Christianitas to cywilizacja chrześcijańska, czyli właściwie co?
– Składa się ona z wielu elementów, ale najważniejszymi są Kościół łaciński, czyli Kościół zachodni i kultura, która w cieniu tego Kościoła została stworzona przez wieki. Jeśli chcielibyśmy śledzić zasięg geograficzny Christianitas, to wyznaczają go zasięg występowania katedr w stylu gotyckim, zasięg używania łaciny jako języka elit kulturowych i zasięg istnienia instytucji naukowych, które wykształciły się w Christianitas, czyli uniwersytetów.
Myśli biegną więc głównie ku średniowieczu. Czy zatem na taką Christianitas jest jeszcze miejsce w dzisiejszym świecie?
– Jej elementy wciąż odnajdujemy. Jeśli popatrzymy na to, co dzieje się we współczesnej Europie, to mamy do czynienia z pewnym przesunięciem. To raczej w naszej części Europy – bez popadania w jakiś hurraoptymizm, także w naszym kraju – najwięcej tych elementów składowych tak rozumianej cywilizacji Christianitas przetrwało.
Czy jednak nie wymaga ona dzisiaj jakiegoś przedefiniowania?
– Nowa definicja nie jest potrzebna. Oczywiście są nowe czasy, nowe potrzeby i nowi ludzie, którzy wymagają, w przeważającej większości, odkrycia na nowo skarbów tej cywilizacji łacińskiej. Ona przecież budowała nie tylko na orędziu chrześcijańskim, ale przemieniała w nim skarby cywilizacji o wiele starsze niż chrześcijaństwo. Mówię tutaj o skarbach chociażby filozofii klasycznej grecko-rzymskiej. A ta jest ciągle aktualna.
Nie ma jednak wątpliwości, że dziś Christianitas jest w kryzysie. Na czym on przede wszystkim polega?
– Obecnie kryzys Christianitas przejawia się z jednej strony tym, że w sferze publicznej kwestionowane są należące do podstaw każdej cywilizacji – a w przypadku cywilizacji Christianitas szczególnie – rzeczy takie jak rodzina. Wydawało się nam niemożliwe, że dożyjemy czasów, w których ktoś, kto będzie mówił, że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, będzie dogmatykiem. Tu przypomina mi się jednak definicja dogmatu, którą podał Gilbert Keith Chesterton. On słusznie twierdził, że dogmat to jest oczywista prawda, która jest zakwestionowana. Wtedy staje się ona dogmatem. Dzisiaj ktoś, kto podaje tradycyjną definicję małżeństwa jest rygorystycznym dogmatykiem. To jest miara obecnego kryzysu. Z drugiej strony obserwujemy też kryzysowe zjawiska, o których mówił już św. Jan Paweł II w wielu swoich dokumentach. Dotyczy to błędnych prądów w teologii moralnej, które docierają niekiedy do samego wnętrza Kościoła. Chodzi tu np. o oddzielenie miłosierdzia od nawrócenia, Ewangelii od krzyża, czy też doktryny od tzw. praktyki duszpasterskiej.
Obecny kryzys nie spadł jednak jak grom z jasnego nieba.
– Tak jak rozwój Christianistas trwał długo, tak i kryzys potrzebował czasu. On przejawia się w kolejnych fazach. Zaczęło się reformacją, później było oświecenie, XIX-wieczne kulturkampfy, wiek XX, czyli okres totalitaryzmów, a w naszych czasach coraz bardziej widoczny terror politycznej poprawności. Dziś przecież ludzie trafiają do więzienia, czy są represjonowani w inny sposób za to, że trwają przy dogmacie małżeństwa rozumianego jako związek mężczyzny i kobiety.
Przejawy kryzysu pojawiały się jednak także wcześniej. W swojej książce Christianitas. Od rozkwitu do kryzysu podaje Pan przykład opactwa benedyktyńskiego Cluny, które stało się ośrodkiem odnowy cywilizacji chrześcijańskiej w średniowieczu promieniującym na cały kontynent. Czy na współczesnej mapie Europy również znajdziemy takie miejsca?
– Są takie miejsca i to u nas w Polsce. Wielu katolików z Zachodu, którzy przyjeżdżają do nas w sierpniu i maszerują w pielgrzymkach na Jasną Górę jest zafascynowanych ruchem pielgrzymkowym, tym, że bierze w nim udział wielu młodych ludzi i samym świętym miejscem, jakim jest Jasna Góra. To jest jedno z takich miejsc.
To zaangażowanie poszczególnych osób koresponduje z tym, o czym pisze Pan w książce, że historia nie jest zdeterminowana przez „ducha dziejów”, ale wpływ mają na nią konkretni ludzie. I podaje Pan przykłady takich jednostek – ze świata myśli, polityki, ale też duchownych. Skąd tak szeroki dobór tych postaci?
– To w jakimś sensie odzwierciedla to, że fundamenty cywilizacji Christianitas to Kościół – papieże, biskupi, a więc Kościół hierarchiczny oraz państwo i społeczeństwo, czyli władcy albo wybitni politycy, którzy walczyli także o tę cywilizację. To kryterium było najważniejsze w tym doborze.
W tym zbiorze pojawiają święci papieże, ale też takie postacie, jak Dietrich von Hildebrand – niemiecki teolog nazwany przez Piusa XII „XX-wiecznym doktorem Kościoła”, czy żona bł. Karola Habsburga, ostatniego cesarza Austrii – Zyta. Która z tych osób jest Panu najbliższa?
– Właśnie postać cesarzowej Zyty wzbudziła we mnie wiele sympatii i podziwu. To była ostatnia królowa Węgier i ostatnia cesarzowa austriacka. Ponadto jest kandydatką na ołtarze, bo toczy się jej proces beatyfikacyjny. Uwagę zwracają jej dramatyczne losy osobiste, taka cicha wierność, ciche trwanie, jako matki licznej rodziny i wdowy, ale także jako osoby, która dawała świadectwo w trudnych czasach. Drugą taką osobą – być może nie jestem oryginalny, ale tak jest – jest wspominany w tej książce św. Jan Paweł II. Trzeba na niego patrzeć jednak przez prymat tego, co zazwyczaj umyka w spojrzeniu na papieża. Nie chodzi tutaj o spojrzenie na papieża-proroka w historii Polski, wzywającego Ducha Świętego, aby zstąpił na tę ziemię, to nie jest także wylukrowany obrazek papieża od kremówek, tylko właśnie papieża, który diagnozuje zjawiska kryzysowe i daje rady, jak z nich wyjść.
W pewnym momencie zestawia Pan św. Jana Pawła II ze św. Piusem X, który zasłynął niestrudzoną walką z herezją modernizmu na początku XX wieku. W czym ci dwaj wielcy i święci papieże są do siebie podobni?
– Przede wszystkim w swojej świętości, a każda świętość jest wynikiem zapatrzenia w Chrystusa. Zwróćmy uwagę, że dewizą pontyfikatu św. Piusa X było Instaurare omnia in Christo – Odnowić wszystko w Chrystusie. Jakże analogicznie brzmi to ze słowami, które wypowiedział św. Jan Paweł II w swojej homilii inaugurującej pontyfikat :„Otwórzcie drzwi Chrystusowi, drzwi systemów politycznych, gospodarczych i społecznych”. W jednym i drugim przypadku mamy więc do czynienia – oczywiście przy różnicach epoki i czasu – z zasadniczym podobieństwem.
Czy w związku z kryzysem jesteśmy skazani już tylko na pesymistyczne spojrzenie na dalsze losy cywilizacji chrześcijańskiej?
– Kryzys rozumiem jako przesilenie. To jak kryzys w chorobie, który otwiera drogę do uzdrowienia.
Czyli mimo wszystko znajdziemy coś optymistycznego?
– Przede wszystkim pamiętajmy, że nie wolno popadać w jakąś desperację. W końcu Pan Jezus osobiście powoływał apostołów, a zdarzył się wśród ścisłego kolegium dwunastu jeden zdrajca. Ten Go sprzedał, a ponadto drugi wyparł się Go trzy razy. Historia Kościoła była więc od początku naznaczona ludzką słabością, ale z drugiej strony Bożą łaską i działaniem Ducha Świętego. Trzeba więc ufać w prawdziwość słów Chrystusa, który zapewniał, że bramy piekielne Kościoła nie przemogą. A skoro tak, to trzeba też rozejrzeć się wokół siebie, widzieć te wszystkie – niekiedy wydaje się drobne – ozdrowieńcze symptomy. Kiedy na początku X w. paru zakonników benedyktyńskich osiadło w Cluny, nikt nie mógł przypuszczać, że za 200 lat będzie to potężna kongregacja benedyktyńska sięgająca od Hiszpanii po Szkocję i od Szkocji po Sycylię. Ziarno potrzebuje więc czasu.
Prof. Grzegorz Kucharczyk – historyk, publicysta. Pracownik Instytutu Historii im. Tadeusza Manteuffla PAN. Specjalizuje się w historii myśli politycznej i historii Niemiec. Jest autorem licznych publikacji także z zakresu historii Kościoła i cywilizacji chrześcijańskiej. W tym roku nakładem Wydawnictwa Prohibita ukazała się jego książka Christianitas. Od rozkwitu do kryzysu.