W krótkim czasie miałem okazję obserwować spotkania dwóch dość licznych grup polskich katolików. Obydwa zajmowały się bardzo ważnymi i trudnymi dla Kościoła sprawami. Po jednym uczestnicy wychodzili z jasnymi, pełnymi radości i satysfakcji spojrzeniami. Drugie opuszczali w ciężkiej ciszy, pełni rozgoryczenia i z poczuciem zmarnowanego czasu. Nawet dla postronnego obserwatora było oczywiste, że pierwsi stanowili zjednoczoną wspólnotę, natomiast drudzy rozchodzili się podzieleni, skłóceni, dalecy od jedności. Jakie było źródło tej łatwo zauważalnej różnicy?
Jezus przed swoją męką i śmiercią na krzyżu modlił się w Wieczerniku: „Nie tylko za nimi proszę, ale i za tymi, którzy dzięki ich słowu będą wierzyć we Mnie; aby wszyscy stanowili jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni stanowili w Nas jedno, aby świat uwierzył, żeś Ty Mnie posłał”. To cytat bardzo często przywoływany, zwłaszcza w sytuacjach, gdy wśród wyznawców Chrystusa pojawiają się różnice zdań. Zdarza się, że jest on interpretowany jako argument mający uzasadnić ignorowanie, wytłumianie, a nawet potępianie odmiennych poglądów między członkami Kościoła. Jako przesłanka negująca nie tylko potrzebę, ale nawet możliwość dyskusji wśród katolików, zwłaszcza w kwestiach wielkiej wagi. Takie potraktowanie słów Jezusa jest nadużyciem. Prosił o jedność Jego uczniów i wyznawców, ale nie o to, aby nie mieli różnych poglądów i odmiennych zdań, w kwestiach dotyczących życia i funkcjonowania Kościoła.
Jak bracia, nie wrogowie
Odmienne spojrzenia na niektóre wewnątrzchrześcijańskie kwestie wyszły na jaw już u początków Kościoła. Dotyczyły one w znacznej mierze usytuowania w nim wyznawców Jezusa, którzy nie mieli żydowskich korzeni. W homilii wygłoszonej 8 maja br. podczas Mszy św. w Domu Świętej Marty papież Franciszek przypomniał, że w czasach apostolskich powstał spór, a nawet wewnętrzna walka między chrześcijanami domagającymi się, by konwertyci przestrzegali norm Starego Testamentu, a Pawłem z Tarsu, który był temu zdecydowanie przeciwny. W jaki sposób problem został rozwiązany? Doszło do tzw. Soboru Jerozolimskiego. Apostołowie i starsi zebrali się razem, każdy przedstawił swoją opinię. Efektem tej rozmowy było pismo, skierowane do „braci pogańskiego pochodzenia” w Antiochii, w Syrii i w Cylicji. Znalazło się w nim niezwykłej wagi sformułowanie: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my, nie nakładać na was żadnego ciężaru oprócz tego, co konieczne” (Dz 15, 28). Uczestnicy tzw. Soboru Jerozolimskiego nie mieli wątpliwości, że znaleźli rozwiązanie i osiągnęli jednomyślność, ponieważ współdziałali z Duchem Świętym.
Franciszek zauważył, że sukces jerozolimskiego spotkania wynikał z faktu, że jego uczestnicy rozmawiali jak bracia, nie jak wrogowie, „nie tworząc frakcji, nie udając się do władz świeckich, by zyskać poparcie”. Wybrali drogę modlitwy i dialogu. Dialogu wewnątrz Kościoła.
„Nasi” i „obcy”
Zdarzały się jednak już wśród pierwszych chrześcijan także zupełnie inne sytuacje. W Pierwszym Liście do Koryntian św. Paweł w ostrych słowach skrytykował pojawiające się wśród tamtejszych wyznawców Jezusa rozłamy. „Myślę o tym, co każdy z was mówi: «Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa». Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?” (1 Kor 1, 12–13). „Frakcyjność”, która miała miejsce wśród chrześcijan z Koryntu, panującą między nimi zawiść i niezgodę, Apostoł Narodów uznał z objaw ich niedojrzałości. „Kimże jest Apollos? Albo kim jest Paweł? Sługami, przez których uwierzyliście według tego, co każdemu dał Pan. Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost. Otóż nic nie znaczy ten, który sieje, ani ten, który podlewa, tylko Ten, który daje wzrost – Bóg. Ten, który sieje, i ten, który podlewa, stanowią jedno” (Dz 1 Kor 3, 5–8) – tłumaczył emocjonalnie. Nie ma wątpliwości, że go te utrwalone podziały wśród chrześcijan bardzo bolały i niepokoiły. Nie chodziło w nich o różnice zdań w jakiejś sprawie, lecz o podział na „naszych” i „obcych”.
Jedność Kościoła nie wyklucza różnicy zdań i dyskusji, nawet w bardzo ważnych i fundamentalnych kwestiach. We wspomnianej wyżej homilii papież Franciszek stwierdził nawet, że w Kościele, w którym nie ma problemów tego rodzaju, „Duch Święty nie jest nazbyt obecny”. Równocześnie stanowczo podkreślił, że nie ma Ducha tam, gdzie nieustannie się dyskutuje, „gdzie tworzą się frakcje, a bracia wydają jeden drugiego”. Chodzi o sytuacje, w których każdy usiłuje za wszelką cenę przeforsować swoje zdanie, chce postawić na swoim, nie jest otwarty na argumenty innych, nie słucha, nie dąży do prawdy i do zgody, lecz stara się zdobyć jak najwięcej zwolenników. Tych, którzy mają inne zdanie, traktuje jak wrogów, których trzeba pokonać i zniszczyć. Dąży do zwycięstwa, a nie do porozumienia, do własnego triumfu, a nie wspólnego dobra wszystkich. Chce mieć za wszelką cenę rację, nawet jeśli skrzywdzi innych.
Duch, ruch, nowość
Papież Franciszek nie ma wątpliwości, że Kościół potrzebuje różnicy zdań i wewnętrznej rozmowy. Powiedział, że Duch Święty tworzy w Kościele ruch, który może wydawać się „zamieszaniem”, ale kiedy przyjęty jest na modlitwie i w duchu dialogu, to zawsze rodzi wśród chrześcijan jedność. „Duch jest tym, który sprawia nowość, porusza sytuację, aby iść do przodu, tworząc nowe przestrzenie, tworzy mądrość, jaką obiecał Jezus: «On was wszystkiego nauczy!». Porusza, ale jest także tym, co ostatecznie tworzy harmonijną jedność między wszystkimi”.
Nie wszyscy to jednak rozumieją. Pojawiają się raz po raz próby interpretowania różnic zdań w Kościele jako trwałych podziałów. Dotyczy to m. in. ubiegłorocznego III Nadzwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów. Część mediów w kategoriach „frakcji” relacjonowało wypowiedzi poszczególnych biskupów (w tym również głos przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski abp. Stanisława Gądeckiego). Tego rodzaju zapędy próbował tonować o. Maciej Zięba OP, który w jednym z wywiadów wskazywał, że synod jest głównie wymianą różnorodnych poglądów i opinii oraz wspólną refleksją. „Tu chodzi o poszukiwanie dobrych rozwiązań, a nie o polityczną decyzję większości. To nie jest kwestia powiedzenia «tak» lub «nie», pójścia w stronę bardziej liberalną lub konserwatywną. Należy dokładnie przyjrzeć się temu, jakie są racje duszpasterskie, teologiczne, jaka jest tradycja Kościoła. Dzielenie Kościoła na frakcję liberalną i konserwatywną, tę bardziej postępową lub wsteczną koterię, to medialne uproszczenia” – tłumaczył.
Od lat słychać głosy o głębokich i utrwalonych podziałach istniejących w Kościele w Polsce. O Kościele „otwartym” i „zamkniętym”, „toruńskim” i „łagiewnickim”, który ma znajdować odbicie również w gronie polskich biskupów. Dlatego dla wielu ogromnym zaskoczeniem była ubiegłoroczna wizyta kard. Stanisława Dziwisza w Toruniu na obchodach XXIII rocznicy powstania Radia Maryja. Metropolita krakowski zdawał sobie sprawę, że jego przyjazd i wystąpienie w tym miejscu spotka się z krytyką niektórych środowisk. „Podjąłem jednak tę decyzję, kierując się poczuciem odpowiedzialności za jedność Kościoła w Polsce. (...) Nie ma Kościoła łagiewnickiego i toruńskiego. Jest jeden Chrystusowy Kościół” – wyjaśnił zdecydowanie, dodając, że jedność jest bezcennym darem, zagrożonym zawsze „przez odśrodkowe, rozpraszające siły, które nosimy w naszym zranionym grzechem sercu, które obecne są w naszych środowiskach”.
Papież Franciszek przypomniał, że to Duch Święty sprawia, że chrześcijanie są zgodni, i zaapelował: „Prośmy Pana Jezusa, (...), aby zawsze posyłał nam Ducha Świętego, na każdego z nas, na Kościół, aby umiał on być wierny poruszeniom Ducha Świętego”. Ducha jedności w różnorodności.