Owocem tych debat jest chociażby niedawne wprowadzenie rocznych urlopów macierzyńskich czy promocja kart dużej rodziny. Także w dopiero co zakończonej kampanii przed wyborami prezydenckimi padło wiele deklaracji, dotyczących konieczności wspierania przez państwo młodych Polaków w podejmowaniu przez nich wyzwań rodzicielstwa. Można się spodziewać, że sposoby walki z kryzysem demograficznym w naszym kraju stanowić będą ważne punkty w programach politycznych prezentowanych przed jesiennymi wyborami. Wreszcie w ostatnich tygodniach wstrząsnęła Polską ostra dyskusja wywołana kampanią społeczną Fundacji Mamy i Taty „Nie odkładaj macierzyństwa”. W wielu komentarzach do tej akcji podkreślano również fakt, iż pomija ona brak wystarczającego wsparcia dla matek i ojców ze strony państwa.
Nasz wybór
Z jednej strony takie postawienie sprawy jest zupełnie zrozumiałe: zgodnie z mniej lub bardziej świadomie przyjmowaną przez nas zasadą pomocniczości struktury wyższego rzędu (państwo) powinny wspomagać struktury niższego rzędu (w tym wypadku rodziny) w wypełnianiu ich funkcji. Mamy prawo oczekiwać od polityków i urzędników, że będą rozwiązywać pojawiające się problemy społeczne.
Z drugiej jednak strony, powinno w naszych głowach zrodzić się pytanie: czy możemy przerzucać odpowiedzialność za nasze życiowe wybory na państwo? Czy możemy uzależniać podjęcie decyzji, rodzących także pewne konsekwencje moralne, od zapewnienia nam przez kogoś zewnętrznego komfortowych warunków do ich uniesienia? W podobnym duchu Tomasz Dekert w tekście Bóg, rodzina, państwo, czyli manifest fideizmu już kilka lat temu zastanawiał się, dlaczego w dyskusjach o polskiej demografii, toczonych przez chrześcijan, tak rzadko pojawia się perspektywa zawierzenia Bogu, zaś tak ważne miejsce zajmuje brak należytego wsparcia ze strony instytucji państwa.
Trzeba podkreślić, że nie chodzi tu o promocję jakiegoś skrajnego neoliberalizmu, w duchu odrzucenia wszelkiej aktywności państwa w tym zakresie. Państwo powinno wspierać rodziny, co więcej, mamy prawo jako chrześcijanie dążyć do pozytywnych zmian w prawie. Chodzi jednak o to, aby swoich decyzji w tak istotnych kwestiach życiowych nie uzależniać w sposób całkowity od spełnienia jakichś zewnętrznych warunków. One są ważne, to jasne, ale nie mogą być najważniejsze.
Oczywiście, nie chodzi tutaj o rezygnację z odpowiedzialnego rodzicielstwa czy też podejmowanie decyzji o kolejnych dzieciach wyłącznie z jakiegoś poczucia obowiązku, a nie z miłości. Sama decyzja o odsunięciu w czasie przyjścia na świat kolejnych dzieci nie jest moralnie zła sama w sobie. Stosowanie się do zasad katolickiej etyki seksualnej jest niewątpliwie bardzo ważnym aspektem tej sprawy, jednak nie wolno nam zapominać o tym, że przekazywanie życia jest główną misją małżeństwa, które w ten sposób ukazuje też całemu światu miłość Boga Stwórcy. Z tego punktu widzenia trzeba sobie zadawać pytanie nie tylko o to, czy nie przekroczyłem pewnych zasad dotyczących np. antykoncepcji, ale też czy w pełni realizuję to, co jest moim powołaniem, istotą mojej egzystencji.
Nasze działanie
Skądinąd, kwestie prokreacyjne są tylko jednym z pól, na których powinniśmy zmierzyć się z postawionymi wyżej pytaniami. Czy nie jest często tak, że oczekujemy od państwa, że zajmie się w naszym zastępstwie ubogimi, chorymi i bezdomnymi? Czy wielu z nas nie zakłada, że to szkoła wychowa nasze dzieci, bez przesadnego zaangażowania z naszej strony? Czy w zetknięciu z różnymi, choćby drobnymi, naruszeniami zasad życia społecznego nie myślimy zbyt często: „ktoś powinien coś z tym zrobić”?
I znów trzeba powtórzyć: nie chodzi o to, że państwo nie ma działać w tych przeróżnych sferach! Jednak zbyt łatwo może to prowadzić do chęci przerzucenia na nie odpowiedzialności za nasze działanie bądź jego zaniechanie. Jest to dla nas podejście bardzo wygodne i łagodzące ewentualne wyrzuty sumienia, bowiem odpowiedzialnością obarczamy pewien bezosobowy, w pewnym sensie amoralny (bo niezyskujący zasługi ani winy za swe działania) twór, jakim są struktury państwa. Nie wchodząc tu w szczegółowe rozważania na temat filozofii polityki, można na marginesie zauważyć, że co najmniej od czasów Thomasa Hobbesa w jakiejś mierze właśnie na tym przekazaniu odpowiedzialności opiera się funkcjonowanie nowoczesnych państw. Nie miejmy jednak złudzeń: ostateczną odpowiedzialność za każdy czyn ponosi ten konkretny człowiek, który go dokonał. I choć pewne okoliczności mogą ją w danej sytuacji ograniczać, to trudno uznać, by niekorzystne ustawodawstwo było całkowicie wystarczającym usprawiedliwieniem.
Byłoby wspaniale, gdyby nasze państwo wspierało nas w naszych dobrych działaniach i pomagało żyć moralnie. Niestety, nie zawsze tak jest, i bardzo możliwe, że nieprędko tak będzie. Nie rezygnując więc ze starań o lepszy kształt prawa w naszym kraju, musimy pamiętać o tym, że jako chrześcijanie jesteśmy wezwani do tego, by patrzeć wyżej i głębiej. I żeby nie było wątpliwości: nie piszę tego z pozycji teoretycznych i „pięknoduchowskich”, lecz jako młody mąż i ojciec, który również musi borykać się z problemami codzienności i walczyć o własne zaufanie względem Boga, bez którego trudno jest przyjąć odpowiedzialność za swój los.