Komitet Praw Dziecka ONZ wezwał Polskę do likwidacji okien życia. Temat nie jest nowy. Już w lipcu 2012 r. członek Komitetu, Maria Herczog z Węgier udzieliła wywiadu, w którym mówiła, że instytucja okien życia nie służy najlepiej interesom dziecka i narusza prawo dziecka do poznania swoich rodziców. Podkreślała również, że państwa powinny raczej walczyć z przyczynami porzucania noworodków, niż zachęcać matki do zrzekania się odpowiedzialności za ich los.
Wcześniej, bo w 2011 i w 2012 r. Komitet Praw Dziecka wystosował do Czech i Austrii rekomendację rezygnacji z okien życia na rzecz anonimowych porodów. Można się było spodziewać, że prędzej czy później podobna sugestia trafi również do Polski. Na szczęście nie ma ona charakteru prawnie wiążącego, kompetencje w tej sprawie należą do poszczególnych państw. Problem może zacząć się wtedy, gdy regulacjami w tej kwestii zajmie się Unia Europejska.
Koło Gwidona
Tak naprawdę historia ta zaczęła się około 1140 r., kiedy to w książęcej rodzinie Guillemów we francuskim Montpellier przyszedł na świat Gwidon. Rodzina była równie zamożna, jak bogobojna, fundowała więc kościoły i szpitale. Mały Gwidon wraz z ojcem odwiedzał chorych w szpitalach i tak bardzo pragnął im pomagać, że postanowił poświęcić temu całe swoje życie. Kiedy otrzymał należną mu część rodzinnego majątku, wybudował własny szpital, tym razem przeznaczony dla tych, którym gdzie indziej trudno było znaleźć pomoc: dla najuboższych i porzuconych dzieci. Co więcej, opieki nad nimi nie pozostawiał wyłącznie lekarzom, ale osobiście usługiwał cierpiącym. Poruszeni jego wzorem przychodzili inni mężczyźni, którzy chcieli żyć jak Gwidon. Przychodziły również kobiety, gotowe zaopiekować się dziećmi. W ten sposób rodził się Zakon Ducha Świętego, którego członkowie składali dodatkowy ślub świadczenia miłosierdzia ubogim, chorym i dzieciom. Szczególną troską Gwidon otaczał dzieci nienarodzone, za darmo przyjmując i obsługując ciężarne matki. Kiedy papież Innocenty III powierzył mu wielki rzymski szpital nieopodal Watykanu, Gwidon zamontował w nim urządzenie, nazywane „kołem”: rodzaj drewnianego bębna, który umożliwiał anonimowe pozostawienie niechcianego dziecka tak, by miało ono od razu właściwą opiekę. Znalezionym w „kole” dzieciom nacinano na stopie symbol Zakonu i Szpitala Ducha Świętego, przyjmując go w ten sposób do szpitalnej rodziny, a jednocześnie uniemożliwiając ewentualne sprzedanie dziecka. Później przekazywano je mamce, która się nim opiekowała i zapisywano je w tajnej księdze, dopisując również szczegóły dotyczące ubrania lub przedmiotów zostawionych przy dziecku. Potem – jeśli biologiczna matka nie zostawiała o tym żadnej wiadomości – dziecku udzielano sakramentu chrztu. Kiedy dziecko było zdrowe, można było już umieścić je w chętnej rodzinie, nadzorowanej przez zakonników tak, by dziecku nie stała się krzywda.
Po niemiecku
Współczesna historia okien życia ma swój początek w Niemczech. W 1999 r. niemiecka pastor i kapelan szpitala Gabriele Stangl usłyszała dramatyczne wyznanie kobiety, która urodziła dziecko poczęte w wyniku gwałtu. Zareagowała utworzeniem pierwszego z dwustu dziś działających niemieckich „Babyklappe”. Kolejne powstawały w Czechach, we Włoszech, w Rosji, Szwajcarii, Belgii, na Słowacji i na Litwie. W samych Niemczech, choć okna życia nadal działają, robią to poza prawem: niemiecka konstytucja daje prawo ojcom do wychowywania dzieci, a samym dzieciom prawo do wiedzy o korzeniach. Już w 2009 r. Niemiecka Rada Etyki orzekła, że możliwości anonimowego porzucenia dziecka należałoby zastąpić możliwością poufnego jego pozostawienia: tak, by matka nie ponosiła żadnych konsekwencji, ale dorosłe już dziecko miało możliwość jej odnalezienia – jest to dokładnie ten sam postulat, jaki stawia dziś przed Polską ONZ. Sama Gabriele Stangl okien życia broni: twierdzi, że wiele matek w strachu przed rodzicami lub partnerami do ciąży nie chce się przyznać nawet przed samą sobą i w przypadku porodu, a później pozostawienia dziecka w szpitalu nie wierzy w możliwość zachowania ich danych w tajemnicy. Co stanie się z dzieckiem, jeśli kobieta nie zaufa szpitalowi, a okien życia nie będzie?
Rekomendowany przez ONZ, a stosowany powszechnie w Niemczech anonimowy poród to rozwiązanie, z którego w pierwszym roku skorzystało 95 kobiet. Ich nazwiska zachowane są w tajemnicy, w zalakowanych kopertach w urzędzie do spraw rodziny. Koszty porodu pokrywa budżet państwa. Dziecko przekazywane jest do adopcji, ale po ukończeniu 16. roku życia może, jeśli tylko zechce, poznać nazwisko swojej biologicznej matki. Rozwiązane to jest zdecydowanie lepsze dla dziecka, ale trzeba pamiętać, że działa ono w Niemczech równolegle z nielegalnymi oknami życia, a nie zamiast nich. Trudno jest również mówić o spektakularnym sukcesie: choć liczba kobiet korzystających z takiej możliwości wygląda optymistycznie, to martwych noworodków w tym czasie znaleziono jedynie o pięć mniej niż w roku przed utworzeniem programu anonimowych porodów.
Mniejsze zło
Dziś w Polsce, choć fizyczna opieka nad dzieckiem znalezionym w oknie życia niewiele różni się od tej, jaką sprawowano w średniowiecznym Rzymie, bardziej skomplikowana jest kwestia prawna. Rutynowo policja sprawdza, czy dziecko nie pochodzi z porwania lub czy matka nie została zmuszona do porzucenia dziecka. Sama matka przez sześć tygodni ma prawo zażądać zwrotu dziecka. Teoretycznie za porzucenie dziecka grozi jej do trzech lat więzienia – jednak jeśli porzuca je w oknie życia, czynności przeciwko matce zwyczajowo nie są wszczynane. Później ruszają procedury ustanowienia dla dziecka pieczy zastępczej, nadania mu aktu urodzenia i umożliwienia adopcji. Sama procedura adopcyjna może zająć wiele miesięcy, choć wszystkim biorącym w niej udział zależy, by maksymalnie skrócić ten czas. Szansę na szybszą adopcję ma dziecko pozostawione w szpitalu, tam jednak matka nie może liczyć na anonimowość. Co więcej, wydaje się, że w polskich warunkach nawet wprowadzenie odpowiednich przepisów takiej anonimowości nie zapewni. To, co być może udałoby się w wielkich miastach, w powiatowych szpitalach wydaje się być nierealne.
Choć niektóre działania ONZ mogą dziwić – choćby wewnętrzna sprzeczność w organizacji, która z jednej strony w trosce o dzieci zakazuje okien życia, a z drugiej wyraźnie promuje aborcję – trudno nie przyznać jej racji w kwestii troski o poczucie tożsamości dziecka. Wiedza o tym, kim się jest i od kogo się pochodzi jest dla człowieka niezmiernie ważna, wpływa na rozwój, na poczucie bezpieczeństwa, na sposób, w jaki bierze on potem odpowiedzialność za siebie, za innych ludzi i za świat. Dobrze, że ktoś nam o tym przypomina. Życie jednak nie jest wartością równą poczuciu tożsamości: jest wartością nadrzędną. Jak mówić o innych prawach człowieka, jeśli nie ma on prawa do życia? Nie żyjemy w świecie idealnym. Okno życia jest tylko mniejszym złem. Zanim zaczniemy je zamykać, musimy rozumieć, że jego alternatywą nie jest szczęśliwy dom z ciepłym łóżeczkiem i różową kołderką, ale reklamówka na śmietniku. Matki, które zmuszone są wybrać owo mniejsze zło, boją się i cierpią. Przy dzieciach zostawiają często wzruszające listy: „Kocham cię. Przepraszam”. Zanim odbierzemy im to wyjście awaryjne, pomyślmy o sobie: te kobiety nie żyją przecież w próżni. Mają jakąś rodzinę i sąsiadów, mają szkołę, kolegów, lekarza, funkcjonują w określonym środowisku. Kobieta, która wie, że nie jest pozostawiona sama sobie, nie będzie czuła się zmuszona do porzucenia własnego dziecka.