Logo Przewdonik Katolicki

Pochwała czytania

Tomasz Królak
Bez czytania społeczeństwo staje się zbiegowiskiem ludzi bez właściwości, masą doskonale uległą wobec różnego typu magów od społecznej inżynierii Fot. nuvolanevicata-Fotolia

Lektura dostarcza nie tylko estetycznych przyjemności, ale także wzmacnia zmysł krytyczny. Ta „pozaestetyczna” funkcja w dobie dryfującej moralnie demokracji przybiera na znaczeniu.

Siostry zakonne czytają więcej niż księża i odznaczają się większą ciekawością intelektualną – zakomunikował niedawno szef wydawnictwa watykańskiego (LEV) ks. Giuseppe Costa. Wielce intrygujące spostrzeżenie daje do myślenia i budzi pytania o miejsce książek w życiu każdego z nas. To sprawa poważniejsza, niż się na ogół wydaje.
Jeśli przyjąć, że opis ten odnosi się nie tylko do realiów włoskich czy włosko-watykańskich, lecz odzwierciedla stan całego Kościoła, to fakt ten napawa smutkiem i niepokojem. Smucą i niepokoją oczywiście nie lekturowe ciągoty zakonnic, lecz bierność księży w tym zakresie. Wiem, wiem, nie można uogólniać ani też jednostkowego spostrzeżenia wynosić do rangi dogmatu. Mam świadomość, że trzeba uwzględnić czynnik ubożenia społeczeństw i widoczną wśród prawie wszystkich środowisk tendencję do cięcia kosztów, na co sam ks. Costa zwraca zresztą uwagę. Niemniej niepokoi jego stwierdzenie, że księża – oczywiście z wyjątkami – rzadziej od sióstr bywają w księgarniach oraz, że najczęściej pojawiają się tam w ważnych momentach roku liturgicznego. Co robią w międzyczasie? Na to pytanie watykański wydawca nie daje już odpowiedzi. Może przesiadują w przepastnych bibliotekach swoich klasztorów, seminariów, domów zakonnych? Może...
 
Czym się karmisz
Gdyby jednak okazać się miało, że wypowiedź ks. Costy kryje smutną prawdę o tym, że współcześni księża nie czytają, to byłby to fatalny sygnał dla Kościoła. Jako skromny świecki nie jestem od tego, by prawić księżom morały, bo to bardziej temat dla ich rekolekcjonistów, przełożonych zakonnych, biskupów. To oni winni dbać o to, by dar kapłaństwa był należycie rozwijany i pomnażany, by przynosił owoce – zarówno dla samego księdza, jak i powierzonej mu owczarni. Zręczniej będzie mi przytoczyć, ku przestrodze, słowa innego księdza, prof. Marka Starowieyskiego. W jednym z wywiadów mówił on o tym, jak ważna dla księdza jest kultura, a więc i lektura. „Ksiądz, który będzie traktował drugiego człowieka w kancelarii, na ambonie, a przede wszystkim w konfesjonale, jak tuzinkową postać z serialu telewizyjnego, straci go! Ksiądz duszpasterz musi zaczynać od tego, co jest dobre i piękne w człowieku, od wychwycenia jego inności, niepowtarzalności i opierając się na tym, mówić mu o wielkości i miłości Boga” – przestrzega i zachęca ten wybitny kapłan, patrolog, humanista. Ale, dodajmy, żeby tę niepowtarzalność człowieka dostrzec, zadziwić się nią i chcieć chronić – w konfesjonale, na ambonie, w prywatnej rozmowie – trzeba ją poznać.
„Karmię was tym, czym sam żyję” – takim tytułem, wziętym od św. Augustyna, opatrzył ks. Starowieyski tom biblijnych komentarzy ojców Kościoła. Otóż właśnie: karmię, dzielę się tym, czym sam żyję. Czym dziś żyją księża, czym chcą dzielić się z wiernymi (także z niezbyt wiernymi, ale i niewiernymi, o których też przecież powinni zabiegać?); czym chcą ich nakarmić – w kościele i w różnych sytuacjach poza świątynią? Cytuję jeszcze jedną przestrogę, innego księdza, śp. Waldemara Wojdeckiego: „Kiedy znika u kaznodziejów znajomość ojców Kościoła, zanikają też dobre kazania i homilie”.
Nie jestem fantastą, który nie zna codziennych obciążeń księży; nie powoduje mną tęsknota za tym, by każdy ksiądz był erudytą czy intelektualistą. Chciałbym jedynie zwrócić uwagę, że chcąc poznać człowieka, by służyć mu jak najlepiej – a zakładam, że to pragnienie charakteryzuje każdego kapłana – nie można ograniczać się do gazet, internetu i mediów społecznościowych. To łatwa i coraz bardziej dziś kusząca droga na skróty. Drogą prawdziwą jest klasyka literatury, poezji, duchowości; prawdziwym pokarmem jest Biblia i dzieła tych, którzy znali sekret zaklinania w słowa kluczowych ludzkich doświadczeń. Takim właśnie pokarmem trzeba się żywić, żeby jak najowocniej służyć ludziom. Tym, którzy są w Kościele ale i tym, powtórzę, których tam – niestety – brak.
 
Lektury lekarza
Jednak znajomość natury człowieka – jego pokus i lęków, nadziei i pragnień  – nie tylko kapłańską winna być domeną. A nawet nie tylko dziedziną „ludzi kultury”, którzy żyją „dla” i „z” poznawania, tworzenia i omawiania dzieł stawiających ważne pytania na temat ludzkiej kondycji. Czerpanie z mądrości Biblii oraz innych klasycznych dzieł światowej prozy i poezji może być wielce pomocne we wszystkich zawodach, które koncentrują się na pomaganiu człowiekowi w jego zmaganiach z bólem: fizycznym, psychicznym bądź duchowym, a niekiedy z nimi wszystkimi naraz. Byłoby świetnie, gdyby oprócz profesjonalnego wykształcenia  w swojej dziedzinie, dzisiejszy lekarz, prawnik czy psycholog przyswoił sobie przynajmniej szczyt literackiego kanonu. Czy lekarz po lekturze Dżumy będzie leczył skuteczniej? Czy profesjonalizm prawnika zyska po przeczytaniu Zbrodni i kary? Czy po Czarodziejskiej górze psycholog rzeczywiście będzie doskonalszy w swoim zawodzie? Nie wiem. Ale jestem pewien, że po lekturze Camusa, Dostojewskiego czy Manna nie będą już tymi samymi ludźmi; że wyjdą poza suche wymogi zawodowej dyscypliny i spojrzą na człowieka głębiej i szerzej; że kolejny pacjent czy klient nie będzie dla nich typowym przypadkiem chorobowym czy prawnym, lecz także osobą – jedyną i niepowtarzalną.
Coś mi się jednak wydaje, że mijają czasy, w których lekarz, prawnik czy inżynier – oprócz fachowej wiedzy ze swojej dziedziny – dysponował także pewnym wyrobieniem humanistycznym wynikającym z chęci pełniejszego, bardziej wszechstronnego poznania człowieka. Warto więc zastanowić się, czy przypadkiem generowanie kolejnych specjalizacji, na przykład medycznych, nie powoduje jednocześnie jej specyficznego odhumanizowania? Czy lekarze pochłonięci rozpracowywaniem coraz bardziej szczegółowych ścieżek swojej dziedziny nie gubią gdzieś człowieka jako całości?
 
Czytanie i demokracja
Warto poznawać ludzkie doświadczenie zaklęte w literaturę, odkrywać grozę i piękno pojedynczego ludzkiego losu, odciśniętego w powieści czy wierszu. Ale, jak wiadomo, obcowanie z literaturą dostarcza nie tylko estetycznych przyjemności, nie tylko wzbogaca wiedzę o świecie i poszerza intelektualne horyzonty, ale także trenuje i wzmacnia zmysł krytyczny. A ta właśnie, „pozaestetyczna” funkcja szeroko pojętej literatury, przybiera dziś – w dobie dryfującej moralnie demokracji – na znaczeniu. Deficyt tej umiejętności stanowi zaś jedno z podstawowych społecznych zagrożeń. Jego widmo przybiera na sile, bowiem Polacy czytają coraz mniej, w ostatnich zaś latach poziom czytelnictwa spada wręcz dramatycznie. Sprawa jest poważna. Z jednej bowiem strony postępuje tabloidyzacja prasy i degrengolada telewizyjnego repertuaru serwowanego w coraz liczniejszych kanałach, z drugiej zaś zanika potrzeba czytania, które – poza wspomnianymi wyżej dobrodziejstwami – ma też właściwości uodporniające na rosnącą w siłę głupotę. Bez czytania społeczeństwo staje się zbiegowiskiem ludzi bez właściwości, masą doskonale uległą wobec różnego typu magów od społecznej inżynierii, mistrzów politycznego populizmu, popkulturowych wirtuozów cynizmu. Łatwo wówczas zrobić z nas masę, która – pochłonięta konsumpcją i tym, co tu i teraz – będzie się stopniowo znieczulać na wyższe potrzeby, na świat wartości, na pytanie o to, dokąd zmierza każdy z nas i w jakim kierunku podążamy jako społeczeństwo. Chodzi, krótko mówiąc, o niebezpieczeństwo uczynienia z nas społeczeństwa nowego typu, które – w majestacie demokracji – samo sobie zgotuje ciężki los. Można bowiem, uczestnicząc w jak najbardziej demokratycznych wyborach, dokonać wyborów niewłaściwych. Myślę czasami, że bez książek powstrzymanie dyktatu demokracji bez wartości może okazać się niemożliwe. I znowu przypomina się przestroga Jana Pawła II o tym, czym kończy się demokracja bez wartości...
Marzy mi się też, by pasjonatami literatury stali się polscy parlamentarzyści. Jak odmieniłoby to jakość wystąpień posłów i senatorów; jak poprawiło kształt stanowionego przez nich prawa; jak podniosłoby styl ich telewizyjnych sporów.
W gruncie rzeczy nie jestem jednak marzycielem. Jestem realistą. Wiem, że nie staniemy się raptem narodem ekspertów od tragików greckich, nie zaczniemy w mediach rozprawiać o Odysei, nie będziemy toczyć zaciekłych sporów wokół Kafki czy Prousta. Nie o to chodzi. Chodzi o to, byśmy w naszych, tak zwanych zagonionych czasach nie dali sobie wmówić, że nie mamy czasu na czytanie książek – jakichkolwiek, niekoniecznie od razu wielkich, wybitnych, ambitnych. Tak czy inaczej to książki – a nie telewizja, gazeta, internet – uruchamiają zmysł krytyczny, budzą wrażliwość, poszerzają głębię spojrzenia: na nas samych, na drugiego człowieka, na otaczający nas świat. Po prostu jesteśmy wówczas bardziej ludźmi, jakkolwiek patetycznie to nie zabrzmi. Czytajmy więc. Jesteśmy tego warci…
 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki