Eminencjo, przez piętnaście lat był Ksiądz Kardynał prefektem Kongregacji ds. Edukacji Katolickiej. Czy szkoły i uniwersytety katolickie mają szansę przetrwać w świecie, który się laicyzuje?
– Edukacja katolicka spotkała się w opinii ogólnoświatowej z ogromnym szacunkiem. Szkół katolickich mamy ponad 200 tysięcy, uczy się w nich około 50 milionów uczniów. W ciągu ostatnich sześciu lat ta liczba wzrosła o kolejnych 5 milionów. Te szkoły są wszędzie bardzo cenione, także w krajach muzułmańskich czy buddyjskich. Dla przykładu, w Tajlandii, w której dominuje buddyzm, jest zaledwie 300 tysięcy katolików, a w szkołach katolickich mamy 465 tysięcy uczniów. W książce wydanej w Tajlandii o tym kraju przeczytałem, że katolików jest tam niespełna 0,5 %, ale mają najlepsze szkoły i najlepsze szpitale. Odwiedził mnie ambasador Indonezji, która jest w ogromnej większości muzułmańska, i bardzo chwalił szkoły katolickie w swoim kraju. Pomyślałem, że jest z mniejszości katolickiej. Okazało się, że był muzułmaninem, ale i on, i jego rodzice uczęszczali do szkół katolickich, uważając je za najlepsze.
Dlaczego te szkoły są najlepsze?
– Ambasadorowie różnych krajów, którzy mnie odwiedzali, często nie katolicy ani chrześcijanie, szczycili się, że uczęszczali do uczelni katolickich. Pytałem wtedy, dlaczego właśnie je wybrali. W odpowiedzi, oprócz wskazywania na wysoki poziom podkreślali fakt, że szkoły katolickie nie tylko przekazują wiedzę, ale autentycznie wychowują całego człowieka. Przekazują wartości. Pozwalają uczniom czuć się w nich szanowanymi, czuć się jak w rodzinie. Taka rzeczywistość czyni szkołę katolicką szczególnie pożądaną.
Czego więc mogło im brakować w innych szkołach?
– Ogromnym niebezpieczeństwem jest zacieśnianie wychowania do przekazywania wiedzy i umiejętności. Przecież to można wykorzystać albo dla zła, albo dla dobra. Dzisiaj widzimy, że wspaniałe zdobycze techniki i wiedza o nich zostały bardzo mocno wykorzystane do szerzenia zła: wojen, terroryzmu, niesprawiedliwości, itd. Szkoła katolicka stara się wychowywać integralnie, by młody człowiek chciał i umiał wykorzystywać zdobytą wiedzę tylko dla realizacji dobra. Ta idea przyświeca uczelniom katolickim na wszystkich poziomach nauczania.
Czy mógłby Ksiądz Kardynał podać konkretny przykład?
– Dobrym przykładem jest uczestnictwo Stolicy Świętej w tzw. „Procesie Bolońskim”. Przypomnę, że jest to robocza nazwa dla działań, które zmierzają do ujednolicenia standardów nauczania w Europie. Chodzi o to, żeby absolwent uczelni z jednego kraju mógł studiować na uniwersytecie zagranicznym bez konieczności uwiarygodniania swoich poprzednich egzaminów. Dotyczy to także zawartości nauczanych materii wykładowych czy tytułów naukowych. W ramach tego procesu organizowane są różne sympozja. My również zorganizowaliśmy dużą konferencję, na blisko 250 uczestników. Zaprosiliśmy wszystkich. Był np. eksminister edukacji z Rosji, ateista, był szef Akademii Żydowskiej, przedstawiciele UNESCO i Rady Europejskiej. Nie postawiliśmy żadnego ograniczenia, zaprosiliśmy wszystkie opcje, od filozofa ateisty po teologów prawosławnych czy protestanckich. Postanowiłem w czasie tego kongresu wygłosić początkowy referat o uniwersytetach średniowiecznych, zakładanych jak wiemy przez Kościół, aby zadać sobie pytanie, na ile wartości, które stały u podstaw edukacji wieków średnich są aktualne dzisiaj. Spodziewałem się wzmożonej dyskusji z tego powodu. Po to zresztą organizuje się kongres, żeby dyskutować. Byłem jednak zaskoczony tym, że moja wypowiedź została bardzo dobrze przyjęta. Co było sednem mojego wykładu? Formowanie człowieka. To właśnie spodobało się uczestnikom i do tego później wielu się odwoływało. To jest naglący problem: formować człowieka w aspekcie integralnym.
Na czym więc polega brak integralności wychowania?
– Wiele uczelni myśli tylko o przygotowaniu do konkretnej pracy. Widać to także na przykładzie wspomnianego procesu bolońskiego. Podział studiów ma być: 3+2. Kiedyś studia oznaczały raczej pięcioletnie przygotowanie, które obejmowało szeroki zakres wiedzy i umiejętności. Dzisiaj edukacja uniwersytecka, także wskutek postępu techniki, bywa zawężana do umiejętności technicznych lub informacji z wąskiego zakresu wiedzy, by jak najszybciej przygotować do konkretnego zawodu – a potem ewentualnie pogłębienie. Młodzi ludzie stają się w ten sposób ekspertami w bardzo wąskiej dziedzinie wiedzy, a w innych często pozostają takimi ignorantami, że aż przeraża. Często też są nieprzygotowani do samodzielnego myślenia i nie mają własnego profilu myślenia w zróżnicowanym kulturowo społeczeństwie. W związku z tym łatwo stają się ofiarami relatywizmu etycznego oraz relatywizmu co do podstawowych prawd dotyczących ludzkiej egzystencji.
Kościół, a zwłaszcza ostatni papieże, bardzo krytykują relatywizm
– Tak, relatywizm jest największym zagrożeniem dla prawdziwego postępu, jak również dla edukacji. Jeżeli bowiem, jak chce relatywizm, nie ma obiektywnych zasad moralnych, niezależnych od człowieka, jeżeli każdy może sobie wymyślać własne zasady moralne, to bardzo łatwo może dojść do użycia zdobytych wiadomości w celu realizacji własnych przewrotnych intencji. Jeżeli nie ma obiektywnych zasad moralnych, to do czego wychowywać, według jakiego modelu? To powoduje, że nauczyciele czują się często sfrustrowani.
Chodzi więc o odpowiedzialność?
– Do prawdziwego postępu ludzkości i do tego, by współżycie między ludźmi było bardziej ludzkie, może przyczynić się tylko człowiek odpowiedzialny. Do tego winno zmierzać każde wychowanie. To pociąga za sobą konieczność integralnej formacji młodego pokolenia, o którym już wspomniałem, ze świadomością koniecznej troski o dobro wspólne, zdolnością do krytycznego myślenia, chroniącego przed wpływem niezdrowych ideologii, umiejętnością twórczej dyskusji.
Dane statystyczne z rynku pracy w Polsce pokazują, że nasi pracodawcy coraz częściej doceniają tzw. kompetencje miękkie (czyli umiejętność współpracy, motywację do pracy, poczucie odpowiedzialności, twórcze myślenie itp.), a nie tylko twarde (czyli konkretną wiedzę i umiejętności techniczne)…
– Słyszałem, że absolwentów teologii bardzo chętnie przyjmują do różnych zakładów pracy. Dlaczego? Myślę, że dlatego, że można nich liczyć – na ich uczciwość, odpowiedzialność, zaangażowanie – bo są ludźmi umotywowanymi. Jeżeli zaś brak im wystarczającego przygotowania w konkretnej dziedzinie, nie jest to zbyt wielkim problemem, bo mając solidną formację intelektualną szybko zdobędą potrzebne wiadomości.
Podnoszą się jednak głosy, że zbyt silne przywiązanie do zasad prowadzi do ograniczenia wolności.
– Nie bardzo rozumiem to pytanie, bo tylko człowiek z solidnym kręgosłupem moralnym jest naprawdę wolny. A jeżeli chodzi o to, że uczelnie o profilu katolickim ograniczają wolność, to chciałbym powiedzieć, że tego nie czują nawet uczniowie czy studenci niekatoliccy czy niechrześcijańscy na naszych uczelniach. Mamy bowiem wiele szkół i uniwersytetów, na których duża większość to niekatoliccy czy niechrześcijanie, którzy wybrali te uczelnie, właśnie mając na względzie ich wymiar moralny. Wspomniałem już o Tajlandii czy Indonezji, a przykłady mógłbym mnożyć.
Jakie więc są priorytety edukacji katolickiej?
– Myślę, że przede wszystkim integralne wychowanie, czyli całego człowieka. Ja streszczam program edukacji katolickiej do czterech zasadniczych elementów. Pierwszy to formacja ludzka, żebyśmy mieli do czynienia z człowiekiem poważnym, uczciwym, na którym można polegać. Druga jest formacja duchowa. Ona wzbogaca formację ludzką i jest jej ukoronowaniem. Dopiero potem jest formacja intelektualna. Tutaj jednak chcę podkreślić ważną rzecz. Nie pojmuję edukacji intelektualnej jako przygotowania do zawodu. Chodzi raczej o umiejętność krytycznego myślenia i zdolność do zajmowania stanowiska w wielu sprawach. Człowiek powinien być umysłowo dojrzały. O to chodzi w formowaniu intelektualnym. Na samym końcu jest przygotowanie zawodowe, czyli wiedza z konkretnej dziedziny i umiejętności, które będzie można wykorzystać w konkretnej pracy. Trzy pierwsze elementy są kluczowe dla etapu ostatniego. Dzięki nim bowiem zaangażowanie zawodowe staje się bardziej twórcze w służbie dobru, w służbie ludziom.
W jakim sensie mówimy więc o edukacji katolickiej?
– Gdy mówimy o szkole katolickiej, chodzi nam o dwa elementy: by była dobrą szkołą i posiadała solidną tożsamość katolicką. Zauważam, że te uniwersytety, które pozostają wierne swojemu katolickiemu przesłaniu, rosną i nabierają autorytetu. Te natomiast te, które wprowadzają zbyt duży zamęt w swoich programach nauczania, pustoszeją i tracą poważanie. To jest jasne, bo jeżeli ktoś idzie na uniwersytet katolicki, to chce, by on przekazywał wartości katolickie, lub ma świadomość, że takie wartości będą przekazywane. Inaczej ma miejsce jakieś nieporozumienie. Ciekawe jest to, że umacnianie tożsamości katolickiej nie pociąga jedynie katolików. Mógłbym mówić bardzo długo o szacunku niekatolików dla naszych uniwersytetów. Jeśli absolwent uniwersytetu katolickiego – podaję konkretny przykład – sam będąc niechrześcijaninem, daje 5 milionów dolarów na nowy szpital uniwersytetu katolickiego, mówiąc przy tym „nasz [!] uniwersytet musi mieć najlepszy szpital”, to oznacza, że on ma ogromny szacunek dla dzieł podejmowanych przez Kościół katolicki. On coś wartościowego na tym uniwersytecie otrzymał i potrafi to docenić. W 2011 r. zawarliśmy umowę z rządem Tajwanu, wg. której na wszystkich naszych uniwersytetach i na wszystkich kierunkach, w normalnym programie studiów, będzie wykładana nauka społeczna Kościoła i doktryna katolicka. Nie odbierając nikomu wolności, chcemy wszystkim powiedzieć kim jesteśmy i w co wierzymy. Poza tym, wg tej umowy, możemy usunąć profesora, który nie respektuje tożsamości katolickiej uczelni. Tę umowę parlament Tajwanu (w którym nie ma katolików) ratyfikował jednogłośnie. To jest demokracja. Każdy ma prawo i powinien być sobą.
W Polsce powraca temat neutralności szkoły. Jak zastosować powyższe założenia do szkół państwowych?
– Niemożliwa jest edukacja neutralna światopoglądowo. Jeśli ktoś mówi, że promuje edukację neutralną, chodzi o pseudoneutralność, bo tak naprawdę propaguje światopogląd relatywizmu, czyli konkretną ideologię, wg której nie ma prawdy obiektywnej, gdy chodzi o fundamentalne problemy życia ludzkiego. W 2003 r., kiedy byłem na Tajwanie, miałem dyskutować z profesorami największego tam uniwersytetu katolickiego FuJen na temat jego tożsamości katolickiej. Ponieważ na tym uniwersytecie studenci katoliccy stanowią jedynie około 2%, czułem się zdezorientowany i dlatego postanowiłem najpierw zwiedzić jakiś uniwersytet niekatolicki. Poszedłem na uczelnię buddyjską. Był to bardzo nowoczesny uniwersytet. Zapytałem w końcu, co robią dla buddyzmu. Pani rektor odpowiedziała, że na ich uczelni każdy student, niezależnie od religii lub przedmiotu studiów, ma obowiązek uczestniczenia w dwóch godzinach wykładu buddyzmu tygodniowo. To bardzo dużo. Pomyślałem jednak, że to jest uczciwe, bo oni w buddyzmie widzą wartość i nic dziwnego, że chcą się nią dzielić. Mają do tego prawo, respektując wolność sumienia, wolność religijną każdego studenta. Nikt bowiem nie jest nakłaniany, by został buddystą. A poza tym, to uniwersytet z wyboru, wiec należy uszanować jego tożsamość. My powinniśmy robić to samo z całkowitym poszanowaniem wolności religijnej.
To jest Azja. A Europa?
– W Eichstätt niedaleko Monachium mamy uniwersytet katolicki. Minister edukacji z Bawarii przyszedł do mnie i powiedział, że chętnie będą na ten uniwersytet płacić, jeśli on będzie rzeczywiście katolicki. Inaczej im ten uniwersytet nie jest potrzebny, bo mają dosyć uniwersytetów. Jeżeli zaś zachowa swą tożsamość katolicką, stając się specyficznym i twórczym rozmówcą w rodzinie uniwersytetów, to na takim uniwersytecie im zależy, bo staje się on elementem dyskusji, a więc i dźwignią postępu.
A gdyby muzułmanie chcieli utworzyć swój uniwersytet w Polsce?
– Do czerwca byłem wielkim kanclerzem Papieskiego Instytutu, który zajmuje się islamem i arabistyką. W tym roku zorganizowaliśmy sympozjum wspólnie z muzułmanami. Spotkałem tam bardzo poważnych ludzi. Jeśli więc to byliby ludzie na takim poziomie, to tak. Jeśli natomiast jakaś niesprawdzona grupa chciałby w rzeczywistości prowadzić jakiś niezdrowy prozelityzm, czy instygować do terroryzmu, a nie solidnie nauczać, to już nie. Znam osobiście muzułmanów, do których mam duży szacunek. Nawet jednego z nich zaproponowałem jako prelegenta na sympozjum katolickim w Polsce i rzeczywiście wystąpił na tym sympozjum. Z poważnymi ludźmi można i trzeba rozmawiać, dyskutować, poszukiwać prawdy. Zagrożeniem jest natomiast demagogia, nie zaś dialog i uczciwość w wyznawaniu swoich poglądów, połączone z pragnieniem prawdy i dobra.