Senne zazwyczaj ulice stołecznego Kiszyniowa stały się na przełomie kwietnia i maja areną wielkich protestów społecznych, które potrafiły zgromadzić jednorazowo nawet do 50 tys. osób. Choć demonstracje przebiegały zazwyczaj spokojnie, to jednak można zauważyć, że w biernym społeczeństwie w końcu dokonuje się jakiś przełom. Wydaje się, że obywatele tego liczącego zaledwie 3,5 mln ludzi kraju zauważyli, że albo doprowadzą do radykalnych reform, albo do reszty zostaną ograbieni z tego, co im jeszcze pozostało.
Kradzież stulecia
Przyczyną obywatelskiego przebudzenia Mołdawian jest kolejna afera, w którą zamieszani są przedstawiciele politycznego establishmentu. Co prawda, Mołdawią co jakiś czas wstrząsają kryzysy, niemniej najnowszy wydaje się wyjątkowo poważny, gdyż dotyka niemal każdego mieszkańca kraju.
W wyniku wewnętrznego śledztwa, przeprowadzonego przez urzędników miejscowego banku centralnego, okazało się, że jesienią zeszłego roku trzy największe krajowe banki Banca de Economii, Unibank i Banca Sociala udzieliły kilkunastu znaczących kredytów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że nikt nie ma pojęcia, do kogo wspomniane pieniądze trafiły. Okazało się, że w ciągu kilku dni z kraju wyprowadzono blisko 1,5 mld dolarów. Aby uświadomić sobie skalę malwersacji, trzeba dodać, że wspomniana kwota stanowiła aż 15 proc. produktu krajowego brutto. Co więcej, suma stanowiła część aktywów państwowych, których aż jedna trzecia ulokowana jest w zaangażowanych w aferę bankach. Oznacza to, że zabraknie środków na emerytury i inne świadczenia socjalne. Rozchwianiu uległ rynek finansowy, a mołdawska waluta (lej) straciła znacząco na wartości. Aferę już dziś nazywa się w Mołdawii kradzieżą stulecia.
Choć rząd zapewnia, że zrobi wszystko, aby ukarać winnych i naprawić sytuację, to jednak szanse na odzyskanie pełnej sumy są znikome. Dotychczasowe śledztwo wykazało, że cała operacja została starannie przygotowana. W latach 2012–2014 trzy zamieszane w aferę banki były stopniowo przejmowane przez grupę mającą udzielić nieściągalnych kredytów. Następnie pieniądze przetransferowano przez kilka zagranicznych banków, myląc tym samym trop. Wiadomo jedynie, że znaczna część z 1,5 mld dolarów w ostateczności trafiła na konta w rajach podatkowych takich jak Kajmany czy Seszele. Okazało się, że ich odbiorcami są firmy powiązane z obywatelami Rosji. Część społeczeństwa odbiera to jako jawny dowód na prowokację kremlowskich służb specjalnych.
Mołdawskie śledztwo zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. W gronie podejrzanych znalazł się już szef banku centralnego, aresztowano także najbogatszego mołdawskiego oligarchę. Z jedną ze złodziejskich spółek powiązany był eksprezydent Petru Lucinschi, który miał także swoje udziały w okradzionym Unibanku. Na razie były przywódca zaprzecza i jak sam zaznacza: „Nie mogłem mieć pojęcia, że może dojść do takiego przestępstwa. Nasze prawo bankowe ma przecież wszystko pod swoją kontrolą”. Najciekawszym wątkiem śledztwa są jednak podejrzenia kierowane w stronę rządzącej dziś Mołdawią Partii Liberalno-Demokratycznej.
Kulawy parlament
Wspomniany fakt może być decydujący nie tylko dla samego ugrupowania, ale także dla przyszłości całego kraju. PLD to pierwsza partia, której udało się przełamać trwające aż do 2009 r. rządy komunistów. Jest ona także najbardziej prozachodnim ugrupowaniem w mołdawskim parlamencie. Rząd współtworzony przez PLD doprowadził w zeszłym roku do zawarcia umowy stowarzyszeniowej z Unią Europejską, na mocy której kraj w 2019 r. ma dokonać akcesji. Obecna afera może mieć jednak duży wpływ na stabilizację sytuacji w państwie.
Aby zrozumieć skomplikowane realia, w jakich znajduje się dziś Mołdawia, musimy cofnąć się do grudniowych wyborów parlamentarnych. W ich rezultacie do parlamentu dostało się pięć ugrupowań o porównywalnej liczbie mandatów. Najwięcej głosów uzyskała w wyborach prorosyjska partia socjalistów Republiki Mołdawii, niemniej nie była to liczba gwarantująca jej samodzielne rządy. Jedynym ugrupowaniem, które deklarowało chęć podjęcia z nimi współpracy, była enigmatyczna Patria. Zdelegalizowano ją jednak jeszcze przed wyborami, gdy okazało się, że ugrupowanie to jest finansowane przez rosyjskie służby specjalne. Drugie miejsce i prawo tworzenia rządu uzyskała Partia Liberalno-Demokratyczna, która zdecydowała się na wypróbowanego koalicjanta w postaci Partii Demokratycznej. Początkowo rząd chciano rozszerzyć także o liberałów, niemniej negocjacje nie przyniosły pomyślnego rezultatu. Społeczeństwo mołdawskie przeżyło tym samym kolejne rozczarowanie, gdyż mniejszościowy rząd (42 mandaty na 101 możliwych) nie jest w stanie przeforsować niezbędnych reform gospodarczych. Jego sytuację osłabia także cichy sojusz z komunistami, którzy w zamian za poparcie forsują zachowanie status quo, hamując próby naprawy państwa. Afera bankowa może dodatkowo osłabić zachowawczy rząd, gdyż obie rządzące partie próbują delikatnie wskazywać, że odpowiedzialność za obecną sytuację spoczywa na tej drugiej. Lider opozycyjnych liberałów Valerju Munteanu zauważa: „Myślę, że koniec tej hańbiońcej koalicji jest już bliski”. Perspektywa przyśpieszonych wyborów nie jest jak dotąd brana pod uwagę, ale z pewnością nie można jej wykluczyć. To jednak nie liberałowie zdają się zyskiwać najwięcej na kryzysie politycznym, ale zwolennicy zbliżenia z Rosją.
Szczyt góry lodowej
Mołdawianie są dzisiaj rozczarowani rządami sił prozachodnich. Widać to przede wszystkim w ostatnich sondażach poparcia dla integracji z Unią Europejską. Jeszcze dwa lata temu aż 70 proc. społeczeństwa było za związaniem się z państwami zachodnimi. W tym roku po raz pierwszy liczba zwolenników Unii spadła poniżej 40 proc. Co ciekawe, 55–58 proc. społeczeństwa widziałoby swoje państwo w organizowanej przez Rosję Euroazjatyckiej Unii Gospodarczej.
Przyczyn zwrotu ku Wschodowi jest co najmniej kilka. Najważniejszym z nich jest przede wszystkim brak reform i wynikająca z tego stagnacja gospodarcza. Mołdawianie zdają sobie sprawę, że jeżeli nic się nie zmieni, nie mają szans w rywalizacji o europejskie rynki. Choć 80 proc. mołdawskiej ziemi to żyzne czarnoziemy, to większość z nich leży ugorem. Mołdawia to dziś najbiedniejszy kraj kontynentu, który regularnie korzysta z humanitarnej pomocy zagranicznej. Znamienne, że przed ostatnimi wyborami jedną z form prowadzenia kampanii było po prostu rozdawanie żywności. Większość młodych emigruje zarobkowo (25 proc. społeczeństwa ma rumuńskie obywatelstwo, czyli tym samym może poruszać się bez przeszkód po UE). Plagą trawiącą kraj jest także korupcja. Aż 50 proc. Mołdawian przyznaje, że dało w swoim życiu przynajmniej jedną łapówkę.
Niemoc rządzących sprawia, że coraz więcej osób zaczyna tęsknić za stabilnymi rządami z Moskwy. Prorosyjską postawę części społeczeństwa należy także tłumaczyć obawami przed zaognieniem się sytuacji w Naddniestrzu. Od 1992 r. ta wschodnia część Mołdawii stanowi de facto niezależne, choć nieuznawane na arenie międzynarodowej, państwo. Rząd z Kiszyniowa nie ma żadnego wpływu na odbywający się tam handel bronią i narkotykami. Do tej pory na terytorium Naddniestrza znajdują się rosyjskie bazy wojskowe. – Jeśli Mołdawia zmieni swój dotychczasowy status państwa pozostającego poza blokami wojskowo-politycznymi, to Naddniestrze ma prawo do samodzielnej decyzji w sprawie swojej przyszłości – powiedział w październiku 2014 r. Siergiej Ławrow – rosyjski minister spraw zagranicznych, To ostateczny dowód, że powtórka z krymskiego scenariusza jest jak najbardziej możliwa.
Mołdawski rząd nie radzi sobie także z Gagauzami – 100-tysięcznym ludem pochodzenia tureckiego, który zamieszkuje autonomiczną republikę na południu kraju. Do tej pory władzę w tym niewielkim regionie dzieliły między siebie lokalne klany. W marcowych wyborach na baszkana, jak nazywa się najwyższe gagauzkie stanowisko, wybrana została Irina Włach. Zwycięstwo prokremlowskiej kandydatki nie jest zaskoczeniem, niemniej fakt, że udało się jej dokonać tego w pierwszej turze, dowodzi jak źle odbierani są tutaj kandydaci wspierani przez Kiszyniów.
Problemy stojące w obecnej chwili przed Mołdawią zadecydują o jej przyszłości. Rosja może zagwarantować temu państwu nie tylko tradycyjne rynki zbytu, ale także subwencje wypłacane za pośrednictwem Unii Euroazjatyckiej. Rozwiązanie takie, jakkolwiek pozornie wygodne, może zakończyć się jednak całkowitą utratą suwerenności na rzecz Kremla. Ceną jaką przyjdzie z kolei zapłacić za prozachodnie aspiracje jest secesja Naddniestrza, być może i Gagauzji. „Mały kraj z dużymi problemami” – mówią o swoim państwie mieszkańcy Mołdawii. Rozwój wypadków pokazuje, że mają rację.