Logo Przewdonik Katolicki

Romantyk i realista

Paweł Stachowiak

Polityczny romantyzm czy realistyczny pozytywizm – ten dylemat określał postawy Polaków wobec powstań narodowych w XIX i XX stuleciu. Jaki był stosunek Prymasa Tysiąclecia do nich?

„Listopad to dla Polski niebezpieczna pora” – te słowa wkłada Stanisław Wyspiański w usta Wielkiego Księcia Konstantego w III akcie Nocy listopadowej, rozmówca księcia dopowiada zaś: „Tak teraz jest listopad – więc baczne mam słuchy. Jest to pora, gdy idą między żywych duchy – i razem się bratają”. Noc listopadowa 1830 r., noc zrywu podchorążych, początku narodowego powstania, stała się archetypem polskiego arcydylematu historycznego: „Bić się czy nie bić”? Czy ojczyzna potrzebuje naszej krwi, czy raczej naszej pracy? Dylemat ten i związane z nim postawy nie mogły być obce żadnemu Polakowi na przestrzeni ostatnich dwu stuleci, podczas których z rzadka mieliśmy szanse realizacji naszych narodowo-państwowych aspiracji. Również Kościół i jego pasterzy dotykały narodowe dylematy, także i on pozostawał rozdarty pomiędzy potrzebą solidarności z uczestnikami nieraz lekkomyślnych narodowych porywów a powinnością oszczędzania narodowej substancji. Gdy zaczynała się powstańcza walka, duchowieństwo z nielicznymi wyjątkami udzielało jej wsparcia, choć z reguły podawało w wątpliwość szanse na zwycięstwo. Tak jak cała świadoma część społeczeństwa podzielone było na politycznych romantyków skłonnych do ulegania porywom czynu i pozytywistów, którzy negowali jego sens. Do rangi symbolu tej dwoistości postaw urastają tytuły dwóch listów opublikowanych w przeddzień powstania styczniowego. Pierwszy, napisany przez ks. Hieronima Kajsiewicza, adresowany był do: „braci księży grzesznie spiskujących”, odpowiedź nań, ks. Karola Mikoszewskiego, skierowana do: „brata kapłana grzesznie gardłującego za cara”.
 
Droga duchowego przywódcy narodu
Myśli i działania kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Tysiąclecia, są kontynuacją tych samych problemów, które od ponad wieku były obecne w świadomości Polaków. Możemy to wyraźnie dostrzec w jego stosunku do powstańczej tradycji, do spuścizny roku 1863 i 1944 oraz w przełożeniu tejże na praktykę jego relacji z komunistycznymi władzami. Prymas miał osobiste doświadczenie walk powstańczych w Warszawie roku 1944. Przebywając w podwarszawskich Laskach, pełnił funkcję kapelana okręgu wojskowego Armii Krajowej – Żoliborz, posługiwał również w powstańczym szpitalu polowym i widział śmierć i cierpienie powstańczych żołnierzy. Wielu uczestników i świadków dramatu powstania porzuciło pod wpływem rozmiarów klęski postawę romantyczną, odeszło od kultu narodowych zrywów, zwróciło się ku bardziej realistycznej wizji oszczędzania krwi i sił narodu. Podobnie jak stało się to po klęsce powstania styczniowego, również po 1944 r., większość społeczeństwa starała się raczej dostosować do nowego porządku, aniżeli podejmować aktywną z nim walkę. Pragnęli zachować to co najważniejsze: kulturę, narodową tożsamość, wiarę, obyczaj; szukać drogi uniknięcia kolejnej daniny krwi. Czy również Stefan Wyszyński podążał takim szlakiem? Czy również on, coraz wyraźniej wchodzący w rolę interrexa, przywódcy narodu, wykluczał aktywną walkę z komunistycznym zniewoleniem?
 
Trudna dwoistość
Odpowiedź nie jest prosta! Najlepiej byłoby, choć może to brzmieć jak unik, powiedzieć: tak i nie. Jest bowiem w jego myśleniu i działaniu widoczna pewna dwoistość, którą najpełniej można dostrzec, przyglądając się temu, jak odnosił się do powstańczej tradycji i w jakie spory skłonny był się angażować w związku z jej oceną. W 1963 r. przypadała setna rocznica powstania styczniowego, ale trudno było w realiach gomułkowskiej Polski mówić o swobodnej debacie dotyczącej znaczenia i oceny tego wydarzenia. Pojawiło się jednak kilka istotnych wypowiedzi, których autorzy starali się doń – najczęściej krytycznie – odnieść. Najbardziej znaczącym był tekst Stanisława Stommy, wybitnego przedstawiciela środowiska „Znak”, który ukazał się pod tytułem: Z kurzem krwi bratniej w krakowskim „Tygodniku Powszechnym”. Autor potraktował wiele wymiarów powstania i jego spuścizny w sposób nad wyraz krytyczny, szczególnie polityczne źródła decyzji o jego wybuchu. Bardzo kontrowersyjnie zabrzmiał zarzut, że przywódcy zrywu styczniowego kierowali się „antyrosyjskim kompleksem” nakazującym im, w sposób bezrozumny, kierować oręż przeciw temu z zaborców, który w istocie stanowił dla Polaków i ich sprawy najmniejsze zagrożenie. Stomma wpisywał się swoim tekstem w długą tradycję polskiej myśli politycznej, która od krakowskich konserwatystów „stańczyków” poprzez działania Aleksandra Wielopolskiego, aż po obóz narodowy Romana Dmowskiego, odrzucała ideę walki zbrojnej i kazała szukać „rozumnej ugody” z zaborcami. W rzeczywistości lat 60. XX stulecia głos publicysty „Tygodnika Powszechnego” zabrzmiał jednak jak wezwanie do akceptacji zależności Polski od ZSSR i potępienie tego, co było dla wielu Polaków elementem otoczonej powszechną czcią narodowej tradycji.    
Jedną z osób, które odniosły się do poglądów Stommy w sposób krytyczny, był prymas. Dał wyraz swemu oburzeniu podczas kazania, które wygłosił w kościele św. Krzyża w Warszawie 27 stycznia 1963 r. Powiedział wówczas: „Powstanie było w duszy każdego niemal Polaka [..]. A wynikało nie z takiego czy innego «kompleksu» – bo kompleks jest zawsze czymś chorobliwym – tylko ze zdrowego dążenia do wolności, pogwałconej i odebranej nam. I mniejsza z tym, kto ją nam odbierał i jakim językiem mówił; ważne jest, że gwałcił prawo narodu do wolności”. Dalej zaś powtarzał z mocą: „możemy rozmaicie oceniać wszystkie jęki udręczonej duszy narodowej, ale potępiać nam ich nie wolno!” i konkludował: „Powstania [...] były budzeniem ducha narodu, aby powstał i żył [...]. Z krwi, którą użyźniano polskie zagony, wzrosła wolność w Ojczyźnie”. Słowa te, jednoznacznie afirmujące czyn powstańczy, odżegnujące się od wszelkich form jego krytyki zdają się sugerować, że prymas był kontynuatorem romantycznego nurtu polskiego myślenia i działania politycznego, tego który w czynie zbrojnym upatrywał szans „wybicia się na niepodległość”. Jednakże postawa kard. Wyszyńskiego w okresie pełnienia przez niego prymasowskiej posługi nakazywałaby raczej wpisanie go w nurt realistyczny, ten właśnie kierunek „rozumnej ugody”, którego przedstawiciela tak ostro w cytowanym kazaniu spostponował. Przecież to nikt inny tylko prymas tysiąclecia podpisał w 1950 r. umowę z komunistycznymi władzami, którą za zbyt kompromisową uznało nie tylko wielu polskich biskupów z księciem metropolitą krakowskim Adamem Sapiehą na czele, ale również sam ówczesny papież Pius XII. To on często krytycznie wypowiadał się o działaniach tych przedstawicieli antykomunistycznego podziemia, których dziś czcimy jako Żołnierzy Wyklętych. On wreszcie u schyłku życia, wbrew nastrojom dużej części społeczeństwa, nawoływał do umiaru i samoograniczenia w dramatycznych dniach kryzysu lat 1980–1981, wypowiadając następujące słowa: „Piękną i zaszczytną rzeczą jest umrzeć za Ojczyznę. Jednakże trudniej jest niekiedy żyć dla Ojczyzny. Można w odruchu bohaterskim oddać swoje życie na polu walki, ale to trwa krótko. Większym niekiedy bohaterstwem jest żyć, trwać, wytrwać całe lata [...], wytrwać, żyć dla Ojczyzny, nabrać zaufania do niej i gotowości oddania jej wszystkiego z siebie. To jest najważniejszy nasz obowiązek wobec Ojczyzny”.
 
W poczuciu odpowiedzialności
Czy możemy zatem mówić o braku konsekwencji? Czyżby prymasowskie czyny nie podążały za słowami? Pozornie tak! Popełnilibyśmy jednak błąd, interpretując słowa prymasa jedynie w perspektywie doczesnej, świeckiej, gdybyśmy dostrzegali w jego słowach diagnozę wyłącznie historyczną i polityczną. Był on przecież przede wszystkim przywódcą duchowym, a na dzieje państwa i narodu spoglądał z perspektywy teologicznej. Dla zrozumienia tego kluczowego wymiaru prymasowskiej myśli warto zacytować jego refleksję dotyczącą powstania warszawskiego: „słodko jest umierać za Ojczyznę w świadomości, że jest to posiew krwi, która będzie wołać z ziemi żyjących do Ojca ludów i narodów o sprawiedliwość, jak wołała krew Abla... jak krew Chrystusa – zbawcza, uświęcająca i ożywiająca”. Kard. Wyszyński był skłonny postrzegać naród w kategoriach mistycznych, jako wspólnotę wiary, „poszerzoną rodzinę Bożą”, posiadającą swe miejsce w planie stworzenia, mogącą, jak jednostka ludzka, dostąpić zbawienia lub potępienia. „Naród ma także swoje Zesłanie Ducha Świętego, a więc i bierzmowanie, swoje życie Eucharystią, swoją pokutę, swoje życie kapłańskie i życie rodzinne” – głosił. Czyn powstańczy, nawet jeśli przynosił klęskę i cierpienie, był więc dla niego „dopełnieniem ofiary Chrystusa”, swoistą ofiarą, którą składają wybrane generacje po to, aby inne mogły cieszyć się wolnością, wszystkie bowiem pokolenia łączą się w ramach jednej, przekraczającej doczesne ramy, narodowej wspólnoty.
Czemu zatem nie rzucił prymas wezwania – walczcie współczesnym mu Polakom, dlaczego zdawał się raczej zniechęcać ich do czynnego oporu wobec systemu komunistycznej opresji? Zapewne górę brało w nim poczucie odpowiedzialności za los narodu, którego przywódcą – nie tylko w wymiarze czysto duchowym – się czuł. Racjonalizując teologicznie i uwznioślając ofiary wcześniejszych generacji, uważał zapewne, że nie ma moralnego prawa narażać tych, którzy są mu współcześni. Zapewne łatwiej było mu zachować romantyczno-niezłomną postawę wobec tego, na co nie miał wpływu, zdarzeń i ludzi z przeszłości, aniżeli wobec tego, co miało wymiar żywej i konkretnej teraźniejszości, którą czynnie współkształtował. Nie wydaje się również, aby postrzegał komunistyczny reżim i jego przywódców jak zło absolutne. Świadczy o tym wiele jego prywatnych refleksji zawartych w spisywanych niemal co dzień zapiskach Pro memoria (Dla pamięci). Nawet o Bierucie wyrażał się tam prymas z pewną dozą empatii, z Gomułką wiódł wielogodzinne rozmowy, a załamanego sierpniowymi strajkami Gierka pocałował na pożegnanie w czoło. Nie miał też wątpliwości, że PRL, mimo swej ułomności, był jednak formą państwowości polskiej, którą strzec należy przed zagrożeniem interwencją sowiecką.   
Zaskakująco splatały się w osobowości prymasa tysiąclecia cechy mesjanistycznego romantyka i politycznego realisty, piewcy tradycji insurekcyjnej i obrońcy narodowej substancji. Zapominając o głęboko religijnym fundamencie jego myśli i działań nie będziemy w stanie tego pogodzić i zrozumieć.      

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki