Logo Przewdonik Katolicki

„Brat w Chrystusie” i jego prawdy

Tomasz Królak

„Czy jesteście gotowi na prawdę?” – zapytał biskupów anonimowy „Frater in Christo” na łamach „Wyborczej” z 14 sierpnia. Pytanie pozornie skierowane jest tylko do biskupów.

Prawda, którą wygłasza „wierny świecki, magister prawa kanonicznego” brzmi: tkwicie zamknięci za murem „pychy, obłudy, nieomylności”, gdzie bawicie się w sprawiedliwych sędziów; „wypychacie” z Kościoła tych, którzy opowiadają się za in vitro; nie przeszkadza wam pobieranie opłat od ludzi, którym zarzucacie podważanie communio z Kościołem, a których „usuwacie” poza jego nawias. Autor listu zarzuca też biskupom trwanie „od wielu lat w moralnej schizofrenii”, bo – punktuje dalej – wzywając innych do pokuty i zadośćuczynienia za grzechy, nie robią tego w stosunku do siebie czy innych księży, „którzy posiadając potomstwo, żyjąc w grzechu ciężkim, jak gdyby nigdy nic odprawiają Mszę świętą, spowiadają, udzielają Komunii, sakramentu chorych”.
 
Na oślep
„Wyciągacie prawą rękę po mamonę do tych, których lewą ręką usuwacie ze wspólnoty Kościoła” – zarzuca biskupom „Brat w Chrystusie”. I proponuje, by w ramach „trudnej terapii wyzwalania się z hipokryzji, pychy, chciwości” zaprzestać pobierania wszelkich opłat związanych z wykonywaniem posługi przez kapłanów od tych wszystkich, którzy popierają metodę in vitro albo żyją w konkubinacie lub związkach niesakramentalnych. Przedziwny to tok rozumowania. Przecież Kościół nie składa się z ludzi bezgrzesznych; tych więc, którzy grzeszą, Kościół ani nie „usuwa”, ani nie „wypycha”, jak chce autor, lecz po prostu napomina, „w porę i nie w porę”, bo taka jest jego misja. Ci zaś, którzy są w Kościele, powinni czuć odpowiedzialność, również finansową, za Kościół, który stanowią także prowadzone przez niego dzieła charytatywne, oświatowe, społeczne, kulturalne. Tym zaś, którzy grzeszą – czyli wszystkim Kościół tworzącym, w tym i sobie samym – biskupi wskazują drogę nawrócenia i pokuty. Proponując przedziwną transakcję: wyrzeczenie się przez biskupów nauczania i napominania w imieniu Kościoła jako warunek przyjmowania ofiar, autor opowiada się za jakąś przedziwną infantylno-populistyczną eklezjologią, która z Kościołem Jezusa Chrystusa nie ma nic wspólnego. „Magistrze prawa kanonicznego”, nie przysypiałeś Ty aby na zajęciach?
Jedna z kluczowych tez „Brata w Chrystusie” (powtórzona po dwóch tygodniach w kolejnym jego artykule pt. „Podwójne życie Kościoła”) mówi o zakłamaniu biskupów i stosowaniu przez nich podwójnych standardów: „Lubicie pouczać, wskazywać właściwą drogę, wzywać do pokuty i zadośćuczynienia za grzechy. Bardzo jest łatwo wymagać, piętnować, rozliczać, bo nie robicie tego w stosunku do siebie”. Zdumiewa fakt, iż autor zdaje się nie rozumieć, że prawo i obowiązek do głoszenia nauki Kościoła mają nie tylko bezgrzeszni biskupi. Takich po prostu nie ma. Owszem, ich obowiązkiem jest życie zgodnie z zasadami, które głoszą (podobnie jak jest to zadanie wszystkich ochrzczonych), niemniej grzeszą wszyscy: świeccy katolicy, księża, siostry zakonne, biskupi, a nawet papieże.
Owszem, ja także dostrzegam wskazane przez „Brata” niebezpieczeństwa wynikające z pokusy sojuszu ołtarza z tronem. Uważam, że także i dziś trzeba w Kościele przypominać soborowe wskazanie, iż Kościół nie może utożsamiać się z żadną partią polityczną czy konkretnym politycznym systemem. Dlatego, nie dość powtarzać, Kościół instytucjonalny winien czynić wszystko, by chronić się przed „przekleństwem polityki”. Sam niejednokrotnie dawałem publicznie wyraz podobnym niepokojom. A jednak nie przyszłoby mi do głowy, by upatrywać w nich politykierów pałających żądzą władzy politycznej. Znaj miarę, używaj rozumu i nie bij na oślep, „Bracie w Chrystusie”!
 
Twarzą w twarz
Publikując po tygodniu serię komentarzy „Gazeta” nie kryła satysfakcji: „Żadna afera, włącznie z taśmami kelnerów, nie wzbudziła takiego odzewu jak ta pełna pasji summa grzechów Kościoła instytucjonalnego”. Dla mnie jednak ten list to bardzo smutna sprawa.
Dlaczego? Bo pomimo zobowiązującego podpisu: „Brat w Chrystusie”, w liście do biskupów Chrystusowego stylu nie odnajduję. Przykro mi i smutno, że muszę to autorowi wypomnieć publicznie, a upominanie, jak poucza Pan, najlepiej do wypowiedzenia w cztery oczy się nadaje.
Nie, nie namawiam katolików do „korporacyjnego” bezkrytycyzmu wobec instytucji Kościoła. Kościół jest rodziną, zatem nie mogę zamykać oczu na występujące w nim zło, niedoskonałość, grzech. Podobnie jak muszę reagować na to, co niedoskonałe we własnej rodzinie i być gotowym na przyjęcie krytyki wobec siebie. Jeśli takiej postawie towarzyszy wzajemna miłość i autentyczna chęć naprawy tego „mechanizmu” – Kościoła czy rodziny właśnie – jeśli mam minimum pokory i wiem, że najpierw muszę dostrzec belkę we własnym oku oraz, że pierwszym odruchem reakcji na zło ma być upomnienie twarzą w twarz – to w porządku. Czy autor listu skorzystał z takiej możliwości? Czy nim zasiadł do pisania tekstu, postarał się po bratersku upomnieć biskupa, którego czyny wzbudziły jego sprzeciw? Czy postarał się porozmawiać z jakimkolwiek hierarchą? Styl i ton listu każą mi w to powątpiewać.
 
Tajemnica drogi
Nie bagatelizując opisywanych w tekście przypadków zachowań złych, grzesznych czy niewłaściwych absolutnie nie godzę się na taki obraz Episkopatu, jaki kreśli autor „Wyborczej”. Czyż miałbym uwierzyć, że to gremium to w istocie banda zadufanych i zdemoralizowanych hipokrytów? No, jednak nie. Sposób i styl, w jakim stawia autor pod pręgierzem całe gremium, jest dla mnie czymś niepojętym. Śmiem twierdzić, że o Episkopacie i tworzących je osobach wiem co najmniej tyle, co autor listu. Jednak w jego tekście nie odnajduję prawdziwego obrazu Episkopatu, ale jego karykaturę – i to kreśloną przy użyciu mieszanki ironii, sarkazmu i nienawiści. To nie są najlepsze materiały dla oddania prawdy. Dlatego ja takiego obrazu nie kupuję.
Czytając „Gazetowy” tekst przypomniałem sobie tytuł książki zmarłego już niestety, znakomitego historyka Kościoła ks. Jana Kracika, Święty Kościół grzesznych ludzi. Znamienny tytuł, nieprawdaż? Bo grzech jest, był i będzie obecny w Kościele. Nie powinno to jednak ani budzić przesadnego zgorszenia, ani też stanowić „dowodu” w sprawie przeciwko biskupom jako takim. Podziwiam postawę ks. prof. Andrzeja Szostka, który w sobotnim wywiadzie dla „Wyborczej” wyznał: „Jestem wdzięczny autorowi, że zmusza nas do rachunku sumienia”. Piszę to szczerze i bez cienia ironii, pamiętając z lat studenckich jego fantastyczne wykłady z etyki. Dziś porusza mnie jego autentyczna pokora, która kazała mu poczuć się jednym z adresatów listu, przyznać, że porusza on problemy księży i dostrzec w nim „szansę na nawrócenie”. Podziwiam... ale sam tak nie potrafię. Dlaczego? Bo zastanawiam się, jaka w istocie intencja przyświecała autorowi. Czy aby na pewno dobro Kościoła? Czy rzeczywiście ku jego naprawie miał służyć list do biskupów, w którym określenie „stetryczali teoretycy” należy do najłagodniejszych? Czy można mając dobre intencje, czerpać obficie z arsenału tramwajowego antyklerykalizmu i podsycać antykościelne fobie za pomocą słabiutkich intelektualnie, ale chwytliwych fraz? Bardzo chciałbym wiedzieć, jaką drogę przebył w Kościele „Brat w Chrystusie” i jakie doświadczenia zadecydowały o tak nienawistnym tonie jego listu.
 
Jaka krytyka
Nie opowiadam się przeciwko krytyce Kościoła jako takiej. Sam swego czasu przytaczałem w „Przewodniku” wskazówkę Jana Pawła II, że nieważne skąd pochodzi krytyka, ważne na ile jest uzasadniona. Pamiętam o tym i dziś, także w odniesieniu do omawianego tekstu. Krytyka może być ważna, pożyteczna, twórcza, inspirująca do myślenia. Istnieje jednak różnica pomiędzy krytyką, nawet ostrą, a próbą totalnego zdezawuowania osoby czy środowiska. A takim jest właśnie list „Brata w Chrystusie”, który miesza z błotem cały Episkopat.
W drugim artykule dla „Wyborczej” zauważa z uznaniem „Brat w Chrystusie”, że trudno sobie wyobrazić inną ogólnopolską gazetę, która opublikowałaby jego list. Jasne! A czy zastanawiał się dlaczego? Uczyniła to „Gazeta” z wrodzonej miłości do Kościoła? Z nawyku do rzetelnego opisywania problematyki religijnej? Z troski o duchowy rozwój swoich czytelników? Gdybym nie znał tonu, jaki od lat dominuje w jej tekstach o Kościele, być może bym uwierzył. Gdybym nie dostrzegał systematycznego wyśmiewania i kwestionowania naturalnych norm dotyczących rodziny; gdybym nie naczytał się tych szytych grubymi nićmi antyklerykalnych chwycików niby to broniących skołatane owieczki przed obłudnym klerem; gdybym nie znał na pamięć tych antykościelnych produktów, które przez pryzmat jednostkowych grzechów demaskują „prawdziwe oblicze Kościoła”. Gdybym, gdybym... Ale dziś nie mam już złudzeń.
„Kościele nasz, cóżeś nam uczynił” pyta „Gazeta”, publikując pierwsze reakcje na swój głośny tekst. „Gazeto”, zapytaj kiedyś o swoje czyny także samą siebie. Na przykład o to, czy piętnując (prawdziwe lub arbitralnie przez siebie ocenione) przejawy „mowy nienawiści” sama jej aby nie praktykujesz (bo temu, że „gazetowe” fora są prawdziwą fabryką antykościelnego ścieku, to już chyba nie zaprzeczysz?).
 
Bój to nie ostatni
I jeszcze jedna uwaga. Myślę, że tekstem „Brata w Chrystusie” i podsycaną gorączkowo dyskusją, w której z fałszywą troską ubolewa, iż „coraz trudniej bronić Kościoła przed własnymi dziećmi”, „Gazeta Wyborcza” zamyka oto pewien rozdział swoich dziejów. Ten mianowicie, w którym bywała (stopniowo coraz rzadziej, ale jednak) forum ciekawej debaty o sprawach Kościoła. Dziś już chyba nie jest to możliwe.
„Gazeta”, która ze słowa „dialog” uczyniła jeden ze swoich dogmatów, systematycznie zatrzaskuje potencjalnym partnerom drzwi do rozmowy. Można i trzeba postawić pytanie, czy chce być traktowana poważnie i zasługuje na szacunek, jeśli główny ton jej okołokościelnej publicystyki to jedna wielka przestroga przed instytucją Kościoła? Czy publikując teksty, w których piętnuje biskupów jako pełnych  hipokryzji, pychy i chciwości, okazuje się katolikom chęć rozmowy czy też demonstruje niechęć i pogardę? 
Decydując się na publikację tekstu, który operuje takim stylem, „GW” jasno dowiodła, że żaden dialog ją nie interesuje; że najważniejsze jest dla niej dopaść i zneutralizować wroga, czyli hierarchię Kościoła i niemal wszystkich księży (za wyjątkiem tych, którym udzielili swoistej „licencji”). Walka będzie trwała, bo jak zapewnia „Gazeta” w swojej winiecie – „nam nie jest wszystko jedno”. W to akurat wierzę.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki