Logo Przewdonik Katolicki

In vitro po amerykańsku

Piotr Jóźwik
Problem z in vitro dotyczy wizerunku. Ludzie patrząc na nowo narodzone dziecko, mówią: „To jest dobre, to jest właśnie życie! Jak można się temu sprzeciwiać?”. Fot. R.Woźniak/PK

Rozmowa z Nikolasem Nikasem

W Polsce toczy się gorąca dyskusja na temat rządowego projektu ustawy o leczeniu niepłodności. Amerykanie taką debatę mają już za sobą?
– Zaskoczę Pana, ale niezupełnie. W przeciwieństwie do debaty o aborcji, w której 42 lata temu na wszelkie możliwe sposoby analizowaliśmy, czy dziecko w łonie matki to już człowiek, i pytaliśmy, czy prawo powinno zezwalać na zabijanie dzieci nienarodzonych, podobnej dyskusji na temat in vitro jeszcze nie było.
 
Co nie znaczy, że ta metoda nie jest stosowana.
– Jest stosowana dość powszechnie. Decyduje się na nią nawet wielu katolików. Co więcej, wielu zdecydowanych przeciwników aborcji nie ma tak stanowczego zdania w kwestii zapłodnienia pozaustrojowego.
 
Nie mają z in vitro żadnego problemu?
Sądzę, że większość nie zdaje sobie sprawy, jak nieskuteczna to metoda. Przecież na jedno urodzone dziecko przypada wiele odrzuconych, zamrożonych lub zniszczonych embrionów. Niektóre są używane do badań. A czym są te embriony, jak nie istotami ludzkimi we wczesnej fazie rozwoju? To bardzo duża cena, jaką trzeba zapłacić za jedno urodzone dziecko. Czy mamy prawo do reprodukcji za każda cenę? Moim zdaniem nie. Nie wiem tylko, czy większość ludzi tego nie widzi, czy po prostu nie chce widzieć.
 
A co na to prawo?
– Można powiedzieć, że cały kraj to pod tym względem Dziki Zachód. We wszystkich stanach – a jest ich 50 – znajdziemy zaledwie kilka aktów prawnych regulujących sprawę in vitro. Generalnie nie ma żadnych znaczących ograniczeń. Co za tym idzie, jeśli jakaś klinika leczenia bezpłodności ma w swojej ofercie zapłodnienie in vitro, to droga wolna.
 
W Stanach Zjednoczonych in vitro też jest określane jako metoda leczenia niepłodności?
– Wielu ludzi pewnie tak myśli. Ale in vitro niepłodności nie leczy. Dwoje ludzi, z których jedno bądź oboje są bezpłodni, mogą zostać rodzicami dzięki tej metodzie. Ale kiedy ich dziecko przyjdzie na świat, oni nadal będą bezpłodni.
 
Czy pozostaje to bez wpływu na faktyczne sposoby leczenia niepłodności?
– Powszechne stosowanie i promowanie in vitro odciąga od technik niewywołujących dylematów moralnych. Naprotechnologia nie daje gwarancji na posiadanie dziecka, ale jest etyczna. W Stanach Zjednoczonych pewnie wiele osób w ogóle nie usłyszy o tej technice, bo gdy pojawia się problem bezpłodności, zaraz pojawia się odpowiedź: „Nie możesz mieć dzieci? Skorzystaj z in vitro!”.
 
Podobno 40 proc. par korzystających z in vitro w USA robi to, ponieważ chce otrzymać zarodek o określonych cechach, np. zielonooką dziewczynkę.
– Nie wiem, czy to prawda. Już teraz chcemy dzieci idealnych, a te, które takimi nie są, po prostu odrzucamy. Nie mam pojęcia, w jakim kierunku rozwija się ta technika, ale nie zdziwiłbym się, jeśli doprowadziłaby nas do projektowania dzieci i eugeniki.
 
Pamięta Pan zapewnie Nadyę Suleman, matkę sześciorga dzieci z in vitro, która ponownie poddała się zapłodnieniu pozaustrojowemu i sześć lat temu urodziła następnych ośmioro dzieci. To jednostkowy przypadek czy podobne historie w USA zdarzają się częściej?
– Nie chciałbym wypowiadać się na temat sytuacji pani Suleman. Jej przypadek to efekt braku ograniczeń dotyczących liczby embrionów, które można stworzyć, a następnie wszczepić. Trzeba wziąć pod uwagę samą istotę procesu zapłodnienia. Jeśli dzieci mają się poczynać podczas aktu seksualnego rodziców, a my przenosimy to do laboratorium, co to oznacza dla naszego człowieczeństwa? Chciałem podkreślić, że bardzo współczuję każdej parze, która chciałaby mieć dziecko, ale z powodu bezpłodności nie może. Nikt nie może takim ludziom nie współczuć.
 
To przecież naturalne, że ludzie chcą mieć dzieci.
– Oczywiście. Każde dziecko urodzone z in vitro ma taką samą godność jak to poczęte naturalnie. Powinniśmy sobie jednak zadać pytanie, czy mamy prawo rozmnażać się, używając wszelkich dostępnych środków? Dziś mamy do czynienia z pewnego rodzaju imperatywem, nakazem, który mówi, że cokolwiek staje się możliwe dzięki technologii, powinno być przez nas robione. Odpowiem przykładem: nauka może nam wskazać, jak się buduje bombę atomową, ale tylko etyka i moralność nam powiedzą, czy i jak możemy tej broni użyć.
 
Coraz dalej przesuwamy te etyczne granice. Najpierw było zapłodnienie in vitro, potem pojawił się handel komórkami rozrodczymi, surogatki… Czy tę maszynę można zatrzymać?
– Historia uczy, że co rusz przekraczamy kolejne granice. Nie wiem, czy można zatrzymać stosowanie techniki in vitro. Jako ludzie mamy jednak prawo pytać, czy to, co robimy, jest moralne, korzystne dla ludzkości i czy nie narusza naszej godności. Problem z in vitro dotyczy wizerunku. Ludzie patrząc na nowo narodzone dziecko, mówią: „To jest dobre, to jest właśnie życie! Jak można się temu sprzeciwiać?”. W efekcie każdy, kto ma inne zdanie,  zostaje uznany za człowieka bez serca.
 
Według Pana wyliczeń, za pięć lat rynek in vitro na świecie ma być wart niemal 22 mld dolarów.
– Gdzie w grę wchodzą tak duże pieniądze, tam pojawia się chęć wykorzystywania wszelkich dostępnych metod. Korzysta na tym wielu ludzi: od lekarzy, przez pośredników do prawników. Dlatego ważniejsza od regulującego sprawę in vitro prawa jest kwestia edukacji. Trzeba pokazać, że in vitro ma dwie strony.
 
To dość trudne zadanie w kraju, gdzie jedno na sto rodzących się dziś dzieci to dzieci urodzone w wyniku in vitro. Do jakich argumentów można się odwołać?
– Nie trzeba być osobą wierzącą, żeby zrozumieć, że cywilizowane społeczeństwo nie powinno zezwalać na zabijanie ludzi. Można się z tym nie zgadzać. To pewnie efekt zalegalizowania aborcji przed wielu laty. To wtedy ludzkie życie straciło wartość, bo jeśli możemy zabić dziecko w łonie matki, to dlaczego nie mielibyśmy tego zrobić w laboratorium?
 
Amerykanie wiedzą o pół miliona zamrożonych embrionów?
– Prawdopodobnie nie. Przeciętny Amerykanin byłby zaskoczony tą informacją.
 
Nas z kolei może zaskoczyć co innego. Amerykanie są gotowi płacić nawet 20 tys. dolarów za komórki jajowe atrakcyjnych kobiet.
– W USA jeszcze przed wojną secesyjną podczas rozpatrywania sprawy Dreda Scotta Sąd Najwyższy uznał czarnoskórego niewolnika za własność jego pana, a co za tym idzie, potraktował jak towar. Dawstwo komórek rozrodczych i surogacja niosą za sobą podobne zagrożenia – traktowania ludzi jak towaru.
 
To dosyć ponura perspektywa.
– George Orwell w swojej powieści 1984 napisał, że totalitarne reżimy przystawiają ludziom broń do skroni i w ten sposób sprawiają, że ci sami wyrzekają się swojego człowieczeństwa. W nowym wspaniałym świecie technologii nie potrzeba już totalitaryzmów, odzierających nas z godności. Technologia jest dla nas tak dużą pokusą, że dla niej jesteśmy gotowi sami zrezygnować z naszego człowieczeństwa.
 
Podczas Pana wystąpień na temat in vitro zwróciłem uwagę na język, pełen szacunku dla ludzi, zachęcający do rozmowy.
– Bo w tej dyskusji język jest bardzo ważny. Nie przekonasz przecież nikogo, jeśli cię nie wysłucha. Po jednym z wykładów podeszła do mnie studentka, która powiedziała, że się ze mną nie zgadza. „Czy nie wierzy Pani, że embrion to istota ludzka?” – zapytałem. „Nie, nie wierzę w to” – odparła. Gdyby miała rację, to dyskusja o in vitro wyglądałaby zupełnie inaczej. Ale w tym akurat przypadku nauka nie ma żadnych wątpliwości.
 



Nikolas Nikas – prezes Bioethics Defense Fund, amerykańskiej organizacji działającej na rzecz ochrony prawa do życia i wolności sumienia. Prowadził konsultacje z członkami Prezydenckiej Rady Bioetycznej w Waszyngtonie.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki