„Kanibalizm”, „żerowanie na trupach” czy nawet „zabijanie dla organów”– to słowa, którymi wprost określają transplantologię jej przeciwnicy. Wszystko nasiliło się w ubiegłym roku, po tym jak we wrocławskim szpitalu zmarł siedemnastoletni Kamil, ofiara wypadku. Lekarze stwierdzili śmierć mózgu i zaproponowali pobranie narządów, by uratować życie innym. Na to nie zgodziła się matka chłopaka (zatem automatycznie odrzucono zamiar pobrania narządów do przeszczepienia), przed szpitalem protestowali koledzy zmarłego, którzy otwarcie podważali dobrą wolę lekarzy. Protesty trwały nawet po tym, jak samoistnie przestało bić serce chłopca. Wszystko szeroko komentowała prasa. W efekcie, rozprzestrzeniło się hasło, że „lekarze mordują”. W tym samym czasie pojawiło się wiele dających nadzieję doniesień o wybudzeniach chorych ze śpiączki w znanej Klinice Budzik. W umysłach wielu ludzi powstał zamęt i myśl, czy przypadkiem ofiar wypadków, od których pobiera się narządy, nie można by uratować?
Spadek zaufania
Na efekty nie trzeba było długo czekać. Gdy w szpitalu pediatrycznym w Białymstoku zmarł inny chłopiec, też ofiara wypadku, a komisja lekarska stwierdziła śmierć mózgu, pojawił się ojciec, żołnierz służący w jednostce GROM i zagroził , że przyjedzie z całym uzbrojonym oddziałem, jeśli lekarze odłączą chłopca od aparatury podtrzymującej oddychanie. Nie wierzył lekarzom, że zrobili wszystko, co w ich mocy. Cały ten szum wokół transplantacji zaowocował wzrostem liczby sprzeciwów na pobranie narządów po śmierci, które można składać w Centralnym Rejestrze Sprzeciwów w Warszawie. Od powstania rejestru w 1996 r. do listopada 2014 r. wpłynęło prawie 29 tys. sprzeciwów. Od stycznia do listopada ubiegłego roku zarejestrowano 1606 sprzeciwów, to jest prawie dwa razy więcej niż w całym 2013 r. (875) i cztery razy więcej niż w 2012 r. (399).
Niestety, w społecznej świadomości wciąż brakuje wiedzy o tym, czym jest śmierć mózgu, po której nie ma już powrotu do życia, a czym jest śpiączka, przetrwały stan wegetatywny, czy niski stan świadomości, z których istnieje szansa wybudzenia, nawet po latach. Po stwierdzeniu śmierci mózgu, aż do pobrania narządów, ciało zmarłego wciąż podłączone jest do urządzeń medycznych, dzięki którym oddycha, serce bije, klatka piersiowa się unosi, a skóra jest ciepła. Rodzina często ma nadzieję, że ich bliski mimo wszystko wciąż żyje.
Wbrew naukom medycznym
Dodatkowo wątpliwości rodzin podsyca prof. Jan Talar, znany i skuteczny w wybudzaniu ludzi ze śpiączki specjalista rehabilitacji, który wielokrotnie na łamach prasy podważał istnienie śmierci mózgu. Swe twierdzenia głosi do dziś, lekceważąc badania naukowe i fakt, że wśród wybudzonych przez niego pacjentów żaden nie miał komisyjnie stwierdzonej śmierci mózgu. Prof. Talar jako argument ciągle przywołuje przypadek Agnieszki Terleckiej, która wiele lat temu, po upadku z konia otrzymała w szpitalu omyłkowo wpis do karty chorobowej „śmierć mózgu”, a która potem pod jego opieką wróciła do pełnego zdrowia. Prof. Talar z nieznanych powodów pomija fakt, że nikt nie przeprowadził u tego dziecka procedury orzekania śmierci mózgu, a jedynie ktoś przez pomyłkę, pochopnie wpisał takie rozpoznanie do akt (co szybko sprostowano).
Leczenie do końca
– Stwierdzanie śmierci mózgu trwa długo, ale nie zaburza terapii i nie szkodzi pacjentowi. Na całym świecie wygląda podobnie. Najpierw bada się, czy stan pacjenta nie jest wynikiem hipotermii, zaburzeń elektrolitowych, endokrynologicznych czy działania leków, które np. mogły zwiotczyć mięśnie oddechowe. Sprawdza się, czy wyczerpano wszelkie możliwości terapeutyczne i potem wykonuje się badania kliniczne, sprawdzające odruchy z pnia mózgu, np. rogówkowy. Gdy wszystkie te badania wskazują na zgon, na końcu sprawdza się próbę bezdechu. Pacjenta odłącza się od respiratora, ale cały czas ma do tchawicy podawany tlen. Pacjent jest ściśle monitorowany. Dopiero, gdy nie podejmuje samodzielnego oddychania i inne badania potwierdzają śmierć mózgu, można uznać go za zmarłego. Trzyosobowa komisja lekarska musi być jednomyślna. Jeżeli choć jeden z nich ma najmniejsze wątpliwości, nie można stwierdzić śmierci mózgu i pacjent cały czas jest leczony – mówi prof. Roman Danielewicz, dyrektor Centrum Organizacyjno-Koordynacyjnego do spraw Transplantacji „Poltransplant”.
A nawet jeśli…
Przypadki wybudzania chorych ze śpiączki nie mogą dawać nadziei, że można też obudzić zmarłego. Obecna procedura stwierdzenia śmierci mózgu jest pewna i rzetelna. Wykonując ją, lekarze jeszcze nigdy nie pomylili się i nie uznali pacjenta, np. w śpiączce, za zmarłego. Może na świecie zdarzył się taki przypadek, ale w Polsce nie. Nie ma powodów, aby rezygnować z pobierania i przeszczepiania narządów. Nie rezygnujemy przecież z operacji chirurgicznych, bo zdarzył się przypadek, że jakiś chirurg popełnił błąd i zostawił w ciele pacjenta nożyczki. Trzeba o tym pamiętać, zwłaszcza że nigdy nie wiadomo, kiedy my sami, albo ktoś z naszych bliskich może potrzebować przeszczepu nowego narządu dla ratowania życia.