, że tylko zwiększyłaby cierpienie dobrych ludzi i odwróciłaby życzliwość wobec Papieża” – ostrzegł kilka tygodni temu kard. Zen w wywiadzie dla włoskiej gazety „Corriere della Sera”. I jest jeszcze inny powód do wstrzemięźliwości. Pekińskie wróble ćwierkają bowiem, że kierownictwo Komunistycznej Partii Chin wcale nie porzuciło przyjętych kilka lat temu planów walki z niezarejestrowanymi chrześcijańskimi związkami wyznaniowymi. Ich likwidację planuje się do 2025 r.