Logo Przewdonik Katolicki

Dynia kontra Halloween

Anna Sosnowska
Monika Mostowska / fot. Fundacja Salvatti

Z Moniką Mostowską, wiceprezes Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl o wierności tradycji, smutku śmierci i radości życia

Już po raz drugi Fundacja Salvatii.pl wystartowała z akcją „Dynia nie jest do straszenia, tylko do jedzenia”, która ma być pozytywną alternatywą wobec Halloween. Skąd w ogóle taki pomysł?
– Akcję wymyślił prezes naszej fundacji ks. Jerzy Limanówka. Organizując różne kampanie, zawsze staramy się wsłuchiwać w rytm współczesnego świata, dostrzegać to, czym ludzie żyją, i odczytywać znaki czasu – jak zachęcali do tego ojcowie Soboru Watykańskiego II. Obecnie mamy modę na Halloween i niektórzy obawiają się, że może ona przyćmić uroczystość Wszystkich Świętych. Odpowiadając na te obawy, chcemy nie tyle przeciwstawiać się Halloween i walczyć z nim, ile właśnie zaproponować jakąś alternatywę.
 
Na czym dokładnie polega akcja?
– Chcieliśmy, żeby łączyła w sobie zabawę, edukację i możliwość zrobienia czegoś dobrego dla innych. Na przygotowanych przez nas stoiskach w dwóch warszawskich centrach handlowych wolontariusze będą rozdawać dynie razem ze sprawdzonym przepisem na pyszną zupę dyniową.
W zamian będzie można złożyć dobrowolną ofiarę na rzecz misji. Zebrane w ten sposób pieniądze trafią do Casa Hogar – domu dla dzieci ulicy prowadzonego przez pallotynów w Bello w Kolumbii oraz zasilą program „Pokarm dla życia”, czyli sześć ośrodków dożywiania dzieci prowadzonych przez siostry pallotynki – misjonarki w Rwandzie i Kongo. Od niedawna tym programem w szczególny sposób zostały objęte dzieci, zarażone wirusem HIV przez rodziców.
 
Myśli Pani, że takie działania mogą kogoś zniechęcić do halloweenowej zabawy?
– Najbardziej zależy nam na tym, żeby skłonić ludzi do refleksji. I tak się dzieje. Jasno mówimy, że nasza akcja to alternatywna propozycja wobec Halloween, a towarzyszące jej hasło „Dynia nie jest do straszenia, tylko do jedzenia”, wiele osób przyciąga.
 
Czy fundacja nie obawiała się krytyki za takie podejście do sprawy? Ktoś mógłby Wam zarzucić, że uprawiacie pluszowe chrześcijaństwo.
– Oczywiście takie zarzuty już się pojawiły, ale nie boimy się ich. Chrześcijaństwo nie jest religią walki. Jezus Chrystus też nie ewangelizował mieczem, tylko był z ludźmi, siadał z nimi przy stole czy przy studni, rozmawiał i pokazywał alternatywny sposób na życie, różniący się od tego skoncentrowanego jedynie na dobrach doczesnych. Czy można o Nim powiedzieć, że był pluszowy? No nie, bo jednocześnie pozostawał wierny swoim przekonaniom i Ojcu. My, próbując iść za Chrystusem, czasem nieudolnie, chcemy robić podobnie. Św. Edyta Stein mówiła: „Tylko wyjątkowo ludzie poprawiają się z błędów, gdy mówi im się prawdę”. Nie utożsamiamy się z tymi, którzy obchodzą Halloween, ale jesteśmy przekonani, że im bardziej krzyczelibyśmy „Stop Halloween!”, tym bardziej ta zabawa rosłaby w siłę, bo zwolennicy Halloween mieliby przeciwnika do walki.
 
W Polsce coraz większą popularnością cieszą się bale czy korowody wszystkich świętych. One też mają być pozytywną alternatywą wobec Halloween. Co Pani sądzi o tych inicjatywach?
– Zastanawiam się, czy one także nie są czymś, co w pewien sposób łamie naszą tradycję i nie jest zgodne z naszą mentalnością. Jednak w Polsce dzień Wszystkich Świętych kojarzymy raczej z rozmowami, spotkaniami, refleksją. Robiąc z tej uroczystości zabawę, przestawiamy akcenty i zbliżamy się – jeśli chodzi o formę – do obchodów Halloween. Niech dziecko weźmie udział w Balu Wszystkich Świętych, ale pokażmy mu też inną perspektywę, inne, zgodne z naszą kulturą i mentalnością możliwości spędzania przełomu października i listopada.
 
Tylko że to nasze świętowanie jest, by tak rzec, mało atrakcyjne.
– To prawda, więc próbujemy je sobie jakoś uprzyjemnić. Ogólnie mówiąc, chrześcijaństwo europejskie wydaje się smutne. Wnętrza dawnych kościołów w wielu krajach Europy Zachodniej są posępne, dekorowane ponurymi obrazami w ciemnych barwach, które z trudem naprowadzają człowieka na prawdę o bezgranicznej miłości Boga do człowieka. Liturgia okraszona ciężką muzyką organową, nie zawsze w dobrym wydaniu, i pieśni, które – nawet jeśli mówią o radości – są śpiewane w tonacji minorowej, nie pociągają. Być może dlatego też współczesny świat ich nie akceptuje. I tutaj stoi przed Kościołem ważne zadanie.
 
Jakie?
– Znalezienie takiego języka przekazu Ewangelii, który pomoże nam z jednej strony zachować naszą tradycję, a z drugiej pozwoli wniknąć w istotę świętych obcowania. Dzięki temu będziemy potrafili lepiej rozłożyć akcenty i nie skupiać się tylko na smutku. Kiedy patrzymy na wiernych zebranych w kościołach, widzimy głównie ludzi przygaszonych, utyskujących, którzy przyszli prosić, by Bóg rozwiązał ich problemy. I słusznie. Ale to tylko jedna strona medalu. Drugą jest uwielbianie Boga za to, że żyjemy, dziękowanie Mu za dobro, które nas spotyka i radość z tego, że jesteśmy ukochanymi dziećmi Boga. 
 
W prawdzie o świętych obcowaniu też jest zawarty ogromny ładunek Dobrej Nowiny. Poza tym możemy mieć nadzieję, że także nasi zmarli bliscy dołączyli już do grona świętych. A nawet jeśli jeszcze przebywają w czyśćcu, to i tak są już „po stronie” zbawienia.
– My chyba jesteśmy za bardzo przywiązani do materialnego wymiaru grobów. Chodzimy na cmentarz z takim żalem, że danej osoby już nie ma wśród nas. Zupełnie brakuje nam świadomości, że przecież ta osoba nadal żyje!
 
Rozmawia Pani na takie tematy z córką?
– Rozmawiam. Staram się ją traktować po partnersku, oczywiście na miarę jej wieku. Dlatego nie próbuję jej chronić i nigdy nie mówię: Nie interesuj się, nie filozofuj. Raczej staram się ją zapraszać do tego, co akurat dzieje się w życiu. Przecież dzieci widzą przemijanie – bo liście spadają, bo właśnie zdeptaliśmy czy przejechaliśmy ślimaka. Więc nie ma co udawać, że zmarła babcia wyjechała albo że zamieniła się w chmurkę. Sytuacje związane ze śmiercią stają się również okazją do przekazywania wiary. Bardzo mi się podobają słowa, które kard. Macharski przypomniał po śmierci Jana Pawła II: Nasze życie się nie kończy, ale się zmienia. Ja też tłumaczyłam córce: Dziecko w brzuchu mamy nie wie, że istnieje inne życie, więc płacze, kiedy się wydostaje na świat. Podobnie jest z nami – trudno nam sobie wyobrazić, że istnieje jakieś inne życie, i też płaczemy, jak ktoś się z tego naszego życia wydostaje do wieczności. Ale jeśli czegoś nie widać, to nie znaczy, że tego nie ma.
 



Monika Mostowska
Wiceprezes Pallotyńskiej Fundacji Misyjnej Salvatti.pl, dziennikarka, publicystka, strateg PR. Współpracuje m.in. z Radiem Warszawa.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki