Logo Przewdonik Katolicki

Islam i świat – same pytania

Tomasz Królak
Muzułmanie świętujący koniec ramadanu w indyjskiej stolicy New Delhi. Fot. PAP/EPA

Za kilkadziesiąt lat po raz pierwszy w dziejach liczba muzułmanów może przekroczyć populację chrześcijan.

Muzułmanie stanowią najszybciej rozwijającą się w świecie grupę wyznaniową. Raport Pew Research Center – niezależnego amerykańskiego instytutu badawczego – na temat przyszłości największych religii świata, wskazuje jasno, iż świat w dotychczasowym kształcie, w tym cywilizacja Europy, jaką znamy od stuleci, stopniowo acz wyraźnie przechodzą do historii.
Muzułmanów przybywa ponad dwa razy szybciej aniżeli, średnio, całej światowej populacji. W drugiej połowie obecnego stulecia ich liczba zbliży się do liczby chrześcijan, którzy dziś stanowią najliczniejszą religię globu. Niewykluczone jednak, że to islam stanie się w tym czasie religią największą.
 
Demografia – skarb islamu
W ciągu kilku najbliższych dekad liczba muzułmanów wzrośnie o 73 proc. i do roku 2050 r. zwiększy się z 1,6 mld do 2,8 mld. W roku 2010 muzułmanie stanowili 23 proc. ludności świata, cztery dekady później będą już blisko jedną trzecią ludności globu. Nie wiadomo jeszcze, czy przekroczą liczbę chrześcijan, którzy, jak się dziś szacuje, osiągną 31 proc. światowej populacji. Jest jednak prawdopodobne, a niemalże pewne, że nastąpi to w drugiej połowie obecnego wieku.
Główną przyczyną tak szybkiego rozwoju islamu jest po prostu czynnik demograficzny. Muzułmanie mają więcej dzieci aniżeli wierni 7 innych wielkich religii. Na każdą kobietę muzułmańską przypada przeciętnie 3,1 dziecka. Wzrostowi islamskiej populacji sprzyja fakt, że muzułmanie są po prostu najmłodsi spośród wyznawców głównych religii: średnia wieku (wedle badań z 2010 r.) wynosi u nich 23 lata – o siedem mniej niż przeciętna w pozostałych religiach.
Ponad jedna trzecia populacji muzułmańskiej skoncentrowana jest w Afryce i na Bliskim Wschodzie. W Afryce Subsaharyjskiej wyznawcy islamu są młodsi i mają wyższy wskaźnik płodności aniżeli ogół populacji w tym regionie. Ale dzisiejsze szacunki zakładają procentowy wzrost udziału muzułmanów na wszystkich kontynentach, w tym w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach, gdzie odsetek wiernych tej religii jest stosunkowo mały.
 
Nasza biedna Europa
Spójrzmy na Europę. Owszem, to relatywnie mały wycinek na mapie świata. Ale jakże znaczący w dziejach chrześcijaństwa. To w gruncie rzeczy jego kolebka, stąd wyszło na cały świat. Raport pokazuje, że w 2050 r. co dziesiąty Europejczyk będzie muzułmaninem. Jakie perspektywy wyłaniają się przed tym kontynentem dziś, w świetle najnowszych prognoz o wzrastającej sile islamskiego żywiołu? Nie potrzeba żadnej wojny kultur; zmiana cywilizacyjna może dokonać się absolutnie pokojowo, bo nie wskutek konfrontacji zbrojnej lecz zwykłej demografii. Sprawę załatwi nie „starcie kultur”, nie „wojna z niewiernymi” lecz „dżihad-soft” – miękka ekspansja ludnościowa islamu. Kwestia wskaźnika płodności, wyższego wśród kobiet muzułmańskich aniżeli chrześcijanek europejskich sprzymierza się w dziele islamizacji naszego kontynentu ze wzrastającą falą imigrantów, w większości islamskich przecież. W ostatnich miesiącach coraz częściej wracam pamięcią do rozmowy z nieżyjącym już kard. Jean-Marie Lustigerem, metropolitą Paryża. Pytania, jakie formułował, powinien stawiać dziś sobie każdy europejski chrześcijanin. „Trudno nie myśleć o tym, że za dwadzieścia lat, zgodnie z przewidywaniami demografów wielka fala migracyjna z Azji lub Afryki zaleje europejski kontynent” – mówił mi 15 lat temu kard. Lustiger. „Musimy o tym myśleć, gdyż cała historia pokazuje, że nie można na nowo budować «chińskiego muru», aby zatrzymać wędrówki ludów. I co się wówczas będzie działo? Czy kontynent europejski to ziemie, które należy zasiedlać, tak jak kiedyś zaludniano niezamieszkałe tereny Ameryki czy Australii? Odpowiedź brzmi: nie. To są uprawiane od stulecia ziemie, które mają swoją historię. Tymczasem w Europie żyje się tak, jakby to nie miało żadnego znaczenia! Podstawową kwestią nie jest «inwazja» fali migracyjnej, bo to może być nawet szansa dla historii. Prawdziwe pytanie dotyczy tego, co się stanie z tymi, którzy tu mieszkają. Jak będą żyć? Sądzę, że los Europy jest w rękach Europejczyków. Ale jaka będzie ich wola, na razie pozostaje zagadką. Modlę się i jestem optymistą”. Czy francuski kardynał pozostałby optymistą i dziś? Czy z tą samą nadzieją patrzyłby w przyszłość, widząc, jak cywilizacja europejska mięknie tożsamościowo i jak silną religijną tożsamość wykazują coraz liczniejsi na tych ziemiach muzułmanie? Czy zachowałby wiarę w przyszłość naszego kontynentu, który wciąż bezkrytycznie wierzy, że jedynym spoiwem Unii Europejskiej może być ekonomia? Czy, wreszcie, pozostałby optymistą co do trwałości europejskiej cywilizacji, widząc zupełną obojętność tutejszych chrześcijan wobec zadania, ale i radości związanej z posiadaniem potomstwa? Czy nadal wierzyłby w Europę, widząc, jak Europejczycy lekkomyślnie wypierają się odpowiedzialności za następstwo pokoleń, za kulturową i religijną tożsamość tych ziem?

 Życie nie znosi próżni
Jaka więc powinna być odpowiedź chrześcijańskiej (a może już postchrześcijańskiej?) Europy na gwałtowny wzrost znaczenia islamu na całym globie? Wydaje się, że Europa winna podjąć wielki namysł nad tym, w co wierzy i czy w ogóle wierzy. Powinna ponownie zaufać tym inspiracjom, które uczyniły z niej kulturową potęgę i ukształtowały cywilizację, która przez wieki była inspiracją dla innych kontynentów. Powinna zwrócić się ku temu, w co wierzyły minione pokolenia, i na nowo odkryć wyższość „być” nad „mieć”, przynajmniej zaś zaprzestać ubóstwiania materialnego wymiaru życia. Czy to w ogóle możliwe? Kościół powinien wierzyć, że przynajmniej jego enklawy są w stanie na nowo rozpalić serca i umysły mieszkańców Starego Kontynentu. Tak podpowiada wiara. Ale rozum zdaje się wskazywać co innego. Zresztą, taką właśnie ambiwalencję nosił w sobie także kard. Lustiger: „Kiedy patrzę na sprawy realistycznie – z punktu widzenia demograficznego, duchowego, obyczajowego – mogę być tylko pesymistą. Na przykład, jeśli całe pokolenia młodzieży nie zaznały edukacji moralnej, duchowej, to ich osobowość nie mogła tworzyć się w sposób pozytywny i szczęśliwy. Nie można tego naprawić, gdyż jest to już fakt społeczny. To są już, niestety, pokolenia stracone”. W taką oto, słabą i pozbawioną wiary w siebie cywilizację europejską wchodzi silna tożsamościowo i demograficznie kultura islamska. A życie nie znosi próżni...
 
Islam a sprawa polska
Te wielkie ogólnoświatowe procesy mają także polski wymiar. Jeśli bowiem przyszłość Europy wydaje się przesądzona, to przesądzone są także nasze, polskie losy. Polska staje dziś na początku wielkiej debaty na temat wielokulturowości, zwłaszcza zaś na temat zetknięcia z islamem. Ten przyspieszony kurs będzie przebiegał inaczej niż np. we Francji czy Hiszpanii, gdzie kolejne pokolenia imigrantów przybywały do krajów swoich byłych kolonizatorów, którzy z kolei (m.in. w ramach leczenia postkolonialnego kaca związanego z wyzyskiem tubylczej ludności) starali się zapewnić przybyszom godne warunki bytu. U nas historia potoczyła się inaczej, dlatego jak dotąd imigrantów mamy garstkę. Okazuje się właśnie, część kolejnej fali afrykańskich uchodźców przybędzie także do nas. Ale, nie oszukujmy się, te dwa tysiące, które mają znaleźć przystań w Polsce, nie rozwiążą problemu na stałe. To wierzchołek góry lodowej, wielkiego problemu współczesnego świata, jakim jest wzrastająca ekonomiczna przepaść pomiędzy Północą a Południem. Wkrótce może się okazać, że Polska będzie „proszona” o przyjęcie nie dwóch lecz na przykład 20 tys. uchodźców. I tu pojawiają się kolejne wątpliwości: czy możemy ignorować pytania o stopień uległości muzułmańskich uchodźców wobec islamu wojującego, a więc rozumianego inaczej aniżeli pojmują tę religię na przykład polscy Tatarzy – zintegrowani z Polską, zasymilowani z naszą kulturą i wyznający islam w sposób spokojny, skupiony, wewnętrzny? Nasuwa się też pytanie o to, dlaczego przed islamskimi uchodźcami nie otwierają wrót ich bracia muzułmanie z bogatych państw regionu – Arabii Saudyjskiej, Zjednoczonych Emiratów Arabskich czy Kataru, którzy oprócz religii dzielą też ich kulturę i obyczaje? Jaka zatem powinna być odpowiedź polskich chrześcijan na oczekiwania muzułmańskich imigrantów, którzy pukają do naszych bram? Jak odpowiedzieć, chcąc zachować wierność wezwaniu Chrystusa: byłem przybyszem, a przyjęliście mnie...? Jaka winna być nasza postawa wobec przybyszów, którzy – jakkolwiek by na nich nie patrzeć i nie współczuć im w ich niedoli – stanowią forpocztę nowej cywilizacji, nowej kultury, nowych idei? Czy fakt, że ich współbracia w wierze i w imię tejże wiary, w krajach, gdzie stanowią większość, obcinają głowy chrześcijanom, palą kościoły i nie pozwalają swobodnie wyznawać Chrystusa – powinien wpływać na nasze spojrzenie na tych przybyszów, czy też nie? Czy wobec prześladowania chrześcijan Kościół powinien zawiesić dialog z islamem? Albo uzależnić pomoc charytatywnych organizacji katolickich od zaprzestania tych zbrodni? Tak wiele konkretnych pytań i tak mało równie jasnych odpowiedzi. Jedną ogólną ale ważną podpowiada Psalmista: „Ufaj Panu, bądź mężny, niech się twe serce umocni, ufaj Panu!”.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki